Jak zresztą może porównywać Piotra do swojego ojca, cóż to za pomysł! Jej ojciec był… po prostu inny. Mogła mu siadać na kolanach, jak był w dobrym humorze, ciągnąć za uszy, prosić, żeby na coś pozwolił, a im ona była milsza, tym on był bardziej speszony i łatwiej jej było coś od niego wydębić.

Uśmiechnęła się na wspomnienie ojca, który wchodził do domu wieczorem, rozbierał się w przedpokoju, słyszała ściszony syczący głos matki: „Nie budź jej, jesteś pijany!”. I roześmiany męski głos ojca: „Gdzie moja mała córuchna?”. A potem silne ramiona, które ją podnosiły do samego sufitu i kręciły w kółko, a ona trzymała się mocno lekko drapiącej twarzy – „Tatusiu jeszcze, jeszcze”, i ostre słowa matki: „Zostaw ją w tej chwili”, i cichy głos ojca pachnący alkoholem: „Teraz będziesz grzecznie spać, a jutro tatuś ci kupi wszystko co zechcesz! Mamusia jest zazdrosna!”.

Ach, jak bardzo się czuła związana z tym silnym mężczyzną, i jak bardzo w takich chwilach nie lubiła matki, choć nigdy, nigdy by się do tego nie przyznała.

Matka jest zazdrosna – to tłumaczyło wszystko, to znaczyło, że dla taty ona jest najważniejsza, ważniejsza niż mama. I to było takie podniecające.

Chciała być również najważniejszą kobietą dla Piotra, ale wiedziała, że jakoś go traci. Z wesołego, fajnego chłopaka, który dla niej wsiadł na łańcuchową karuzelę, który śmiał się, wynosił ją przerzuconą przez ramię od Krzysztofa, kiedy bardzo nie chciała wyjść, a już wypiła trzy piwa, z roześmianego bliskiego mężczyzny wykluwał się jakiś obcy, spoważniony twór, dostatecznie daleki, żeby nie mogła go dotknąć. Przecież nie prosi się o miłość, to jedyna rzecz, o którą nie można prosić, można się tylko modlić, żeby trwała, a ona straciła pewność, że Piotr ją kocha.

Wczorajsza kobieta w jego samochodzie to nie przypadek, widziała ją, widziała, jak wysiadła Jeszcze trzymała otwarte drzwiczki, jeszcze się pochylała do niego, może umawiali się na następny raz? Łatwo Róży powiedzieć: zapytaj go. I to publiczne ogłoszenie wszem lecz i wobec bzdurnej przecież i wyłącznie ich dotyczącej sprawy kafelków, o które nie mogła się doprosić! Jakby potrzebował audytorium dla swojej wspaniałomyślności.

A ona, idiotka, ucieszyła się! Taka była zadowolona!

Kiedy mężczyzna bez powodu kupuje kobiecie kwiaty?

Kiedy ma powód, żeby ją przeprosić, tylko się do tego nie przyznaje. Ojciec też jej robił niespodzianki, przyjemne – zamiast czegoś. Obiecał jej, że wyjadą tylko we dwoje i zapuszczą się w Mylną, nie tylko oznaczonym szlakiem, ale pójdą korytarzami, w które turyści nie mają wstępu. I kiedy przyszedł do domu w piątek przed planowanym wyjazdem z olbrzymią i drogą lalką z Peweksu, z lalką, która płakała jak małe dziecko i wyglądała jak trzymiesięczny niemowlak, wiedziała, że to zamiast Mylnej, zanim ojciec powiedział słowo. Nigdy nie polubiła tej lalki i nigdy nie poszła z ojcem do Mylnej.

Stojąc pod prysznicem pod ciepłym strumieniem wody, nabierała pewności, że to, co brała za szczerość Piotra, było tylko sprytnym kamuflażem. I że jeśli sama nie dowie się prawdy, nikt jej nie pomoże. A kiedy spojrzała w lekko zaparowane lustro i zobaczyła niezgrabną, krótkonogą bladą kobietę, o zbyt rozłożystych biodrach, okrągłej twarzy i mysich włosach, pomyślała, że ma za swoje, skoro mogła pomyśleć, że taką pokrakę jak ona można kochać.

*

Roman był pod wrażeniem wczorajszego wieczoru u Buby. Gadali do późna. Buba była fajnym rozmówcą, nie czuł się skrępowany, nie chciał jej poderwać, a ona nie wydawała się z tego powodu obrażona, a przecież często słyszał, że kobieta czuje się urażona wtedy, kiedy jej nie szanujesz, czyli chcesz ją natychmiast zaciągnąć do łóżka, i wtedy, kiedy ją szanujesz, to znaczy nie chcesz jej zaciągnąć do łóżka.

Z Bubą sprawa była prosta – wystarczyło słowo, żeby się porozumieć bez tych okropnych podtekstów, bez domyślania się, co miała na myśli lub czego nie miała na myśli.

Śmieszne było to, że wypatrzyła go przed rokiem na tej nieszczęsnej wystawie, na której rozpylano zapach „Nocny kowboj” (bo przecież, panie Romanie, ktoś musi to sponsorować) i większe zainteresowanie budziła firma kosmetyczna i próbki rozdawane przy wejściu, a on – autor! autor! – stał w tym tłumie ludzi i nie wiedział, co ze sobą zrobić.

No cóż.

Śmieszna Buba.

Maluj, Romek, maluj, cokolwiek! Nie możesz przestać malować! Jak otwieram oczy, to tak się cieszę!

Dziecinna Buba, dał jej kiedyś szkic, niezupełnie udany, a ona oprawiła go i powiesiła naprzeciwko łóżka.

Julia, Julia wraca z Londynu!

No i co z tego?

Nie znał Julii, prawdę mówiąc, nie chciał jej tak poznawać, z taką intencją, jak życzyła sobie tego Buba.

Nie czuł się gotowy do jakiegokolwiek zaangażowania, a próba zainteresowania go nieznajomą wydała mu się niemądra. A poza tym wydawało mu się śmieszne, że Buba prezentuje zalety Julii i wierzy, że można polubić osobę, bo tak się postanowi. Oczywiście, Julia wracała do świętej piątki, więc na pewno się z nią zaprzyjaźni, ale Roman, choć skrzętnie to ukrywał, nie wierzył, że się zakocha. Próbował Bubie wyjaśnić, że za wiele zainwestował rok temu, że tamtej dziewczynie udzielił zbyt wielkiego kredytu, który roztrwoniła, zupełnie się z nim nie licząc, ale Buba spojrzała na niego dość nieprzyjemnie.

– Ty posłuchaj, jaką frazą ty do mnie przemawiasz: inwestycja, kredyt, spadek zaufania. Nie rozmawiasz z Krzyśkiem o akcjach, na miłość boską! Gadasz jak buchalter!

Nie odpowiedział, ale to go ubodło i zaraz mu przyszła na myśl następna rzecz, z której już się nie zwierzył. W dzisiejszym świecie należało mieć coś więcej poza wynajętym strychem, dwoma koszulami, jedną w czerwoną kratę, a drugą czarną, niepewnymi zarobkami i – ciągle miał nadzieję – talentem.

– Pasowalibyście do siebie. – Buba zawsze była pewna, że wystarczy powiedzieć słowo, a słowo ciałem się stanie.

Lubił Bubę, zawsze wydawała mu się krucha. Pod pancerzem żółwi z Galapagos też jest kruche, bezbronne mięso. Buba przypominała mu żółwia, który w każdej chwili może przewrócić się na grzbiet i wtedy trzeba mu będzie pomóc znów stanąć na nogi. Albo dobić. Ale jest naiwna, sądząc, że wystarczy sobie wymyślić osobę do kochania i taka osoba, czary-mary, hokus-pokus – pojawia się na świecie.

A poza tym zauważył coś niepokojącego. Buba miała problem z alkoholem albo z prochami, albo z jednym i drugim. Nie chciał być nielojalny wobec niej, ale widział ją w środę na Rynku w bardzo nieciekawym towarzystwie dilera Zenka, który zresztą, jak mówiono, powoli wypadał z interesu, ponieważ zaczął brać. Buba również wyglądała, jakby była na haju. Śmiała się głośno, za głośno, a Zenek obejmował ją tak, jakby nie tylko ćpanie ich łączyło. Ale Roman nie chciał się wtrącać; w przeciwieństwie do Buby szanował prawo do stanowienia o sobie. Buba była dorosła, robiła, co chciała.

Wzruszająca była jej wiara w to, że on i nieznana mu Julia są dla siebie stworzeni. On już został stworzony dla jednej kobiety. Która wybrała innego. Niech to szlag trafi. Nie narazi swojego serca powtórnie, tego był pewien.

W pracowni było zimno, wciągnął na siebie sweter i na stopy grube wełniane skarpety. Na sztalugach czekało płótno, nagie, przyzywające, płótno wyrzut sumienia, blejtram, na który nie mógł patrzeć – ponieważ już od paru miesięcy nie miał nic do namalowania.

*

Ksiądz Jędrzej przetarł grube szkła. Coraz mniej przez nie widział, ale mimo swojej głębokiej wiary nie chciał wierzyć, że Pan Bóg obdaruje go jeszcze jedną łaską – łaską ślepoty. Miał jeszcze tyle do załatwienia na świecie i do tego potrzebne mu były oczy.

– Zrozum mnie, Boże – szeptał czasami, zapominając o niewłaściwości takiej konstrukcji, wiedział, że Pan Bóg rozumie wszystko, tylko on, Jędrzej, nie wszystko przyjmuje do wiadomości. – Jeszcze trochę, proszę o jeszcze trochę czasu…