– No, świetnie! W ten sam sposób możesz wybrnąć z Tomkiem! Śmiechem! Nie wyjmuj tego kożucha, nie wyjmuj!

Do pokoju wpadła zadyszana Alka.

– Gdzie piłka do siatki? Idziemy grać w siatkę! Coś ty? Mada! Jeszcze w rosole? A ja już widziałam wszystkich z twojej paczki! I Maciek jest, i Miśka, i ten rudy Julek! Tomka też widziałam! Ma wąsy, daję ci słowo! Mamo, gdzie ta piłka!? O, jest! Ale miękka, flak zupełny. Otworzyli nowy sklep, wiecie? Zaraz przy kościele! Co ty się tak patrzysz na mnie, Mada, jakbyś pierwszy raz człowieka

widziała? Ma wąsy, przysięgam! Mamo, ona mi nie wierzy, że Tomek ma wąsy!

– Ala, czy ja coś mówię? – rozzłościłam się.

– Sama zobaczysz, że ma!

Alusia złapała piłkę i wybiegła z pokoju.

– Nie idę pod "Parasole"! – zdecydowałam desperacko.

– Wąsów się zlękłaś? – parsknęła mama.

– Boże, jakie wy jesteście dziwne! Tak byle człowiekowi dokuczać! Byle człowieka zgnębić!

– Daj spokój, Mada! Chyba nie masz zamiaru płakać! Oczywiście, jeżeli nie chcesz, to nie idź! Kijem cię nie wypędzę…

Włożyłam niebieską sukienkę i związałam włosy w dwie kitki nad uszami. Nie podobało mi się. Wyjęłam z szafy spódnicę w biało-żółte pasy i trykotowy sweterek. Było lepiej, ale te kitki nad uszami wydały mi się teraz potworne. Rozwiązałam tasiemki i chwyciłam szczotkę do włosów.

Mama usiadła na łóżku, oparła się o poręcz i przez chwilę obserwowała tę zimną wojnę, którą zaciekle toczyłam ze sobą. Roześmiałam się.

– Dzięki Bogu, że masz jeszcze odrobinę samokrytycyzmu i poczucia humoru! – stwierdziła z ulgą.

– Kiedy pomyślę, że za trzy dni będziesz latać ze wszystkimi, ubrana w pogniecione spodnie i byle jaką bluzkę, nie mogę pojąć tych komedii, które robisz teraz!

– Zależy mi na tym, żeby zrobić dobre wrażenie!- odparłam szczerze. – Wiesz przecież, jakie to jest ważne. Nie widzieliśmy się prawie rok. Będziemy się teraz obserwować, oglądać, porównywać… wiem jak to jest. Po prostu, mamo, mam tremę przed spotkaniem z nimi.

Szłam ulicą Kościelną i z daleka widziałam już kolorowe parasole w narożnym ogródku. Szukałam wzrokiem naszej paczki, ale najwyraźniej nie było nikogo. Czyżbym przyszła zbyt wcześnie? Ale nie! Na kościele zegar wybijał dziesiątą. Podeszłam bliżej. Od stolika podniósł się bardzo wysoki chłopiec i szybko przesunął do wejścia. Przyjrzałam mu się i nagle wszystko minęło. Cały niepokój i trema.

– Mater Dolorosa! Tomek, jaki ty jesteś wielki! – zawołałam zaskoczona.

A więc to w nim kochałam się w ciągu ubiegłego lata i kilku tygodni jesieni!

– A gdzie reszta? – spytałam, kiedy usiedliśmy pod czerwonym parasolem.

– Mają przyjść za pół godziny! Celowo prosiłem, żebyś przyszła wcześniej…

Roześmiałam się według przykazań mamy, bo czułam się jednak trochę nieswojo.

– Masz do mnie jakiś interes? – zapytałam.

– Interes? Nie… Czy ja wiem zresztą… Zwyczajnie, chciałem cię przeprosić!

– Za co?

– Nie pisałem do ciebie.

– Ależ… to w ogóle nieistotne!

Nieistotne! A ile się namartwiłam brakiem wiadomości od niego, dopóki na imieninach Baśki nie poznałam Marka!

– Przecież ja do ciebie też nie pisałam i nie uważam, żeby… – wzruszyłam ramionami – nie ma o czym mówić, Tomek!

Był wyraźnie zawiedziony. Widać sądził, że noszę w sercu żałobę po nim. Przez chwilę usiłował nakłonić mnie do ubolewania.

– Widzisz, nie pisałem, bo prawdę mówiąc robię straszne błędy ortograficzne. To mnie zawsze peszy.

– Och, jeżeli o mnie chodzi, Tomek, to nie wysilaj się na tłumaczenie! Ja naprawdę nie jestem na ciebie obrażona – zapewniłam go.

Przyglądał mi się podejrzliwie, jakby mój dobry humor wydawał mu się udany. Nieprawda! Byłam w cudownym nastroju. Wystarczył mi tylko rzut oka na Tomka i krótka rozmowa, żebym się przekonała, jak dalece wywietrzał mi z głowy! Za każdym razem, kiedy podobał mi się jakiś chłopiec, bawiło mnie to. Nie umiałam traktować sprawy ze śmiertelną powagą. Wiedziałam, że jest przelotna jak wiosenny deszcz. I jeżeli jadąc do Osady bałam się spotkania z Tomkiem, to jedynie dlatego, że w ciągu minionego roku myślałam o nim częściej niż o innych chłopcach. Sądziłam, że może to coś oznacza, że stłumione przez czas uczucie wybuchnie z nagłą siłą, kiedy go znowu spotkam. Nic nie wybuchło. Widocznie prawdziwa miłość przyjdzie do mnie inaczej. Tak sobie myślałam, siedząc z Tomkiem pod czerwonym parasolem.

Po chwili przyszła Miśka i Ewa, za nimi wkroczył Maciek. Marianny i Julka ciągle jeszcze nie było.

Witając się z Miśką wykazałyśmy kolosalny brak opanowania. Szóste wakacje spędzone razem – to już jest coś! Przecież właśnie my dwie byłyśmy zalążkiem całej późniejszej paczki, która pęczniała z roku na rok.

Chłopcy przynieśli z bufetu oranżadę i szklanki, Ewa zajęła się ciastkami. Miśka nachyliła się do mnie i szeptała niecierpliwie:

– Musimy urwać się na potężne ploty, ale tylko we dwie! Nie masz pojęcia, jak się za tobą stęskniłam! Wyglądasz cudnie, Mada! Słuchaj, czy ja też tak wydoroślałam, jak ty?

Podparła brodę wierzchem dłoni i przyglądała mi się prowokująco. Miśka! Jakżeż ta dziewczyna umiała się zgrywać!

– Słuchaj, ja już postanowiłam! – stuknęła ręką w stolik. – Słuchajcie wszyscy, co powiem! Idę na archeologię!

– Uważasz, że na powierzchni ziemi nie ma już nic ciekawego? Za rok ci się zmieni! Zdasz maturę i wyjdziesz za mąż! – zwątpił Maciek.

– Czy mi się zdaje, czy ten młody człowiek kpi sobie ze mnie? – obruszyła się Miśka i udając obrażoną, znowu nachyliła się w moją stronę.

– Co wyście tu tak sami z Tomkiem gadali? – zapytała szeptem. – Nie przeszło ci to, Mada?

Skrzywiłam się.

– Dochodzę do wniosku, że nie miało mi co przechodzić! Bardzo go lubię i to wszystko! Przywiozłaś rakietę, Miśka?

– Jasne!

– Pójdziemy na korty?

– No! Zaraz po obiedzie!

– Słuchajcie, po południu idziemy z Miśką na korty! Kto z nami?

Wszyscy. Okazało się, że to pierwsze spotkanie nie było wcale takie trudne. Mariannę i Julka powitaliśmy chóralną owacją. Ostatni zjawił się Piotr. I chwila, kiedy podchodził do naszego stolika, była jedyną, w której odczuliśmy jakieś zakłopotanie. My, ale nie Miśka. Szybko podniosła się ze swojego miejsca, podbiegła do Piotra, położyła rękę na jego ramieniu. Piotr przechylił głowę i pogładził jej dłoń policzkiem.

– Miśka! – zawołał ciepło.

– Usiądź tu, Piotr, na moim miejscu! Julek, postaraj się o jeszcze jedno krzesło!

Podczas gdy krzesło wędrowało ponad stolikiem, Piotr przysunął twarz do mojej twarzy, zupełnie bliziutko. Nie widziałam jego oczu, ukrytych za ciemnymi szkłami.

– Serwus, Piotr! – powiedziałam wyciągając rękę, której nie zauważył.

– Serwus, Mada! Tak mi się zdawało, że to ty!

Zdawało mu się. A więc widział jeszcze gorzej niż w zeszłym roku! Wszyscy patrzyliśmy na niego z zatroskaniem. Tylko na twarzy Miśki widać było rozpacz, której nie musiała nawet ukrywać, wiedziała przecież, że dla Piotra jej twarz jest jedynie rozmazaną, jasną plamą.

Siedzieliśmy pod "Parasolami" do obiadu. Marianna zlękła się, kiedy zegar wybił pierwszą.

– Słuchajcie, ja powinnam już dawno być w domu! U nas obiad o pierwszej! Julek, odprowadź mnie i poczaruj mamę.

Wiadomo! Julek świetnie potrafił czarować nasze mamy!

– Ja idę z wami! – poderwała się Ewa. – Maciek, zostajesz jeszcze?

– Dogonię was, załatwię tylko rachunek! Zostaliśmy przy stoliku we czwórkę: Miśka, Piotr, Tomasz i ja.

– Maciek poszedł płacić, a ja mu nie dałem swojej doli- zorientował się nagle Piotr.

– Założyłam za ciebie! Będziesz moim dłużnikiem!- roześmiała się Miśka.

– Zawsze jestem twoim dłużnikiem. Nawet ostatnio: na trzy swoje listy otrzymywałaś ode mnie jeden!

– Bogowie! To nie twoja wina, Piotr, że ja tak lubię pisać!

Miśka popatrzyła na mnie, później przeniosła wzrok na zieloną furtkę. Zrozumiałam.

– Tomasz, idziemy! Więc jak, Misia? Spotykamy się na kortach?