Staliśmy przed moim domem. Przyglądali mi się uważnie, jakby chcieli zobaczyć choć ułamek tego, co we mnie tkwi. Był silny mróz, zaczynał padać drobny, gęsty śnieg.
– Może zajdziecie do mnie? – spytałem, bo stali i żadne z nich najwyraźniej nie zamierzało iść do domu. Zgodzili się natychmiast.
– Twoje oceny na półrocze, twoja praca społeczna to już jest pewna suma, jakieś dowody… – mówiła Ewa, kiedy szliśmy po schodach – jeżeli się nie odrzuca sprawy ze skuterem, nie można odrzucić tego…
– To są dowody dla mnie, ale nie dla… komórki społecznej, którą jest klasa! – sparodiowałem Hieronima.
– Społeczeństwo ma w kim wybierać i nie potrzebuje stawiać na jednostki z zamazaną kartoteką!
– Fakt… – przytaknął Strzemiński – może niepotrzebnie pchałeś się na to szeryfostwo, do wszystkiego trzeba dojść pomału! Tak, niepotrzebnie się na to zgodziłeś.
– Ja go wrobiłem… – powiedział Wojtek ponuro.
– Nie mam dwóch lat! Sam się wrobiłem! Otworzyłem drzwi. Marysia ze znajomością rzeczy spojrzała na posadzkę.
– Chłopcy, macie, tu są jakieś sukna! My zdejmiemy buty, co dziewczynki?
Matka zajrzała do pokoju.
– Och, masz gości! – ucieszyła się.
Gdyby wiedziała, dlaczego mam gości… Przeszliśmy do mojego pokoju.
– Kiedy tak myślę o tej Marioli… – zaczęta z punktu Marysia siadając na tapczanie – dochodzę do wniosku, że w końcu to od nas dużo zależy! Od nas, od dziewczyn, jak myślicie?
Strzemiński pokiwał głową z zastanowieniem.
– Tak… – przyznał – my najczęściej stajemy się tacy, jakimi chcą nas widzieć nasze kolejne babki! Babki się zmieniają, a człowiek w końcu sam nie wie, jaki jest…
Zośka siedziała na moim biurku, na którym stało duże zdjęcie z Osady. Sięgnęła po nie i przez chwilę oglądała uważnie.
– To jest ta dziewczyna, z którą chodzisz, prawda?- spytała podając zdjęcie Marysi. – Interesująca!
– Och, to jest równa babka… – przyznał Wojtek.
– Jej siostra chodzi do jednej klasy z moją. Tę Alę poznałam kiedyś, a Madę to tak tylko… z widzenia!- powiedziała Marysia. – A ty, Marcin, już wiesz, że Alka miała wczoraj wypadek?
– Nic nie wiem. Nie spotkałem dziś Mady…
– Pewno dlatego! Ala jest w szpitalu. Wyciągnęła jakąś dziewczynkę spod tramwaju, w ostatniej chwili, wiecie? Słyszysz, Marcin, co mówię? Jezu, do niego nic nie dociera… Marcin, przecież nie możesz zrobić takiej klapy! Do matury kilka miesięcy, potem zmienisz środowisko…
– Już raz zmieniłem środowisko! I co z tego? Czy mam całe życie spędzić na zmienianiu środowiska?
– A co jej się stało, że jest w szpitalu? – spytała Ewa odstawiając zdjęcie Mady na biurko.
– Podobno jest strasznie połamana i coś z twarzą… przecięty policzek czy coś… może ty tam zajdziesz, Marcin? Może im trzeba pomóc?
– Ja tam nie bywam! – przyznałem. – Ich matka nie życzy sobie – wycedziłem zjadliwie – uważa, że nie jestem odpowiednim towarzystwem. Przyjemnie, prawda? Czy teraz też poradzisz mi, Marysiu, żebym zmienił środowisko?
– Och, Marcin… tobie musi być cholernie ciężko! – uprzytomniła sobie znowu. – Ale, że Mada… – zastanowiła się – że ona jakoś nie wpłynie na matkę! Ja wiem… nie poprosi, nie przekona?
– Wydaje mi się, że jej matka wie o mnie więcej niż Mada!
– Jak to? – zdziwiła się Zośka.
– Mada o mnie nic nie wie…
– Dlaczego?
Nie odpowiedziałem od razu.
– Przypomnij sobie Hieronima, dzisiejsze głosowanie…
– No?
– Trzy czwarte było przeciwko mnie! Trzy czwarte! Nie powiesz chyba, że to jest mało?
– Więc ty się boisz…?
– Tak.
Marysia pomału przeniosła wzrok na Strzemińskiego.
Być może zastanawiała się w tej chwili, czy jest coś, czego boi się Strzemiński.
– Ja ciebie rozumiem – powiedział nie dostrzegając jej wzroku – świetnie ciebie rozumiem!
– Edek! – zawołała z wyrzutem.
– A ja rozumiem, że chciałeś się jakoś wykazać w budzie… – odezwał się milczący zwykle Rudek Wiktorczyk – w budzie, tak! Ale dziewczynie? Jakbym miał dziewczynę, to bym jej powiedział! Takie stanowisko je cholernie nieuczciwe!
Widziałem, że patrzy na mnie nieufnie. Gdyby mój głosować jeszcze raz, podniósłby teraz rękę jak tamci…
– Ojej… -jęknął Wojtek Ligota łapiąc się za głowę – dalibyście spokój tej dziewczynie! Niech on sobie ją ma, niech to rozgrywa po swojemu…
– A jak ona się dowie od kogoś innego, to co?
– Przyjdzie do mnie i zapyta, czy to prawda! Wtedy powiem, że prawda… a kiedy skończy mi się zawieszenie sam opowiem jej o wszystkim!
Wiktorczyk zmarszczył nos.
– Ciebie naprawdę ten Hieronim niczego nie nauczył. Chowaj głowę w piach, chowaj! Jak ją wyjmiesz, zobaczysz pustynię dookoła siebie! To wszystko nie są metody, stary!
– To co? Uważasz, że mam sobie na czole napisać?!
– Nie na czole, nie na czole, ale grać w otwarte karty! Iść i powiedzieć dziewczynie…
– A co on jej powie teraz? Co? Słuchaj, kochanie pewien Hieronim podstawił mi stołek, ponieważ kiedyś byłem głupi. Ale nie martw się, zmądrzeję! Tak ma to jej powiedzieć? Czy jak? – zirytował się Strzemiński.
– Edek! – zawołała Marysia.
– Co Edek? Co Edek? On jej się musi czymś wylegitymować, nie? Ona musi mieć podstawy, żeby mu wierzyć!
– Rany… idźcie już do domu! – wyjęczał znowu Wojtek. – Wszystko się robi coraz bardziej zagmatwane…
To była prawda. Właściwie musiałem zaczynać od początku, to, co zrobiłem w klasie przez pół roku, przestało mi się liczyć na plus. Po aferze z Hieronimem czułem się zdecydowanie wyobcowany, ustawiony na marginesie – zarówno przez wrogość Hieronima i większości kolegów, jak przez wyraźną serdeczność Foczyńskiego i tej niewielkiej grupy, która bardzo oficjalnie solidaryzowała się ze mną. Nikt nie traktował mnie zwyczajnie! Jeszcze nigdy Mada nie stała mi się tak potrzebna, jak w tym właśnie okresie. Ale chociaż widywaliśmy się prawie co dzień, były to spotkania tak przelotne, że zostawiały mi po sobie jedynie uczucie niedosytu. Mada zmęczona, zagoniona, mizerna i niedożywiona – sama szukała we mnie oparcia.
– Marcin… – powiedziała mi kiedyś -ja oczywiście jestem zwolenniczką usamodzielnienia kobiet, równouprawnienia, ale jak to dobrze, kiedy ma się koło siebie kawałek marynarki…
Siedzieliśmy w kinie, Mada oparła głowę o moje ramię. Lubiłem jej wytrwałość, odporność na zmęczenie, zaradność. Ale dopiero Mada szukająca we mnie oparcia poruszała cały ocean tkliwości, który w sobie miałem. Nie, to nie rozmazanie! Przeciwnie, radość, że jest się silniejszym, że można pomóc, wyręczyć, oszczędzić zmartwień i właśnie – podsunąć pod zmęczoną głowę ten kawałek
marynarki. W tej sytuacji niełatwo było mi zwierzyć Madzie z kłopotów, których przysporzył mi w szkole Hieronim. Cała ta historia była zresztą zbyt trudna do opowiedzenia, jeżeli chciało się pominąć resztę!
Zaistniał jednak fakt, który zmusił mnie do podjęcia rozmowy na ten temat i do gotowości odpowiedzenia każde pytanie, które Mada zechciała w związku z postawić. Bo Wojtek Ligota dowiedział się od Hieronima o roli, którą w zdemaskowaniu mojej sprawy odegrał Olo. Bo od dociekliwości Ola wszystko się zaczęło. Świadomość, że w każdej chwili Mada może mieć pod ręką źródło wszelkich informacji na mój temat i to informacji dowolnie przeinaczonych – odbierała mi resztkę spokoju.
Długo wybierałem odpowiedni moment. Ala wróciła już do domu, Mada odzyskiwała powoli równowagę. Teraz ja z kolei miałem ją zakłócić. Nie widziałem jednak innego wyjścia. Któregoś dnia Mada zaskoczyła minie zaproszeniem na niedzielę. Była w świetnym humorze, szczęśliwa, że wreszcie będę mógł u niej bywać, że skończą się te wszystkie krętactwa wobec matki, które tak jej obrzydły. Wybrałem tę chwilę.
– Zbyt wiele wziąłem na swój kark w budzie… będę musiał zrezygnować z tego szeryfostwa… – powiedziałem. Zaoponowała gwałtownie.
– Taka jestem dumna, że piastujesz ten urząd! – zażartowała w końcu. – Czuję się jak jakaś ministrowa albo żona premiera! – powiedziała lekko.