– Mefistofeles, Urząd Ochrony Piekła – poinformował go szpakowaty typek w garniturze. Przykro nam, musimy zrewidować.
Założył gumowe rękawice i przeszukał kieszenie powalonego. Różaniec od razu rzucił do ognia. W ślad za nim poleciały także pieniądze, zużyte chusteczki do nosa, zapomniana prezerwatywa sprzed trzydziestu lat i klucze od motoru.
– Kurr… – warknął Jakub, ale ci czterej tylko mocniej dodusili go do ziemi.
Mefistofeles wyciągnął mu z kieszeni granat. Do cytrynki przylepiony był ruski metalowy znaczek z głową Lenina. Sklejenie tych dwóch przedmiotów było całkowicie przypadkowe, po prostu kiedyś Jakubowi pękła w kieszeni tubka z butaprenem. Diabeł oglądał dłuższą chwilę granat.
– A to co? – zapytał wreszcie zaskoczony.
– Pamiątka z mauzoleum Lenina – warknął Wędrowycz. – A przepraszam. Przedmioty kultu satanistycznego może pan zatrzymać – wsadził granat na miejsce. Kajdanki.
– Czyli jednak Lenin był antychrystem – pomyślał Wędrowycz.
Ruszyli spiesznym krokiem. Czterej komandosi wycelowali w niego karabiny, zupełnie jakby się bali, że im ucieknie. Niebawem dotarli aż pod ścianę. Mijali co jakiś czas drzwi oznaczone numerami.
– Co to za pomieszczenia? – zagadnął więzień. Gdzieś tu musiała być przecież winda na górę.
– Takie tam gabinety odnowy moralnej – wyjaśnił Mefistofeles.
– A tu? – wskazał drzwi zaopatrzone tabliczką „pokój 101”.
– Jak się będziesz stawiał, to tu trafisz – wyjaśnił diabeł – tu czeka cię to, co dla ciebie najgorsze.
– Ciekawe – egzorcysta położył skute dłonie na klamce i uchylił drzwi.
Ze środka zionęła błękitna poświata. Dopiero po sekundzie zorientował się, że bije od regałów, zastawionych od podłogi do sufitu, opakowaniami esperalu.
– Robi wrażenie – puścił klamkę i blask zgasł. Ruszyli naprzód, kierując się w kąt hali.
– Jeniec doprowadzony – zameldował Mefisto.
– Rozkuć – powiedział ponury, przepity głos.
Stali przed solidnym dębowym stołem. Zza niego podniósł się zwalisty szlachcic w nieco osmolonym kontuszu. Na głowie miał przepisowe rogi, a na palcu sygnet z herbem.
– Obyło się bez problemów? – zapytał.
– Kusego właśnie operują, poświęcony bagnet w sercu. Asmodeusza znaleziono w kotle u komunistów,,nic mu nie będzie. W klinice właśnie przeszczepiają mu nową skórę i oczy. Dzierżyński, ścierwo, go tak załatwił. Nie wiemy, jakim cudem bez narzędzi.
– Komuniści potrafią gołymi rękami – wyjaśnił kierownik. Dzierżyński niby szlachcic, ale wsadźcie go na miesiąc do wrzącego oleju. Coś jeszcze?
– Nie możemy się doliczyć strażnika na bramie, znaleźliśmy tylko jego ogon i narządy wewnętrzne w koszu na śmieci. Zniknął też jeden kapo. Ale jeszcze poszukamy.
– Dobrze, odmaszerować – diabeł skinął głową. Boruta jestem – uścisnął dłoń Jakuba.
– Jakub Wędrowycz, egzorcysta – przedstawił się więzień. – Wiem, siadaj – wskazał mu wyściełane pałacowe krzesło.
Pstryknął palcami. Na stole wyrósł gąsior węgrzyna i dwa kielichy. Jak spod ziemi pojawił się młody diablik, napełnił naczynia i zniknął.
– Wypijmy za spotkanie – Boruta stuknął kielichem o brzeg naczynia Jakuba.
Wypili.
– Dlaczego tu trafiłem? – zaciekawił się Jakub.
– No cóż – gospodarz wydobył spod spodu opasłą teczkę ubeckiego typu. Nazbierało ci się grzeszków – wyciągnął kilka kart z wołowej skóry. Masz oczywiście prawo zapoznać się z uzasadnieniem wyroku i materiałem dowodowym. Ale możesz mi wierzyć, my nie mylimy się nigdy.
– Na co umarłem? – zaciekawił się egzorcysta.
– Na nic. Widzisz, w szczególnych przypadkach porywamy bezpośrednio do piekła.
– Tak na żywca? – upewnił się.
– Właśnie. To swojego rodzaju zaszczyt, od trzystu lat się nie zdarzyło.
Wypili na drugą nogę.
– Gdzie tu są windy? – zaciekawił się Jakub.
– Stąd nikomu się nie udało zwiać. Chodź, coś ci pokażę – powiedział Boruta.
Dźwignął się ciężko zza stołu. Poszli. Pod ścianą stał solidny stalowy kocioł. Kilku grzeszników właśnie rozpalało pod nim ogień.
– Sześć tysięcy litrów oligoceńskiej – wyjaśnił Boruta. Specjalnie dla ciebie.
– Nie jestem zainteresowany kąpielą – powiedział Jakub.
– Ależ nawet nie będziemy pytali cię o zdanie. Rozbieraj się i wskakuj.
– Wała – warknął z przekonaniem, po czym pokazał Borucie międzynarodowy obraźliwy gest.
Jak spod ziemi, za plecami gospodarza pojawiło z dziesięć diabłów w dresach adidasa. Byli łysi, w rękach trzymali pały.
– I co teraz frajerze? – zapytał Boruta. Myślisz, że będziemy się patyczkować? Lepiej wskakuj po dobroci.
Egzorcysta wyjął z kieszeni manierkę z bimbrem, a z niej wyłowił fiolkę z wodą święconą.
– Wiesz, co to jest? – zapytał spokojnie – H2O św.
– A wiesz, ilu przed tobą przeszmuglowało tu wodę świeconą? – prychnął Boruta. Co można zrobić z taką ilością, jednego diabła powierzchownie oparzyć? Policzyłeś nas?
Oczy Jakuba spokojnie przetoczyły się po jaskini. Diabły wyłaziły z wszystkich zakamarków, roiły się pomiędzy kotłami. Niektóre wyposażone w skrzydła polatywały pod sufitem. Wszystkie pchały się w tę stronę, widać zainteresowane zajściem. Za nimi przywędrowało jeszcze kilku kapo.
– Będzie was około tysiąca – powiedział spokojnie.
– Ponad tysiąc trzystu – roześmiał się Boruta. Na ciebie jednego. Wiesz, ile wody świeconej byś potrzebował? Ze sześć tysięcy litrów.
Oczy egzorcysty zabłysły.
– Sześć tysięcy litrów? – powtórzył. To da się zrobić.
Przechylił fiolkę i jej zawartość skapnęła do kotła. Powierzchnia zalśniła. Woda święcona się nie rozcieńcza.
– Ty ciulu – syknął diabeł. Jak my to teraz zneutralizujemy! A tobie to nic nie pomoże. Bo co, ręką będziesz nabierał i chlapał?
Opar pary znad kotła liznął ścianę. Na kamiennym murze pojawiły się natychmiast głębokie wżery.
– Będę chlapał – syknął Jakub. I to jak.
Boruta spojrzał na Wędrowycza. Nie spodobało mu się spojrzenie błękitnych świńskich oczek egzorcysty. Było harde, wyzywające. Jakby zupełnie nie czuł lęku. A przecież.
– Odsuń się od kotła – powiedział ostro, celując w Jakuba widłami. To jest absolutnie ostatnie ostrzeżenie.
Naraz dostrzegł, że tamten trzyma w ręce odbezpieczony granat. Zrozumienie uderzyło go jak młot.
– Padnij! – wrzasnął.
Cytrynka wpadła do kotła. Trzy sekundy później opadła na dno. Zadziałał opóźniacz i zapalnik…
BUUUUM!
W gabinecie Lucyfera zawył alarm. Zapaliło się jednocześnie kilkadziesiąt kontrolek.
– Co do diabł… – zaczął, ale zaraz się zreflektował. Siadł przed terminalem komputerowym i wywołał programy kontrolne.
– W polskim sektorze nastąpiło skażenie wodą święconą. Przypuszczalna ilość substancji toksycznej – pięć – sześć tysięcy litrów – poinformował go system.
– O cholera – zerwał się na równe nogi. Służby bezpieczeństwa chemicznego w stan gotowości! – ryknął w słuchawkę interkomu. Ogłaszam czerwony alarm dla całego podkontynentu. Wszystkie jednostki medyczne skierują się natychmiast w rejon sektora polskiego. Szpitale przygotować się na przyjęcie rannych.
Rzucił się korytarzem. Przy bramie natknął się na ekipy ratowników. Z wnętrza właśnie wynoszono straszliwie okaleczone czarty. Szereg noszy ciągnął się w nieskończoność. Rozpoznał poparzenia trzeciego stopnia. Tkankę diabelskiego ciała tak mocno ranić mogły relikwie lub woda święcona.
– Starszy ratownik Czortek – zameldował niski diabeł, ubrany w kombinezon przeciwchemiczny.
– Raport – polecił Lucyfer.
– Nie wiemy, co się stało. Wygląda to na ingerencję Góry… – diablik spojrzał nerwowo na sufit.
– Niemożliwe, jeszcze jest trochę czasu do końca świata – mruknął Lucyfer, ale na wszelki wypadek sprawdził w kalendarzyku. Tak, to jeszcze ładnych parę lat – powtórzył uspokojony.
– Nie wiemy, co spowodowało takie zniszczenia. Prawdopodobnie woda święcona, w środku ciągle unoszą się jej opary.