Basia osunęła się na chodnik i po prostu zemdlała, unikając w ten sposób dalszej gry wyobraźni i mandatu, który groził jej za nieprawidłowe parkowanie.

Kierowca żółtej furgonetki miał 7,34 promila alkoholu we krwi i nie powinien w ogóle żyć od jakichś 4 promili, ale statystyka wykazuje dalece idącą niedoskonałość, bo kierowca żółtej furgonetki dziarsko z niej wyskoczył i zabrał się do ratowania Basi tak nieszczęśliwie, że rozkwasił sobie twarz, potykając się o własne nogi i obryzgując krwią z rozbitego łuku brwiowego Basie, jej białą bluzkę i koszyk koloru słomy.

W każdym razie wróżba wróżki okazała się dla Basi najważniejszą prawdą życiową i nie pomogły tłumaczenia Piotra, że uderzenie w tył jej małego fiata nie było takie straszne, że kasacja samochodu była raczej konieczna ze względu na koszty naprawy przekraczające wartość samochodu, bo samochód Basi był wart wtedy niewiele ponad tysiąc złotych i cud, że jeszcze jeździł. Basia jednak wiedziała swoje: to znaczyło, że żółty przyniesie jej tylko nieszczęście.

Rozpłakała się, kiedy Piotr przyniósł jej kaczeńce, nie lubiła oglądać Polsatu, tak drażniło ją żółte słoneczko w rogu ekranu i przestała jeść jajka. Chyba że w postaci ajerkoniaku. Ale to rzadko. Bardzo nawet. Było tyle innych fajniejszych rzeczy do picia.

I oddała Bubie swoje dwa żółte podkoszulki. Nie zapomni nigdy pierwszego spotkania z Bubą – siedziało toto ubrane na czarno, w martensach siwych, na schodach na półpiętrze. Winda była zepsuta, gdyby nie ta winda, nie natknęliby się na Bubę. A to czarno ubrane siedziało i płakało. Ale jak!

Oczywiście Piotr był pierwszy przy tej kupce nieszczęścia, wzięli ją do domu, Basia nakarmiła i położyła w małym pokoju. Buba zgubiła klucze do mieszkania, sama wracała z pogrzebu ciotki, pani Gabrieli, ich sąsiadki, nawet nie wiedzieli, że umarła, i nie mieli pojęcia, że mieszka u niej bratanica. Owszem, parę razy widzieli jakąś dziewczynę, potem miesiącami pani Gabriela na pewno mieszkała sama, a tu nagle masz babo placek!

Nazajutrz Piotr załatwił ślusarza i wymianę zamków, a Basi spędzała sen z powiek świadomość, że naprzeciwko mieszka samotnie prawie dziecko.

Tak nie mieć absolutnie nikogo?

Basia postanowiła, że Buba będzie miała ją, Basie. I Julkę, i Różę, i Piotra. Tylko Krzysiek był przeciwny matkowaniu małolacie. Ale małolata dorastała, wyprawili jej huczną osiemnastkę, zdała pod ich okiem maturę, a potem pokazała rogi. Zaczęła mieć własne zdanie na każdy temat. Nawet na temat małżeństwa Basi.

I jakim prawem Buba zwraca jej uwagę na picie? Na pewno sama ma z tym problem.

*

Piotr uśmiechnął się do siebie – była zabawna z tą swoją fobią na punkcie żółcieni, ale jakie to ma w końcu znaczenie? Ważne, że kafelki zamówił i zadatkował – będą za cztery tygodnie – i że w końcu zaczną remont swojego – z akcentem na „swojego” – mieszkania.

Znikną duchy przeszłości, przemalują, odremontują, ze starego pokoju babci zrobią dwa mniejsze, kto wie, może Basia z czasem zdecyduje się na dziecko? W końcu dorośli ludzie mogą brać pod uwagę taką ewentualność.

Jak zrobią remont, wszystko będzie inaczej niż dotąd, a Basia nawet nie wie, że w tym miesiącu CHOMĄTO zapłaci mu całkiem niezłe pieniądze.

A poza tym może zamiast zastanawiać się nad przyszłością, należy w końcu wziąć się za obróbkę zdjęć, ma jeszcze godzinę do wyjścia. Na dokładkę prośba Jędrzeja ciąży mu i czuje niewygodny ucisk, taki jakby miał za ciasne spodnie. Naprawdę, świat jest pełen potrzebujących, ale czy to jego wina? Wszystkich się nie zbawi. Nikogo się nie zbawi. Remont jest nieodzowny, wyczekany i słusznie im się należy. A za ciasne gacie są przyczyną spadku liczby plemników o jakieś 10-20 milionów w centymetrze sześciennym. Podobno najwięcej żywotnych plemników mają Finowie. Nie wiadomo, dlaczego tak jest. Ci kochankowie z południa to wymysł południowców. A naukowcy już się przygotowują do środka antykoncepcyjnego, który polegałby na podgrzewaniu jąder. Ciekawe, jak to zrobią?

Piotr zdecydowanie wolał myśleć o plemnikach, niż o czymkolwiek niewygodnym.

Byleby do jutra.

Jutro, jak zawsze, w co drugi piątek, wszyscy spotkają się u Róży.

Jedyne, co im zostało z młodości, to te spotkania.

Dziesięć lat temu, w co drugi piątek jeździli razem z Jędrzejem na biwaki. Potem uczyli się do matury, w każdy piątek u kogo innego. Całe noce śmiechu i zabawy, ukradkowego picia piwa pod okiem nic niepodejrzewających rodziców. Potem studia, co prawda Basia nie skończyła, no i Krzysiek odpadł, wyjechał do Niemiec. Wrócił po czterech latach, zmieniony, ale cóż, każdy dorośleje. Oprócz Buby, rzecz jasna. Wszyscy się zmieniają.

Coś jednak ocalili z tamtych czasów. Te piątki, bez względu na wszystko.

*

Czarny kot siedział przy drzwiach wyjściowych, jak zwykle, kiedy Buba szykowała się do wyjścia. Miał nadzieję śmignąć jej między nogami i wybrać się w daleką podróż schodami w górę lub w dół. Dół był mniej pociągający, ponieważ kończył się oszklonymi drzwiami i strasznym hałasem zza szkła. To mocno niepokoiło uszy, aż musiał je kłaść po sobie i był wtedy podobny do skradającego się rysia, tylko oczywiście dużo mniejszy.

Góra była bardziej nęcąca, raz udało mu się wymknąć na strych, tam ładnie pachniało, jakimiś potencjalnymi przyjaciółmi, a nawet przyjaciółką, był pewien. Niestety, Buba miała o tym inne zdanie, bo po pierwsze, nieraz słyszał, jak mówiła, że na strychu śmierdzi, a po drugie, nie była zadowolona, że się zgubił.

Zgubił! Też mi coś! Jak można się zgubić w tej kamienicy? Po prostu wyszedł na trochę i byłby przyszedł sam, załatwiwszy swoje sprawy. Co to, węchu nie ma, czy co? Ale Buba miała czerwone oczy już po dwóch godzinach. Kobiety są bardzo niekonsekwentne, sama wychodzi na całe dnie, on musi być sam, i wtedy Buba nie płacze z żalu nad nim. Ale wystarczyły dwie małe godzinki na strychu, żeby się stęskniła. Nigdy nie zrozumie kobiet. Nigdy nie zrozumie ludzi. Poza tym nie widzi nic złego w małej przechadzce, mogłaby sama wleźć z nim na ten strych. Bardzo proszę, nie ma nic przeciwko temu. Ale od czasu zwiedzania strychu Buba zrobiła się ostrożna i nie bardzo jest jak wyjść. Czy to nie świństwo, że ludzie nie liczą się z potrzebami zwierząt?

Buba wkładała sznurowane do kolan martensy koloru zniszczonej blachy. Kupiła je parę lat temu na wyprzedaży i pokochała miłością pierwszą. Nosiła je od wczesnej wiosny do pierwszych mrozów, a bywało, że dopóki gruba skarpeta wchodziła w but bez szwanku, to i w czasie pierwszych śniegów. Dopiero kiedy dotkliwe zimno przepełzało przez skórę, odkładała je na samo dno szafy, wyczekując wiosny. Wiosna mniej kojarzyła się Bubie z kwiatkami, pąkami bzów i wszelkimi duperelami, którymi zachwycała się Basia, a bardziej z możliwością włożenia – nareszcie! – ukochanych martensów.

Dla Buby święte piątki świętej piątki były niezwykle ważne.

Bo najpierw było ich pięcioro: Basia, Julka, Róża, Krzysiek i Piotr.

Zawsze mogli na siebie liczyć. Umówili się przed laty, że bez względu na to, jak potoczą się ich losy, będą się spotykać, przynajmniej raz na dwa tygodnie. Żeby nie zapomnieć, co jest ważne, że ważna jest przyjaźń, niezależnie od tego, co będą robić, jak i z kim będą żyć i ile będą zarabiać. Takie ble, ble, ble. Julka kiedyś powiedziała:

– Teraz trzymamy się razem, ale zobaczycie, jak znam życie, pojawią się faceci, praca, wyścig szczurów, i to będzie koniec. Będziemy się spotykać z ludźmi, którzy coś mogą załatwić, i zapomnimy szybko o głupich obietnicach.

Ach, jak się wszyscy oburzyli! No i co? Krzysiek wrócił po latach już jako ważna persona, Julia niedawno poznała Davida i wyjechała, dokooptowali ją – Bubę, i Romka.

Fajnie, że ją przyjęli. Miała drugą rodzinę. Choć nie miała pierwszej. No i jeszcze później Róża z rumieńcami na policzkach przedstawiła Sebastiana.