– Godność reprezentowania! – roześmiał się Mirosław za moimi plecami. – Mowa trawa!

– Godność reprezentowania! – powtórzył Hieronim.

– Gdzie on nas reprezentuje? W czasie dyżurów pod toaletą?

– Zdaje mi się, że teraz ja mam głos! Będziesz się mógł wypowiedzieć za chwilę, jeżeli w dalszym ciągu masz zamiar spłycać to zagadnienie! Jesteśmy komórką społeczną, chyba nie zaprzeczysz? Jako jedenasta klasa kierujemy akcją walki z chuligaństwem na terenie naszego liceum i w ten sposób włączamy się do akcji ogólnopaństwowej! Zdaje mi się, że z tego, co powiedziałem przedtem, wynika jasno, że nasza decyzja wybrania Marcina starostą była nie przemyślana i pochopna! Żadna akcja nie może przynieść oczekiwanego rezultatu, jeżeli kierować nią będą jednostki najmniej do tego powołane! Ponieważ kolega Marcin, pomimo całej swojej przeszłości, którą w krótkim zarysie przedstawiłem, przyjął powierzone mu przez klasę stanowisko, uważam, że postąpił wobec nas nielojalnie

i zachowanie jego mogę nazwać jedynie tchórzostwem!

– To jest gra do jednej bramki! – ryknął Wojtek Ligota

– Panie profesorze! Czemu pan mu nie przerwie!?

– Ja ciebie tchórzem nie nazywam, Ligota! Przeciwnie, uważam, że jesteś najodważniejszy z nas wszystkich! Nikt by się nie zdecydował na chowanie za swoimi plecami zwykłego chuligana!

Wojtek opadł na krzesło. Spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem.

– Mów coś! Mów coś, do cholery! Pozwolisz, żeby ci pluł w gębę?

– Skończyłeś? – zapytałem Hieronima przez zaciśnięte zęby.

– Tak.

Wstałem i przez chwilę nie mogłem powiedzieć słowa. Wreszcie z trudem rozwarłem szczęki.

– Powiadasz, Hieronim, że Ligota jest najodważniejszy z nas wszystkich? Nie wiem, ja raczej tobie oddałbym palmę pierwszeństwa. Trzeba mieć cholernie dużo odwagi, żeby precyzować zarzuty nie przemyślane dokładnie, a co gorsza, nieścisłe. Jedynym faktem, którego nie przeinaczyłeś, jest fakt, że zostałem ukarany wyrokiem: rok z zawieszeniem na dwa. Jednakże twoja interpretacja mojego wykroczenia była zupełnie dowolna. Ja tłumaczyłem się raz. Przed sądem. Nie mam zamiaru tłumaczyć się przed tobą i prostować tego, co byłeś uprzejmy skrzywić! Jeżeli cokolwiek wyjaśnię w tej chwili, zrobię to jedynie ze względu na pana profesora i klasę. Nie ukradłem żadnego skutera, wbrew temu, co twierdzi Hieronim!

– Miałeś zamiar, tylko ci się nie udało, jeżeli chodzi o ścisłość!

– Daj mu mówić, Hieronim! – zawołał ktoś spod ściany.

– Możecie mi wierzyć lub nie! Sąd mi uwierzył i to jest dla mnie najistotniejsze! Zostałem ukarany za swój nieodpowiedzialny wyczyn i tę karę sąd polecił mi traktować jako ostrzeżenie!

– Nie można karać bez końca! – wtrącił się nagle Wojtek. – Z prawnego punktu widzenia odbycie kary przekreśla prawną odpowiedzialność za wykroczenie!

– Możliwe. Ale nie przekreśla moralnej odpowiedzialności! – zgasiłem go. – Moralnie będę się tak długo czuł odpowiedzialny, jak długo sam sobie nie udowodnię, że nie jestem zdolny do popełniania dalej tego rodzaju wykroczeń!

– Masz rację! – odezwał się Foczyński.

– Panie profesorze – zwróciłem się teraz do niego- chciałbym przekonać pana, że podjąłem się proponowanych mi przez klasę zobowiązań tylko i wyłącznie celem przekonania samego siebie, że potrafię być całkowicie odpowie…

– Doświadczenia naszym kosztem! – przerwał mi Hieronim. – Już ten fakt dowodzi, że nie jesteś odpowiedzialny! W gruncie rzeczy jestem pewien, że cała klasa jest w tej chwili przeciwko tobie!

– Nie! – zawołała Marysia Czerwińska zrywając się z krzesła.

Potem usiadła i jej blada zwykle twarz różowiała i różowiała coraz bardziej. Nikt jej nie poparł. Wszyscy zaczęli rozmawiać między sobą, cicho, stłumionymi głosami wyrażali jakieś swoje opinie, których nie mogłem dosłyszeć. Hieronim uśmiechał się ironicznie. Wstał i trzasnął ręką w stolik.

– Cicho bądźcie! Chcę mówić dalej! – Przeczekał chwilę. – Gdybyś w momencie, kiedy wybór padł na i ciebie, wstał i powiedział: "Moi drodzy, rzecz wygląda tak i tak! Zrobiłem to i to! Czy w dalszym ciągu proponujecie] mi starostwo?", wtedy byłbyś w porządku. I to byłaby: uczciwa gra, Marcin!

Wojtek oparł się o poręcz krzesła i odrzucił głowę do tyłu.

– Wtedy ty pierwszy, Hieronim, wrzasnąłbyś, że nie!

– Wątpię. Myślę, że wtedy dałbym mu ten czas na rehabilitację. Natomiast teraz mówię: nie!

– Twoje "nie" w tej chwili jest bez znaczenia, Hieronim! W tej chwili to ja mówię: dziękuję… – odparłem.

– Nie uważam sprawy za rozstrzygniętą! – powiedział Foczyński. – Jeżeli o mnie chodzi, jestem gotów słuchać tej dyskusji dalej…

– Jest płaska, panie profesorze! – zawołał Mirosław. – Płaska i bezduszna! To w ogóle nie jest dyskusja! To jest wymiana zdań między Hieronimem i Marcinem! A klasa milczy! Klasa się uchyla! Jedna Czerwińska wrzasnęła "nie!" i omal nie spaliła się ze wstydu, bo nikt jej nie i poparł! Brawo, Maryśka! Jeżeli znowu mamy wybierać szeryfa, proponuję Marcina!

– Siadaj! – szarpnął mnie Wojtek.

– Ta cholera ma rację… – mruknąłem do niego- powinienem był powiedzieć…

– Ma rację, kawał chama! Powinieneś… pochrzaniliśmy to, ojciec mnie uprzedzał, że chrzanimy… nie posłuchałem!

Było już dawno po dzwonku, ale godzina wychowawcza była ostatnią tego dnia. W klasie wrzało, nikomu nie spieszyło się do domu. Foczyński z trudem panował nad sytuacją.

– Głosujemy! – zadecydował wreszcie. – Kto jest za wyborem nowego starosty?

Znowu podniosłem się z miejsca.

– Panie profesorze! To jest niepotrzebne. Bardzo proszę, żeby wysunęli inne nazwisko! Ja w żadnym wypadku…

– Boisz się tego głosowania? – zawołał Hieronim.- Koleżanki i koledzy! Profesor Foczyński prosi o podnoszenie rąk! Kto jest za wyborem nowego starosty?

Trzy czwarte rąk podniosło się do góry. Hieronim uśmiechnął się w moją stronę i bezradnie rozłożył ręce.

– Bardzo mi przykro, Marcin!

– Zamknij się! To już jest chamstwo! – zawołała Czerwińska.

Chciałem wyjść, ale Wojtek powstrzymał mnie jednym zdaniem:

– Wyjść? Teraz wyjść, żeby pomyśleli o tobie: szczur?

To nie to słowo rzuciło mnie z powrotem na krzesło, tylko reszta powiedzenia, która przypomniała mi się natychmiast! Jak szczur z tonącego okrętu… Mój okręt tonął. Widziałem to w niepewnym wzroku Foczyńskiego, poznałem po czerwonych uszach Wojtka, po bliskiej płac Marysi Czerwińskiej i nieporadnych okrzykach Mirosława. Dotrwałem do końca. Z szatni wyszliśmy ostatni.

– Idziesz do domu? – spytał Wojtek. – Pójdę z tobą kawałek…

Na boisku czekali na nas Mirosław, Rudek Wiktorczyk, Strzemiński, Marysia i jeszcze dwie dziewczyny.

– Kondukt żałobny… – mruknąłem na ich widok,

– Ach, już byś się nie wygłupiał! – cisnął się Wojtek,

– Słuchaj, Marcin… – zaczęła Marysia, kiedy zbliżyliśmy się do nich – chcieliśmy ci powiedzieć, że żadne z nas nie podziela tej opinii!

– To źle, bo on miał rację! Powinienem sprawę stawiać jasno od początku. Dziękuję wam w każdym razie…

– Może miał rację – żachnął się Mirosław – ale rzecz załatwił po świńsku! Mógł przyjść najpierw do ciebie i powiedzieć, co go gniecie! Wygrywanie racji świńskimi metodami to nie jest sposób!

Szliśmy pomału w kierunku mojego domu.

– Marcin, powiedz jak z tym było naprawdę? – poprosił Strzemiński. – Wiesz, ja nie chcę, żebyś się nam tłumaczył, ot, po prostu tak pytam! Prawdę mówiąc przez ciekawość!

Opowiedziałem dość dokładnie.

– No, tak… – mruknął Mirosław – to na pewno nie było bez znaczenia, ale ostatecznie kopnęło tobą, nie?

– Kopnęło! – przyznałem.

– Właśnie! A facet raz kopnięty, wystrzega się kopyta! Ostatecznie teraz wiadomo, że…

– Teraz wiadomo, że to się będzie za mną wlokło, Żebym nawet na łbie stanął! – przerwałem mu. – Ta historia to najlepszy dowód! Będzie się o mnie wiecznie

mówić: "Tak, to porządny facet, ale wiecie, coś tam z nim było… zaraz, zaraz, tylko co?" i tak po nitce do kłębka. Co tu dużo gadać, jaką macie pewność, że znowu z czymś nie wystrzelę? A może coś takiego we mnie tkwi?