– Bo jak ktoś ci daje strzykawkę, to nie po to, żeby tobą rządzić, nie po to, żebyś nie brał, tylko żebyś się nie zaraził. A jeśli ktoś ci daje strzykawkę, po to, żebyś się nie zaraził, to znaczy, że jest choć jedna osoba na świecie, której zależy na tobie – tłumaczy cierpliwie.
Może dzieciak nie usłyszy, ale może kiedyś to sobie przypomni. Może nie teraz, może za miesiąc albo dwa.
– A jeżeli jest choć jedna taka osoba, może się pojawić też następna. Następną możesz być ty. A jeśli już będą dwie osoby na świecie, którym na tobie zależy, to znaczy, że jest ich dużo, dużo więcej, i wtedy możesz być osobą, której zależy na kimś. Ja jestem teraz taką osobą. Masz nowe strzykawki. Do mnie przyszedł anioł i powiedział: masz strzykawkę. I teraz ja to dla niej robię.
A wtedy to sobie pomyślałem, rozumiesz, jeśli w jej intencji przestanę brać, to może ona wyzdrowieje. I wyzdrowiała.
Biała Dama zbiera swoje rzeczy, jest zmęczona, już wieczór, dzieci czekają. Przechodzi obok Zenka, słyszy ostatnie zdanie. Może Zenek coś wie?
– Mówisz o Bubie? – wtrąca i widzi szeroki uśmiech na twarzy Zenka. – Buba wyzdrowiała? – pyta raz jeszcze, chce się upewnić.
– Wyzdrowieje – mówi Zenek z dumą, tak jakby to on miał być przyczyną udanej operacji, jakby szpik miał być jego, jakby białe ciałka przyswoiły już sobie umiejętność wojowników taek-wondo i zwyciężyły tamto, co ciemne w ciele Buby. – No! – powtarza, a Biała Dama podnosi do góry kciuk.
Życie pokazuje, nie śmierć.
Piotruś, już wpół do dwunastej! To może nie warto wychodzić?
– Chodźmy, popatrz na Bubę, jest już wykończona.
Buba oponuje. Może widzą się ostatni raz w życiu?
– Jestem wykończona – mówi – ale posiedźmy jeszcze trochę. Będę za wami tęsknić.
– Ktoś z tobą leci? – Sebastian siada obok leżącej na kanapie Buby i bierze ją za rękę.
Krzysztof nie przyszedł, już go nie zobaczę, myśli Buba, to nie ręka Sebastiana powinna być tu i w mojej dłoni, ale to miłe.
Dobrze, że nie przyszedł, nie mogłabym znieść jego obecności.
Ale skoro nie przyszedł, to znaczy, że dla niego to wszystko było nic niewarte.
Nic.
Bułka z masłem.
Albo to może znaczyć coś więcej.
Przecież już wie, że jestem chora. Mógłby się ze mną zobaczyć i pożegnać.
Może się wstydzi.
Rozdziewiczyć umierającą? Fu!
– Kto z tobą leci, Buba?
– Nie wiem. Nie znam. Ktoś z fundacji ma mnie pilotować.
– Romek – Piotr litościwie zmienia temat – czemuś się nie pochwalił, że twój obraz został nagrodzony?
Basia i Róża robią wielkie oczy.
– Co?
– Wiedziałam, wiedziałam! – Julia klaszcze w ręce. – Wiedziałam!
– Skąd wiesz, Piotrek?
– Skąd, skąd. W radiu mówili – mówi Piotrek, a Roman robi się purpurowy.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – Basia patrzy z wyrzutem na Piotrka, coś by wymyśliła, jakiś prezent śmieszny albo bukiet kwiatów jak dla primabaleriny, albo buteleczkę jakąś… Nie, butelkę nie, Piotr nie pozwoliłby.
– Ja… ja nie wiedziałem – mówi Roman, a Julia podbiega do niego i cmoka go w same usta.
– Jak to nie wiedziałeś! – denerwuje się Piotrek. – Nie zawiadomili cię?
– Jezu, jeszcze nie…
– Twoja „Deszczowa dziewczyna” robi furorę!
– Dziewczynę dałeś na wystawę? A ja to widziałem? – Sebastian patrzy na Romka.
– Nie masz czego żałować. – Buba podniosła się, jest gotowa do wyjazdu. Będzie spała u Róży, nie chce spędzać tej ostatniej nocy w domu. Już musi się położyć, już czas na nią. Ale jeszcze im dopiecze na pożegnanie. – Dziewczyna ze skrzydłami z płaszcza przeciwdeszczowego i błyskawicą w tle. Romek poleciał kiczem jak nigdy.
– No nie, Buba, mówiłaś, że ci się podoba, że kojarzy ci się z ćmą! – Roman też się śmieje. – O rany! Ludzie!
Pijcie zdrowie artysty!
– Otwórz szampana, Sebek! – mówi Róża.
Nie jest wcale zmęczona, a Buba nagle dochodzi do wniosku, że wpół do dwunastej to jeszcze nie pora na sen. Ostatecznie prześpi się w samolocie.
Sebek dzwoni szklankami. Szampana dostali od Jędrzeja, mieli otworzyć, jak się dziecko urodzi. Ale przecież nagroda dla Romana usprawiedliwia ten korek, który leci w stronę otwartych drzwi balkonowych. Kwiecień, a jak ciepło!
– Na urodziny dziecka kupimy drugi albo zalejemy się czystą nieskomplikowaną wódą! – Głos Buby się łamie, gdy kończy: – Za nas!
Podnoszą w górę szklanki, Sebek nie lubi myć kieliszków, szklanki są poręczniejsze, nawet Róża udaje, że wypija łyczek.
– Nie, nie musisz jej wyganiać, ona ma delikatne skrzydełka, zrobisz jej krzywdę. – Basia otwiera okno. – Sama wyleci.
– Mówiłaś, że się brzydzisz. – Piotr przygląda się ćmie.
– Ja? – Basia jest oburzona. – Ja lubię ćmy… jak Buba…
Są takie… szukające światła…
Piotr przygląda się ćmie. Jasne skrzydła, ciemny odwłok, usiadła na chwilę, żeby odpocząć i znowu zaczyna taniec na szybie. Jeszcze nie wie, że druga połówka okna otwarta, że nie musi walczyć z przezroczystym murem.
Szarpie się, próbując przebić szybę i znowu siada.
– Zgaś światło, to jej będzie łatwiej znaleźć wyjście…
Teraz nie wie, gdzie lecieć…
Piotr gasi światło i wraca do Basi.
– Wszyscy mamy coś z ćmy, prawda? Wszyscy szukamy czegoś, co jasne i prawdziwe… jak ona… Piotruś, przynieś od Buby te kwiatki i sprawdź, czy w jej mieszkaniu wszystko OK. Ona w takim stresie, że może zostawiła jakiś gaz, albo co…
Mogę cię już nigdy nie spotkać, ale mam nadzieję, że mi wybaczyłeś.
Jeśli mogłam przyjąć ciebie, nie stanie się nic złego. Lub inaczej, wszystko, co się stanie, będzie najlepsze dla mnie i najlepsze dla ciebie. Nie boję się dzięki tobie.
Buba zasypia.
Piotr zamyka za sobą zielone drzwi. Wszystko sprawdził, wodę wyłączył. Doniczki zabiera, czasem trzeba będzie wywietrzyć, ot co. Znowu ktoś wykręcił żarówkę na korytarzu. Trzeba było zostawić otwarte drzwi do siebie, byłoby jaśniej.
Cicho, po omacku zamyka drzwi, jak Buba, niepostrzeżenie, żeby nie sprowokować sąsiadki. Nie chce mu się rano biec po warzywka ani masełko, nie chce mu się rozmawiać.
Wczoraj wieczorem wydawało mu się, że widzi światło w oknach Buby, ale oczywiście to mogło być przywidzenie, jakaś gra kolorów, coś się może odbiło w szybach. Jak wychyli się z okna w kuchni, widzi tamte okna. Dwie doniczki mizernego bluszczu. Podobno kwiaty niezbyt dobrze się chowają przy chorych, zadbają o nie, jak Buba wróci, to się ucieszy.
Klucze wypadają mu z ręki, Piotr ostrożnie odstawia doniczki. A jednak uchylają się drzwi sąsiadki, stanęła w nich jak duch, też na świetle oszczędza czy jak?
Dał się złapać. A Bubie się udawało.
– Panie Piotrusiu, to pan?
– Dobry wieczór pani – mówi grzecznie Piotr i głowa sąsiadki wędruje w jego stronę.
– Co pan tam robi?
Piotr schyla się po doniczki.
– Kwiaty przenoszę.
– Kwiaty? Jakie kwiaty? Po co pan się tam dobija, panie Piotrze? Tej dziewczyny, co ganiała za kotem, już tam nie ma. Pewnie umarła, jak jej ciotka.
Piotr czuje, jak jeżą mu się włosy. Co ona mówi?
– Pan się kotem zajmuje?
– Nie – Piotr nie wie, jak rozmawiać. Jak się rozmawia z wariatami?
– Bo mnie się wydawało, że kota czasami słyszę, ją rzadko kiedy.
Piotr potyka się o wycieraczkę, psiakrew, co za egipskie ciemności! Właściwie mógłby wkręcić żarówkę sam, nie czekać na administrację.
– Co pan tam robi? Nie zrobił pan sobie krzywdy?
– Światła nie ma, wykręcili żarówkę, potknąłem się.
Różowy Dresik cofa się, żeby dopiero teraz zapalić światło u siebie. W jasnej smudze Piotr widzi, jak kobieta maca ręką po ścianie. I nagle stają mu przed oczyma wszystkie zakupy, które wciskał w wyciągniętą rękę, oczy zawsze zakryte okularami słonecznymi, rozliczanie się z tych zakupów z milczącą, antypatyczną, prawie niemą córką Różowego Dresika raz w miesiącu.