Buba z Romkiem stali w bramie. Romek lubił to miejsce, takich miejsc w tym mieście już nie było. Ładnie mieszkają, Piotr i Basia, a obok, za winklem na tym samym piętrze Buba, brama półokrągła, ręcznie kuta, z końca dziewiętnastego wieku, otwierała świat, o którym marzył – stałości, powrotów do domu, niedzielnych obiadów, świata, w którym ludzie się nie rozstawali, mężczyźni kochali kobiety, kobiety nie odchodziły do innych, nie musiały się zastanawiać nad związkiem, świat starych dobrych zasad, jasno określonych powinności, granic, między tym, co można i czego robić nigdy nie należy. Ceglany, świecący od starości mur nie był ozdobiony graffiti, żadnych napisów w rodzaju – ZIEMNIAKI DO ZIEMI, A KSIĘŻA NA KSIĘŻYC, czy RÓB ZE ŚWIATEM TO, CO ON Z TOBĄ, PIERDOL GO.

– Wejdziesz? – spytała Buba.

Roman spojrzał na zegarek, dochodziła pierwsza. Za późno na wizyty, a za wcześnie, żeby móc zasnąć spokojnie.

– Chętnie – powiedział wobec tego.

Wyszli wcześniej niż reszta, on pierwszy, Buba pojawiła się tuż za nim na ulicy, nawet nie wiedział, że też pójdzie, ale to miłe, odprowadził ją, a teraz…

Buba nie jest kobietą dla niego, więc nie musi się denerwować, unikać, czuć się podrywany. Skinął głową potakująco i skierował się za nią do zielono malowanych dębowych drzwi, podwójnych, z okienkiem na górze.

Zawsze go ciekawiło, ile mogą ważyć takie stare drzwi, z podłużnym otworem na listy i mosiężną klamką. Musiały mieć z metr sześćdziesiąt szerokości. Zamykał je za sobą ostrożnie, dziwiąc się lekkości jednego otwartego skrzydła.

Buba schyliła się do kota i pogłaskała obrażony grzbiet.

– Tylko mu dam jeść.

– Masz coś do picia? – Roman uchylił lodówkę i ledwie zdążył cofnąć rękę, tak gwałtownie Buba zatrzasnęła z powrotem drzwiczki. Spojrzał na nią w osłupieniu.

– Zwariowałaś?

– Ręce precz od mojej lodówki. Wolę cię sama obsłużyć.

– A syjoniści do Syjamu, jak podobno mawiał Gomułka.

– Coś w tym rodzaju, sorry, Romuś, ale wiesz, jaka jestem.

– Widzę… – Roman odsunął się – i czuję. – Wsadził palec do ust, bo jednak drzwi lodówki lekko go ścisnęły. – Co ty tam trupy chowasz?

– Ale tylko kochanków. – Buba wyjęła puszkę piwa i rzuciła w Romka. – Masz. I do sypialni też nie wchodź, tylko idź do dużego pokoju albo pogadamy w kuchni.

Czarny kot pochylił się nad miską i z zadowoleniem podwinął łapki, różowy język zaczął lizać kompletną karmę.

*

Krzysztof zaparkował swoje volvo na strzeżonym parkingu, skąd miał tylko siedem minut szybkiego marszu do wynajętej kawalerki. Z przyzwyczajenia sprawdził, czy wziął wszystko z samochodu. Nigdy nie zostawiał w nim nawet torby z bułkami, żeby nie kusić potencjalnych złodziei, jakby to, że płacił sporo co miesiąc za jedno z lepszych miejsc na tym parkingu, tuż w pobliżu budki strażnika, nie liczyło się. A do pieniędzy co miesiąc dokładał butelkę zacnego trunku, tak na wszelki wypadek, żeby strażnik miał poczucie wdzięczności. No i miał.

Krzysztof delikatnie zamknął drzwi, nacisnął pilot, samochód pożegnał się z nim cichym podwójnym „pimpim” i trzaśnięciem centralnego zamka. Strażnik w budce podniósł głowę i na moment na jego twarzy zagościło coś na kształt uśmiechu, a potem znów głowa znikła w okienku. Pewno miał tam mały przenośny telewizor, czyli wszystko, co takiemu człowiekowi jest potrzebne do szczęścia, pomyślał Krzysztof i przyspieszył kroku, choć nie miał się do czego spieszyć. O ile pamiętał, nawet nie schował rano pościeli. I bardzo dobrze, nie trzeba będzie teraz ścielić łóżka. Mógł żyć, jak chce, i robić to, co chce, nikt mu się do niczego nie wtrąca.

Całe szczęście, że nie mieszka z kobietą. Wszedł do mieszkania, rozebrał się i położył.

*

Immunochemioterapia. Połączenie leczenia cytokinami, które mają wzmocnić układ odpornościowy, a jednocześnie, oprócz zdolności pobudzania układu odpornościowego do reakcji przeciwko komórkom nowotworu, mogą być jeszcze dla nich bezpośrednio toksyczne.

To są zastrzyki dożylne. Będzie pani dostawała zastrzyki dożylne.

Interleufina w warunkach szpitalnych.

Objawy? No cóż, my to nazywamy objawami rzekomo grypowymi. Bóle mięśni, bóle stawów, gorączka do trzydziestu ośmiu, dziewięciu stopni, uczucie ogólnego rozbicia, typowa ciężka grypa. Mogą się pojawić nudności, wymioty, obrzęki kończyn.

*

Basia obudziła się rano z niejasnym poczuciem, że czegoś nie dopilnowała. Nie dzisiaj, Boże broń, tylko w ogóle. Niepokój nie opuszczał jej od jakiegoś czasu. Tak, od momentu, kiedy przestraszyła się tego, co ją czeka.

Tego dnia Piotr zadzwonił, że wróci dzień później, potem miał wyłączoną komórkę, a potem wrócił do domu i zachowywał się tak, jakby się nic nie stało. Bardzo wyraźnie to poczuła, bo właściwie wszystko było jak zwykle: jak zwykle ją pocałował, jak zwykle pierwsze kroki skierował do lodówki, jak zwykle wyjął kawałek czegoś i pogryzał, stojąc przy zlewie, choć milion razy powtarzała, że od jedzenia na stojąco się tyje i organizm tego odpowiednio nie przetwarza, ale pod tymi normalnymi zdarzeniami coś się kryło. Coś, co przypominało jej ojca, który też udawał, że nic się nie stało. Im bardziej wszystko było tak jak zwykle, tym większą mogła mieć pewność, że pił. W okresach kiedy nie pił, był nieprzyjemny, napięty jak struna, agresywny. Opowiadał krótkimi zdaniami, warcząco, aż chciała, żeby się napił i był znowu jej kochanym tatusiem, który bierze ją na kolana i udaje, że wszystko jest w porządku.

Co się takiego stało? Co ją tak bardzo dotknęło w zachowaniu Piotra? Podobieństwo do tej sytuacji sprzed lat? Czy niejasne poczucie, że jednak nie jest jedyną kobietą w życiu Piotra? Czy Piotr zakochał się w innej? I nie miał odwagi jej o tym powiedzieć? To dlaczego kochał się z nią wtedy tak namiętnie, jak na początku znajomości? To było wspaniałe, ale dlaczego miała wrażenie, że coś chciał jej wynagrodzić?

Od tych „dlaczego” robiło jej się słabo. Poruszała się od tego czasu między dwoma lękami – lękiem, że jednak coś się wtedy wydarzyło, że nie myli jej kobieca intuicja, i lękiem, że przestaje odróżniać rzeczywistość od wymyślonego. Bo jeśli wtedy nic się nie stało, jeśli z przyzwyczajenia fantazjuje, to dlaczego te fantazje zawsze kończą się katastrofą i dlaczego, mimo że tego nie chce, zaczyna szukać potwierdzenia katastrofy?

Często nie chciała się przyznać przed samą sobą do tych upokarzających czynności. Do przeszukiwania ubrania Piotra, sprawdzania billingów, podsłuchiwania rozmów.

To się działo poza jej udziałem, po prostu było silniejsze niż jej kolejne postanowienia, że nigdy więcej. Na dodatek kalendarz Piotra, którego nigdy nie ukrywał, zaczął wyglądać dziwnie, pojawiały się nieznajome nazwy, a ona przecież nie mogła zapytać wprost, bo to by znaczyło, że nie darzy go zaufaniem.

Poprosiła, żeby skończył z rozebranymi modelkami.

Przecież są inni fotografowie na świecie.

Przez tydzień panowały między nimi ciche dni. Piotr myślał, że to z powodu fotografii nagich dziewczyn, a ona strasznie wstydziła się swojej prośby, która obnażyła jej wszystkie słabości! Na myśl o tym jeszcze dzisiaj robiło jej się niedobrze.

Wiedziała, że daleko jej do tych pięknych szczupłych dziewczyn, z nogami do samego nieba, i była przekonana, oglądając zazdrośnie zdjęcia wtedy, kiedy Piotra nie było w domu, że w nocy on siedzi przed komputerem i porównuje ją, krótkonogą Basie, z tamtymi kobietami.

Czasem nie mogła się pozbyć wrażenia, że Piotr ożenił się z nią niechcący, przez pomyłkę, że teraz jest mu głupio się wycofać, że nie przypuszczał, że małżeństwo jest takie trudne. Robiła wszystko, żeby mu się przypodobać, a on obiecał, że nigdy jej nie zrani. I rzeczywiście, każda zapowiedź kłótni była duszona w zarodku, nigdy na nią nie podniósł głosu, i wystarczyło, żeby w jej oczach błysnęły łzy, a Piotr natychmiast przypominał sobie o danym przyrzeczeniu. Naprawdę miała poczucie, że ją kocha, kiedy trzymał ją w ramionach i mówił, jakim jest nieczułym palantem.