Już był, kiedy weszłam na peron. Kiwał do mnie z okna przedziału dla niepalących. Pomyślał o wszystkim – wzruszyłam się – i o tym, żeby mi zająć miejsce przodem do biegu pociągu, i żeby to było w przedziale dla niepalących, bo nie lubiłam dymu papierosów! Położył moją walizkę na siatce.
– Masz tu, Mada, prasę i Bratnego… i weź jeszcze ten drobiazg, dobrze? – podał mi malutką paczuszkę.
– Co to jest?
– Zobacz…
Rozwinęłam papier i otworzyłam niewielkie pudełeczko.
– Marcin! Ależ… ależ to musiało masę kosztować? – speszyłam się.
– Powiedzieć ci prawdę? Nic nie kosztowało!
– Jak to nic! Przecież nie ukradłeś?
– Nie ukradłem. To jest z kolekcji mojej mamy. Opowiadałem jej wczoraj po powrocie od ciebie, jak ładnie wyglądasz w swojej nowej sukience, tylko że trochę pusto przy szyi… i wtedy zaproponowała, żebym wybrał dla ciebie jakiś drobiazg z jej biżuterii. Wybrałem ten łańcuch, podoba ci się? Mada?
– Jest piękny… – wykrztusiłam z trudem – tylko wiesz, ja już nic nie rozumiem! Zawsze zdawało mi się, że twoja mama mnie nie znosi… a teraz nagle to! I czy w ogóle mogę przyjąć od was taką drogą rzecz?
– Mama przypuszczała, że będziesz miała takie zastrzeżenia. Prosiła, żebyś potraktowała to jako ekwiwalent…
– Ekwiwalent? Za co?
– Za pewien pierścionek z kwarcytem, który jest u mnie, a którego nie mam zamiaru ci oddać. Mama znalazła go niedawno, szukając czegoś w moich rzeczach. Przepraszam cię, ale opowiedziałem jej całą tę historię z Kopciuszkiem. Śmiała się strasznie, bo widziała wtedy, że wyjmowałaś jakiś pierścionek z torebki, ale nie spostrzegła, że został na stoliku! Schowałem go zaraz po waszym wyjściu z Bistro. W ten sposób dowiedziałem się, jak z tym było naprawdę!
– Nie przyznałam ci się nigdy, bo było mi trochę wstyd!
– Głuptasie! Zdejmij płaszcz, robi się gorąco – Marcin powiesił mój płaszcz na wieszaku i sięgnął po srebrny łańcuszek z pięknym nefrytem.
– Założę ci, dobrze?
Byłam szczęśliwa! Tego ranka byłam szczęśliwa do utraty tchu.
Do mojego przedziału wsiadły jakieś dwie panie z dziewczynką i starszy pan w okularach, spoza których przyglądał się nam uważnie.
– Spójrz, jak on na nas patrzy… – szepnęłam do Marcina – słuchaj… a może to mój ojciec?
– Przecież twój ojciec nie mieszka w Warszawie?
– Może był przypadkiem?
– A on jest podobny do ojca?
– Nie wiem, ja nie pamiętam dokładnie, jak tatuś wygląda! Nosi okulary, ma ciemne oczy… ale jest chyba młodszy…
– To na pewno nie on! – uspokoił mnie Marcin. – Ten mógłby być twoim dziadkiem! On się nam przygląda, bo chce z bliska zobaczyć zepsutą młodzież…
Teraz ja zaczęłam się denerwować. Tak jak mama przedwczoraj.
– Marcin, wyjdź na peron! Pociąg zaraz ruszy!
– Najwyżej!
– Ale ja nie chcę, żebyś wyskakiwał!
– Dobrze, stanę pod oknem!
Marcin nachylił się i uroczyście pocałował mnie w rękę.
– Do widzenia i wesołych świąt, kochanie!
Starszy pan nie spuszczał z nas oka. Odprowadziłam Marcina do wyjścia. Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy w przejściu, w końcu Marcin wysiadł, a ja wróciłam do
swojego przedziału. Kiedy otworzyłam drzwi, usłyszałam, jak starszy pan kończąc jakieś opowiadanie zapewniał jedną z pań:
– …byłem wtedy świadkiem i jestem prawie pewien, że to ten chłopak! Widać wymigał się jakoś… – Spojrzał na mnie i urwał gwałtownie rozpoczęte zdanie. Podeszłam do okna. Marcin dawał mi znaki, żebym otworzyła.
– Czy mogę otworzyć na chwilę? – zapytałam.
– Proszę bardzo… – odparła jedna z pań.
Uniosła się na swoim miejscu i spojrzała na peron. Na Marcina. Odganiałam od siebie wszystkie myśli, które gwałtownie tłoczyły mi się do głowy. Miałam przed sobą trzy godziny jazdy. Dość czasu na myślenie. Przez megafon zapowiedzieli już odejście mojego pociągu.
– Pa, Marcin! Pozdrów mamę i podziękuj! Nie zapomnisz?
– Nie zapomnę! – zbliżył się do wagonu. – Niczego nigdy nie zapomnę, Mada!
– Tylko tydzień!
– Do widzenia, malutka…
Pociąg ruszył, po chwili zamknęłam okno. Sięgnęłam po Bratnego i automatycznie przerzucałam kartki. Nie mogłam uporządkować swoich myśli. A może ten pan mówił o kimś innym? Ale ta historia z Olem… Kiedy chciałam, żeby mi wyjaśnił sens swojej scysji z Marcinem w tamtą niedzielę u mnie, Olo odmówił mi stanowczo.
– Nie, Mada! Nie powiem, żeby to był drobiazg i że nie ma o czym mówić! Ale mówienie o tym nie jest moją sprawą. Niech ci wystarczy, że jestem w stanie zrozumieć Marcina! Myślę, że wszystko ułoży się właściwie! Jasne, że…
– Że co?
– Och, na każdego chłopaka trzeba uważać, żeby nie palnął jakiegoś głupstwa!
Olo był w stanie zrozumieć Marcina. To mnie trochę uspokajało. Miałam duże zaufanie do Ola, wiedziałam, że na każdą sprawę patrzy obiektywnie i z wielu stron. A jednak największym autorytetem była dla mnie babcia. Może opowiedzieć jej wszystko?
– Chciałbym, żebyś miała do mnie takie zaufanie, jakie masz do babci Emilii! – powiedział kiedyś Marcin zazdrośnie. – To chyba jedyna osoba, z której zdaniem się liczysz, której opinię cenisz, której wpływowi potrafisz ulegać!
– Masz rację! – przyznałam. – Ale wiesz, babcia jest bardzo sprawiedliwa! Pomyśl tylko! Pomimo że tatuś jest dla niej najbliższym człowiekiem na świecie, a moja mama zupełnie obcą osobą, w ich konflikcie potrafiła stanąć po stronie mamusi i właśnie za to wszystko ją tak bardzo kochamy! Babcia jest sprawiedliwa, Marcin, i powinna występować w charakterze ławnika na Sądzie Ostatecznym!
– No, cóż… może kiedyś i mnie zaufasz… – odparł z zadumą.
– Może…
Ale jak mogłam ufać Marcinowi, jeżeli ciągle napotykałam jakieś niedomówienia, niejasności? Do czego był zdolny ten mój Marcin – subtelny, obowiązkowy, troskliwy? Chciał, żebym mu ufała… dobrze, będę ufać dalej, nic nie powiem babci, nic poza tym, że jestem szczęśliwa, bo kocham Marcina!
Babcia przyszła po mnie na dworzec.
– Boże! Kobieto! Niedługo będziesz starsza ode mnie! – zawołała na mój widok.
Uwielbiałam mieszkanie babci. Te dwa malusieńkie pokoiki, zastawione antykami, pełne drobnych cudowności, zawsze przypominały mi staroświecką szkatułkę! I tylko kiedy wchodziło się do kuchni, uderzał ogromny z nimi kontrast: kuchnia babci wyposażona była w najbardziej nowoczesne sprzęty gospodarstwa domowego.
– Tatuś przyjeżdża jutro rano, Magdusiu! – babcia szykowała dla nas drugie śniadanie, siedziałam razem z nią w kuchni i nie mogłam się nadziwić, że ta starsza pani jest ciągle taka śliczna! – Wyjedziemy po niego na dworzec. Powiedz mi prawdę, kochanie, cieszysz się?
– Tak. I przyznam się babci, że jestem przejęta. Chciałabym podobać się tatusiowi! Babcia westchnęła.
– Ja mu nie mogę darować tego wszystkiego! Często myślę, że to moja wina, przecież najwyraźniej źle go wychowałam! Podaj mi te niebieskie filiżanki, Magdusiu! Jeżeli mężczyzna nie otrzyma w domu odpowiedniego wychowania, kobieta, która się z nim wiąże, ma trudny orzech do zgryzienia! Och, rozmawiam z tobą jak z dorosłą, ale przecież jesteś właściwie dorosła!
– Jestem, babciu, ale to nie przeszkadza, że chciałabym mieć ojca! Czy tatuś wie, że będę tu przez święta?
– Oczywiście! Siadaj, Magdusiu, zjemy sobie w kuchni! Oczywiście, że wie! Ucieszył się bardzo. Pokażę ci jego list. Pisze, że nie może się wprost doczekać tej chwili, kiedy będzie mógł cię uściskać! Na pewno nie przypuszcza, że zobaczy taką dorosłą pannę!
– Dostałam od mamy pomadkę i jutro umaluję się przed pójściem na dworzec!
– Dobrze, kochanie!
Krzątanina babci, jej szybkie ruchy, z których żaden nie był zbędny, przeciwnie, każdy coś załatwiał, zawsze wprowadzały mnie w zdumienie. Może dlatego, że tak kontrastowały z chaotycznymi gestami mamy, która w naszej małej kuchence potrafiła przemierzać niepotrzebne kilometry. Przyglądając się babci, myślałam, że tego właśnie muszę się od niej nauczyć: celowości działania. I to nie tylko w kuchni, ale także w życiu. To zabawne, ale te dwie sprawy wiążą się ze sobą bardzo ściśle i babcia zapewne dlatego tak mądrze umiała krążyć pomiędzy kuchennymi sprzętami, że w ogóle mądrze i rozsądnie szła przez życie. Czy oznaczało to jednak, że kierowała się zawsze rozsądkiem? Nigdy sercem? Nigdy impulsem? Nigdy instynktem? Przyjrzała mi się uważnie, kiedy zapytałam o to i dość długo zwlekała z odpowiedzią.