Изменить стиль страницы

– My się znamy? – zaciekawiła się

– Nie zgrywaj się. Tęskniłem za tobą.

Monika wybiegła ze stajni i złapała go niespodziewanie zębami za siedzenie. Zawył. Rzuciła go na ziemię i zatańczyła kopytami i o centymetry od jego twarzy. Rżała przy tym, starając się jak najlepiej wykorzystać końskie struny głosowe do wydawania ludzkich dźwięków. Artysta zbladł.

– Jezu – wymamrotał – ta szkapa mówi?

– Szkapa? – zdenerwowała się Marika. Uważaj, co mówisz. Długo pracowałam nad swoim wyglądem.

Głos był inny niż u prawdziwej Moniki. Usłyszał to.

– A kim ty właściwie jesteś – zdziwił się. Jesteś tak podobna do Moniki… Może jesteś jej siostrą?

– Jestem Marika. Jestem klaczą Jakuba Wędrowycza, a Monika stoi za tobą palancie.

– Odwrócił się i popatrzył na stojącą za nim klacz.

– Pierdoły – powiedział wreszcie.

Monika znowu próbowała mówić. Tym razem wsłuchiwał się uważniej.

– Coś podobnego – wymamrotał. Bardzo mi miło, Tomek jestem.

Iwanów zmaterializował się z powietrza.

– Wot te na – powiedział. Przedstawiciel młodego pokolenia. Artystyczna Bohema?

– Można tak to określić.

Monika podkradła się od tyłu i kopnęła czarownika.

– Chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli pogadać – powiedział. Na przykład do tej chałupy.

Weszli do domu Jakuba. Siedli w „salonie” na fotelach.

– Wygląda mi pan na człowieka, który wie, czego chce – powiedział czarownik, uśmiechając się. Miałbym dla pana małe zlecenie.

– A co ja z tego będę miał?

– Dostaniesz Monikę. Bo do tej pory zdaje się nie lubiła cię?

– Aha.

– Będzie ci posłuszna. Uległa. Co ty na to? Młody artysta roześmiał się.

– Wolne żarty.

– Uważasz, że nie zmuszę jej do tego?

– Nie wiem jak. Zresztą, co to za heca z tą zmianą miejsc?

– Drobnostka. Postanowiłem urozmaicić jej życie.

– Kurde, jeszcze w życiu nie miałem takich majaków po prochach.

Iwanów obraził się.

– Wrócę jak wytrzeźwiejesz.

– Nie chcę trzeźwieć. Jestem artystą.

Czarownik zniknął. Artysta zażył sobie jeszcze jedną tabletkę wynalazku produkcji swojego kumpla i zapadł w niebyt. Jakub i Herberto nadeszli po godzinie.

– A to, co za padlina? – zdziwił się gospodarz, widząc na podłodze leżącego bez przytomności, a za to z błogim uśmiechem na ustach, chłopaka.

– Przyjechał do Moniki w odwiedziny. – wyjaśniła Marika. Artysta. Gadali o czymś z Iwanowem, a potem łyknął coś i zwalił się na podłogę.

Herberto otworzył jedno oko leżącego. Źrenica wypełniała je prawie całkowicie.

– Przedawkował jakiś narkotyk – powiedział.

– Narkotyk? – zaciekawił się Jakub. Ojciec zna się na tym?

– Trochę.

Egzorcysta amator padł na kolana i zaczął przeszukiwać kieszenie leżącego. Znalazł trochę jakichś tabletek w słoiczku i buteleczkę czegoś.

– Co to? – zaciekawiony podsunął buteleczkę zakonnikowi.

Zakonnik odkorkował i powąchał.

– Chyba LSD. Mocny środek. Wywołuje halucynacje i zaburzenia jaźni.

– Chyba wiem, co zrobimy. – Co?

– Zobaczysz. Na razie pomóż mi zawlec to ścierwo do piwnicy.

Zawlekli. Następnie Jakub napisał kawałkiem kredy na ścianie stajni:

Chyba się dogadamy. Wpadnij, potargujemy się jeszcze przy piwie.

Czarownik niebawem się zjawił.

– Wierzyłem w wasz rozsądek – powiedział, sadowiąc się za stołem. A gdzie ten miły młodzieniec?

– Poszedł do Woj sławie dokupić piwa. Ale wróci przed wieczorem. A na razie łyknijmy to, co mamy – podsunął mu kufel.

– Niezłe. Co to jest?

– Nazywa się „Perła Chmielowa”. Produkują je chyba w Lublinie. Najlepsze piwo w Polsce.

– Dobrze. Co chcecie targować?

– Jesteś kapłanem, no nie? – Aha.

– Podzielimy strefy wpływów. Ty zostajesz arcykapłanem i masz władzę nad całą Polską.

– Aha. A wy?

– Herberto pojedzie do Hiszpanii…

– Do Portugalii – sprostował emisariusz.

– Słusznie. Do Portugalii. Ja pojadę na Ukrainę. Założymy wszędzie świątynie nowego kultu.

– Zgoda, ale muszę to jeszcze konsultować z moim panem. W tym celu muszę… Cholera, co muszę?… Ach tak. Muszę znaleźć jego posąg i odprawić specjalne rytuały.

W tym momencie LSD wzięło go na całość. Oczy stanęły mu w słup. Padł na ziemię.

– Ile mu dolałeś? – Zaciekawił się zakonnik.

– Dwie łyżki.

– Idioto! Wykituje zaraz!

Podwórko zaczęło zapełniać się tłumem Iwanowów. Niektórzy mieli rogi na głowie, inni ogony. Część ziała ogniem. Kilku przechodziło intensywny proces rozkładu.

– I co teraz, ha? – zagadnął Herberto.

– Hy! bierzem łopaty i ciukajem ich. Lepiej, żeby się nie rozleźli po okolicy.

Poszli do szopy i ruszyli do boju z dwiema łopatami. Rąbali widma, a one padły na ziemię i buchała z nich krew. Nie broniły się nawet. Zakonnik i egzorcysta pościągali trupy na wielki stos pośrodku podwórza. Wrócili do domu. Iwanów nadal był nieprzytomny. Z jego ust wydobywał się nikły błękitny płomień. Jakub wzruszył ramionami i postawił czarownikowi czajnik na twarzy.

– Nu, niech się zagotuje – powiedział.

– Co robimy?

– Można by go teraz łatwo zaciukać, ale lepiej byłoby wysondować, co ma w tym swoim mózgu? Spróbujesz?

– Aha.

Herberto skupił się z całej siły. Umysł starca był jeszcze gorszym śmietnikiem niż jaźń Wędrowycza. Miotały się w nim niedźwiedzie. Białe i brunatne. Małe i duże. Ponadto kotłowały się tam rozmaite umiejętności.

– Chyba wiem, jak odebrać mu zdolność do rozdwaja- nia się – powiedział. Ale to chwilę potrwa.

– Spróbuj, a ja pójdę na zewnątrz, bo chyba znowu mam gości.

Birski stał właśnie zdumiony obok radiowozu i wga- piał się w niemym przerażeniu w stos ciał.

– Cco to jest? – zapytał.

– Gdzie? – Jakub udał, że nic nie widzi.

– Nie zgrywajcie obywatelu idioty. Przecież tu jest cały stos nieboszczyków.

– Pierwsze słyszę. Jacy znowu nieboszczycy?

– No, ci tu – wskazał górę ciał.

– Nadal będę twierdził, że niczego tu nie ma. Po prostu błoto.

W tym momencie stos trupów zniknął jak kamfora. Birski, milcząc, wpatrywał się dłuższą chwilę w puste podwórko, a potem podreptał do radiowozu i wyjął ze skrytki balonik do badania podejrzanych o jazdę po pijanemu.

Chuchnął weń i zaniepokojony przypatrzył się, czy nie zmienia koloru.

– Zapewne jest pan przepracowany – zauważył dobrotliwie Jakub. To się nazywa urojenia maniakalne. Ale można to wyleczyć. Ja też takie kiedyś miałem. Wydawało mi się, że istnieją wampiry. Nawet poszedłem siedzieć. Ale w więzieniu wyleczyli mnie.

Posterunkowy ciężko otarł pot z czoła.

– A co pana do mnie sprowadza?

– Och, zobaczyłem z drogi stos ciał. Boże, ale mi się mózg polasował.

– To z pewnością od uganiania się za kryminalistami – wyjaśnił Jakub. Po dniach, po nocach, a odpocząć nie ma pan kiedy. Trochę w tym i mojej winy, bo wyglądam tak obrzydliwie podejrzanie.

– Nieważne. Przepraszam za najście.

– Nic nie szkodzi. Zawsze jestem rad gościom. Birski pojechał, a Jakub wrócił do chałupy.

– I jak? – zapytał.

– Doszedł do siebie na skutek moich penetracji i zwiał. Nie mówiłeś, że potrafi się teleportować. Nieważne. I tak musimy go gonić.

– Birski właśnie pojechał na Tróściankę. Będzie łapał bimbrowników. Zejdzie mu do wieczora. Pojedziemy przez pola?

– Zgoda.

– Dokąd?

– Wspominałeś, że ma jakąś kryjówkę w oranżerii?

– Aha, ale mógł sobie znaleźć nową. Musimy go dopaść, póki jest oszołomiony. Strach pomyśleć, co będzie jak wytrzeźwieje.

– Tak, czy siak, nie będzie specjalnie zadowolony. Pojechali. Szosą. Zaraz za młynem natrafili na drodze na dziwną zasłonę z mgły.

– A to co? – zaniepokoił się Jakub, zatrzymując motor.

– Zobaczmy – mruknął jego towarzysz, wchodząc w mgłę. Wygląda zwyczajnie, ale ma pewien magiczny potencjał. Myślę, że nie powinno się nic stać, jeśli przejedziemy przez nią szybko.