– Nikogo tam teraz nie ma.

Jarvis, przeglądając zawartość ekranu, pokręcił z roztargnieniem głową.

– Umowę najmu podpisał gość nazwiskiem Jackson – powiedział.

– Mniej więcej mojego wzrostu, czarne włosy, przy tuszy…

– Zgadza się. Teraz go sobie przypominam. Robił bardzo solidne wrażenie. Czy podczas tego spotkania zaszło coś niezwykłego?

– Zależy, co przez to rozumieć. Ale mnie też wydał się bardzo solidny. Możesz mi powiedzieć coś jeszcze?

Jarvis znowu odwrócił się do ekranu w nadziei, że wyczyta z niego jeszcze parę okruchów informacji, którymi mógłby uraczyć LuAnn. Nie odzywał się przez chwilę, w końcu na jego twarzy odmalował się zawód. Westchnął i spojrzał na nią.

– Chyba już nic.

Biorąc Lisę na ręce, LuAnn zauważyła na kontuarze stos kieszonkowych notesów i kubek z pękiem długopisów.

– Możesz mi dać jeden taki notes i długopis, Johnny? Zapłacę.

– Żartujesz? Jasny gwint, bierz, ile chcesz.

– Po jednej sztuce wystarczy. Dzięki. – Schowała notesik i długopis do torebki.

– Nie ma za co, całe tony tego mamy.

– Dziękuję za informacje. Naprawdę jestem ci wdzięczna. Miło było cię spotkać, Johnny.

– Do licha, aleś mi zrobiła niespodziankę, wchodząc ni z tego, ni z owego przez te drzwi. – Zerknął na zegarek. – Za dziesięć minut mam przerwę na lunch. W sekcji gastronomicznej jest taka sympatyczna chińska knajpka. Masz czas? Ja stawiam. Pogawędzilibyśmy trochę, powspominali stare dobre czasy.

– Może innym razem. Teraz naprawdę trochę się śpieszę. Zawód na twarzy Jarvisa wywołał w niej lekkie poczucie winy. Posadziła Lisę z powrotem na kocyku i uścisnęła go serdecznie. Uśmiechnęła się, poczuwszy na świeżo umytych włosach jego przyśpieszony oddech. Czując pod dłonią jej plecy i miękkość biustu rozpływającą się po klatce piersiowej, Jarvis doznał błogostanu.

– Dobrze się ustawiłeś, Johnny – przyznała LuAnn, odsuwając się od niego. – Zawsze wiedziałam, że do czegoś dojdziesz.

Moje życie mogło się potoczyć inaczej – pomyślała – gdybym wcześniej poznała Johnny’ego.

Jarvis był już teraz w siódmym niebie.

– Naprawdę? Miło mi słyszeć, że o mnie myślałaś.

– Widzisz? Pełno we mnie niespodzianek. Trzymaj się, może tu jeszcze wpadnę.

Wzięła Lisę na ręce i skierowała się do drzwi. Mała, gaworząc rozkosznie, zaczęła pocierać pluszową zabawką policzek matki.

– Hej, LuAnn?

Zatrzymała się i odwróciła.

– Przyjmiesz tę pracę?

– Jeszcze nie wiem – odparła po chwili zastanowienia. – Ale jeśli przyjmę, to prawdopodobnie o tym usłyszysz.

Następny przystanek na trasie LuAnn stanowiła biblioteka publiczna, przybytek, w którym była częstym gościem, kiedy chodziła do szkoły, ale do którego od lat już nie zaglądała. Bibliotekarka powitała ją bardzo ciepło, zachwycając się córeczką LuAnn. Lisa, tuląc się do matki, rozglądała się z zaciekawieniem po zapchanych książkami półkach.

– Da. Da, uch.

– Lubi książki – powiedziała LuAnn. – Czytam jej codziennie.

– Ma twoje oczy – orzekła kobieta, przenosząc spojrzenie z matki na córkę i z powrotem. LuAnn pogłaskała delikatnie policzek Lisy.

Uśmiech znikł z warg bibliotekarki, kiedy nie zobaczyła obrączki na palcu LuAnn. Nie umknęło to uwagi LuAnn.

– To najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Niewiele mam, ale miłości tej malutkiej nigdy nie zabraknie.

Kobieta uśmiechnęła się niewyraźnie i pokiwała głową.

– Moja córka też jest samotną matką. Staram się jej pomagać, jak mogę, ale to niełatwe. Pieniędzy wciąż mało.

– Mnie nie musi pani tego mówić. – LuAnn wygrzebała z torby na pieluchy butelkę z rozrobionym mlekiem w proszku, które dostała od przyjaciółki, i wsunęła ją w rączki Lisy. – Jeśli uda mi się kiedyś dociągnąć do końca tygodnia z sumą, którą właśnie mam, uznaję to za cud.

Kobieta pokręciła ze smutkiem głową.

– Powiadają, że pieniądze są źródłem wszelkiego zła, ale często próbuję sobie wyobrazić, jak by to było nie martwić się o nie. I nie potrafię. A ty?

– Ja potrafię. Wyobrażam sobie, że to musi być bardzo przyjemne uczucie.

Kobieta roześmiała się.

– No dobrze, czym mogę ci służyć?

– Przechowujecie tu kopie rozmaitych starych gazet na takich kliszach, prawda?

Kobieta skinęła głową.

– Na mikrofilmach. W tamtej salce. – Wskazała na drzwi w głębi czytelni.

LuAnn zawahała się.

– Potrafisz obsługiwać przeglądarkę mikrofilmów? Jeśli nie, mogę ci pokazać. To nic trudnego.

– Byłabym wdzięczna. Dziękuję.

Weszły do pustej i ciemnej sali. Kobieta zapaliła górne światło, posadziła LuAnn przed jednym ze stojących tu terminali i wybrała na chybił trafił szpulę z mikrofilmem. Załadowała ją szybko i na podświetlonym ekranie pojawiła się stronica gazety. Kobieta, operując wprawnie pokrętłami, zaczęła przesuwać tekst linijka po linijce. LuAnn śledziła każdy jej ruch. Przewinąwszy kilka stron gazety, kobieta wyjęła szpulę i wyłączyła przeglądarkę.

– Teraz spróbuj sama – zaproponowała.

LuAnn umiejętnie załadowała szpulę i kiedy na ekranie pojawił się obraz, tak samo fachowo zaczęła manipulować pokrętłami.

– Bardzo dobrze – pochwaliła ją bibliotekarka. – Szybko się uczysz. Nie każdy chwyta w lot, jak to się robi.

– Zawsze byłam sprawna manualnie.

– Katalog mikrofilmów jest przejrzyście oznakowany. Przechowujemy tu archiwalne kopie gazety miejscowej i kilku ogólnokrajowych. Każda szufladka ze szpulami opatrzona jest karteczką z datami wydań.

– Bardzo pani dziękuję.

Kobieta wyszła, a LuAnn, z ssącą wciąż mleko z butelki Lisa na ręku, ruszyła wzdłuż rzędu szafek. Znalazła szufladkę z mikrofilmami znanej gazety i z przechowywanych w niej pudełek ze szpulami wybrała te z datami z ostatnich sześciu miesięcy. Zrobiła sobie przerwę, by zmienić pieluszkę Lisie, po czym załadowała pierwszą szpulę do przeglądarki. Trzymając na kolanach córeczkę, która pokazując paluszkiem i gaworząc, komentowała z podnieceniem obraz widniejący na ekranie, LuAnn przebiegła wzrokiem pierwszą stronę gazety. Szybko znalazła artykuł opatrzony nagłówkiem wydrukowanym dwucalowymi wołami: Szczęśliwiec wygrywa na loterii czterdzieści pięć milionów dolarów. LuAnn przeczytała szybko treść. Z zewnątrz dobiegał szum ulewy. Wiosna była tego roku deszczowa, często przechodziły burze. Jakby na potwierdzenie tego zagrzmiało i cały budynek zadrżał w posadach. Zerknęła niespokojnie na Lisę, ale mała nie zwróciła na grzmot uwagi. LuAnn wyciągnęła z torby kocyk, rozpostarła go na podłodze, rozrzuciła parę zabawek i posadziła na nim córeczkę. Wróciła do przeglądarki. Wyjęła z torebki notes i długopis i zrobiła kilka notatek. Przeskoczyła od razu do następnego miesiąca. Ciągnienia loterii krajowej odbywały się piętnastego dnia każdego miesiąca. Ją interesowały gazety z dni od szesnastego do dwudziestego. Wyszukanie wzmianek o sześciu ostatnich zwycięzcach zajęło jej dwie godziny. Przewinęła ostatnią szpulę i odłożyła ją do szufladki.

Usiadła i spojrzała na swoje notatki. Głowa ją łupała, marzyła o kawie. Na zewnątrz lało wciąż jak z cebra. Z Lisą na ręku wróciła do czytelni, wybrała z półek kilka ilustrowanych książeczek dla dzieci i zaczęła czytać małej. Po dwudziestu minutach Lisa zasnęła. LuAnn ułożyła ją w nosidełku, które postawiła na stole obok siebie. W czytelni było ciepło i cicho. Czując, że ją też ogarnia senność, wsunęła rękę do nosidełka i ścisnęła delikatnie małą nóżkę dziewczynki. Z drzemki wyrwał ją dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Wzdrygnęła się; spłoszona, otworzyła oczy i napotkała spojrzenie stojącej nad nią bibliotekarki.

– Przepraszam, że cię budzę, ale już zamykamy. LuAnn rozejrzała się półprzytomnie po czytelni.

– Dobry Boże, która to godzina?

– Parę minut po szóstej, kochanie.

LuAnn spakowała się pośpiesznie.

– Przepraszam, że tu zasnęłam.

– Mnie to nie przeszkadzało. Aż żal mi było cię, budzić, tak smacznie obie spałyście.

– Dziękuję jeszcze raz za pomoc. – LuAnn przekrzywiła głowę i wsłuchała się w bębnienie deszczu o dach.

Bibliotekarka spojrzała na nią bezradnie.

– Niestety, nie mogę was nigdzie podrzucić, bo jeżdżę autobusem.

– Nie szkodzi. Z autobusem jestem za pan brat.

LuAnn okryła płaszczem nosidełko z Lisa, wyszła na deszcz i podbiegła do przystanku. Pół godziny później z piskiem hamulców i sykiem otwierających się drzwi pneumatycznych zatrzymał się przed nią autobus. Do biletu za przejazd zabrakło jej dziesięć centów, ale kierowca, potężnie zbudowany Murzyn, którego znała z widzenia, dołożył resztę z własnej kieszeni i dał jej ręką znak, że ma wsiadać.

– Ludzie powinni sobie pomagać – mruknął.

Podziękowała mu uśmiechem. Dwadzieścia minut później wchodziła już do zajazdu dla ciężarówek. Do rozpoczęcia swojej zmiany miała jeszcze kilka godzin.

– Hej, dziewczyno, co tak wcześnie? – zdziwiła się Beth, jej pięćdziesięciokilkuletnia koleżanka z pracy, wycierająca wilgotną ścierką wyłożony laminatem kontuar.

Potężny kierowca ciężarówki, popijający kawę przy barze, obrzucił LuAnn pełnym uznania spojrzeniem. Poczuwał się do tego, chociaż przemoczona do suchej nitki dziewczyna wyglądała jak zmokła kura. To była tradycja.

– Przyszła przed czasem, żeby się nie rozminąć ze starym dużym Frankiem – powiedział z uśmiechem, który rozlał się po całej twarzy. – Wiedziała, że jeżdżę dzisiaj na wcześniejszej zmianie i nie mogła znieść myśli, że już mnie więcej nie zobaczy.

– Masz rację, Frankie, LuAnn serce by pękło, gdyby nie zobaczyła tutaj twojej wielkiej, starej, zarośniętej gęby – wtrąciła się Beth, dłubiąc w zębach wykałaczką.

– Cześć, Frankie, jak się masz? – przywitała go LuAnn.

– Teraz już dobrze – odparł Frankie.

Uśmiech wciąż rozjaśniał mu twarz.

– Beth, przypilnujesz Lisy? – zwróciła się LuAnn do koleżanki, wycierając ręcznikiem twarz i ręce. – Przebiorę się tylko. – Zajrzała do córeczki i z ulgą stwierdziła, że mała ma sucho i jest głodna. – Zagrzeję jej mleko i przygotuję owsiankę.