«O Ojczyźnie – odszepnął. – Nic nie gadaj i nie ruszaj się. Inaczej zginiemy. Sądzę, że jest to Legion Archanioła Michała ".

«A co to takiego?"

Prawie bezszelestnie poruszałem wargami. Trudno było wyobrazić sobie coś bardziej anielskiego niż owe zakrzepłe w kamiennym wyrazie oblicza i wyciągnięte wysoko pod niebiosa ramiona. Georgescu skinął na mnie i odpełzliśmy z powrotem do lasu. Ale w chwili kiedy ruszałem za mym kompanem, ujrzałem ku swemu zdumieniu po drugiej stronie oświetlonej ogniskiem polany wysoką, barczystą postać otuloną opończą. W blasku płomieni mignęły mi jego czarne włosy i mroczne, ziemiste oblicze. Stal za drugim rzędem nieprzybranych w mundury ludzi. Na jego twarzy malował się wyraz niebywałej uciechy, prawie się śmiał. Po chwili zniknął mi z oczu, a Georgescu pociągnął mnie gwałtownie za ramię i odciągnął w krzaki.

Kiedy już znaleźliśmy się bezpiecznie w ruinach – dziwne, że tam dopiero poczułem bezpieczeństwo – Georgescu usiadł przy ognisku i z wyraźną ulgą zapalił fajkę.

«Wielki Boże, człowieku, to mógł być nasz koniec ".

«Kim byli ci ludzie? "

«Kryminalistami – odparł krótko. – Nazywają ich Żelazną Gwardią. Grasują po wioskach w tej części kraju, wybierają młodzież i uczą jej nienawiści. Zwłaszcza nienawidzą Żydów i chcą oczyścić z nich świat. Zaciągnął się mocno fajką. -My, Cyganie, wiemy, że wymordowano wielu Żydów, podobnie jak Cyganów. A przy okazji wielu innych ludzi".

Opisałem mu postać, jaką zobaczyłem za kręgiem osób otaczających ognisko.

«Doprawdy – mruknął Georgescu. – Potrafią przyciągać do siebie ludzi. Niebawem wszyscy pasterze w okolicy do nich przystaną ".

Trochę czasu zajęło nam ponowne ułożenie się do snu. Georgescu zapewniał, że Legion, gdy już zacznie swoje rytuały, nie grasuje po okolicy. W nocy dręczyły mnie niespokojne sny, a kiedy się obudziłem, z radością powitałem świt w tym orlim gnieździe. Wokół panował spokój, okolicę spowijała lekka mgła, a powietrza nie mącił najmniejszy podmuch wiatru. Kiedy już rozjaśniło się na dobre, ruszyłem ostrożnie w stronę ruin kaplicy, poszukując tropów wilka. Powinny być głębokie i wyraźne. Zdziwiło mnie tylko, że dostrzegłem ślady wilka wychodzącego z krypty i kaplicy, ale bez tropów świadczących o tym, iż wchodził tam wcześniej.

Może zresztą w gęstych krzakach po prostu ich nie zobaczyłem. Problem ten dręczył mnie aż do śniadania. Później zrobiłem szkice okolicy i ze szliśmy z gór.

…później… muszę kończyć… ale przesyłam Ci najgorętsze pozdrowie nia z dalekiej krainy…

Rossi

47

Drogi Przyjacielu!

Nie wiem, co pomyślisz o tej dziwacznej, jednostronnej korespondencji, kiedy moje listy wreszcie do Ciebie dotrą, ale czuję się w obowiązku ciągnąć ją dalej, choćby tylko po to, by robić notatki dla samego siebie. Wczoraj o zmierzchu wróciliśmy do wioski nad Argesem, z której wyru szyliśmy na wyprawę do fortecy Draculi. Georgescu natychmiast wyje chał do Snagou Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie. Poklepał mnie po ramieniu i wyraził nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Był cudownym prze wodnikiem i bardzo mi go brakuje. Przez chwilę miałem wyrzuty sumie nia, że nie opowiedziałem mu o wszystkim, czego doświadczyłem w Stam bule, ale wciąż nie jestem w stanie przerwać swojego milczenia na ten temat. Myślę, że i tak by mi nie uwierzył. Zmarnowałbym tylko czas na próżne przekonywanie go. Oczyma wyobraźni widzę jego sceptyczny uśmiech naukowca, a w uszach mam śmiech, jakim kwituje moją fanta styczną opowieść.

Nalegał, żebym wrócił z nim przynajmniej do Tirgoviste, ale ja posta nowiłem zostać w wiosce jeszcze kilka dni. Chciałem odwiedzić kilka okolicznych kościołów i monasterów, by lepiej poznać dzieje krainy, w której Dracula wzniósł fortecę. Taki w każdym razie powód podałem Georgescu, a ten wskazał mi kilka miejsc, gdzie z całą pewnością bywał za swego życia Dracula. Ale tak naprawdę, drogi mój Przyjacielu, kierowała mną pewność, że nigdy ponownie nie trafię w takie miejsce, jakże odległe od zakresu mych badań, a jednocześnie o tak oszałamiającej urodzie. Wykorzystując ostatnie chwile swobody przed oczekującymi mnie obowiązkami w Grecji, dużo czasu spędzałem w miejscowej gospodzie, doskonaląc mój rumuński. Rozmawiałem ze starymi mieszkańcami wioski o krążących w okolicy legendach. Dzisiaj udałem się na spacer w otaczające wioskę lasy i w sporej odległości od osady natknąłem się na osobliwe sanktuarium wzniesione między drzewami. Zbudowane ze starodawnych kamieni i nakryte strzechą, pochodziło zapewne z okresu znacznie wcześniejszego niż czasy, kiedy okolicznymi traktami galopowały wojska Draculi. Złożone na ołtarzu kwiaty nie do końca jeszcze zwiędły, a pod krzyżem widniała kałuża wosku z wypalonej świecy.

W drodze powrotnej natknąłem się na równie niespodziewany widok na młodziutką dziewczynę, która stalą nieruchomo pośrodku ścieżki. Miała na sobie wieśniaczy strój, żywcem przeniesiony ze średniowiecza. Kiedy stała tak bez ruchu, zagadnąłem ją, a ona, ku memu zdumieniu, pokazała mi jakąś monetę. Pieniążek był stary, średniowieczny. Z jednej strony widniał na nim wizerunek smoka. Choć nie miałem na to dowodów, byłem pewien, że wybity został dla Zakonu Smoka. Dziewczyna oczywiście mówiła tylko po rumuńsku, ale z rozmowy na migi wywnioskowałem, że dostała go od starej kobiety, która mieszkała w górskiej wiosce leżącej nieopodal zamku Vlada. Powiedziała mi też, iż jej rodzina nosi nazwisko Getzi, choć najwyraźniej nie miała zielonego pojęcia, jak wielkie ma to znaczenie. Możesz sobie wyobrazić moje zdumienie zupełnie jakbym stanął oko w oko z potomkinią Vlada Draculi. Myśl ta była zarówno zdumiewająca, jak i kompletnie wytrącająca z równowagi (aczkolwiek nieskazitelnie czyste rysy twarzy dziewczyny i jej pełne wdzięku zachowanie nie przywodziły na myśl żadnych potworności czy okrucieństwa). Próbowałem oddać dziewczynie monetę, ale ona z uporem nie chciała jej ode mnie z powrotem przyjąć. Umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia. Musiałem skopiować dokładnie pieniążek i przestudiować słowniki, by dokładniej wypytać ją o jej rodzinę i korzenie.

Drogi Przyjacielu!

Dzisiejszego wieczoru poczyniłem pewien postęp w porozumiewaniu się z dziewczyną, o której Ci wspominałem. Naprawdę nosi nazwisko Ge tzi i wymawia je tak samo, jak w miejscowej gwarze zapisał mi w moim notesie Georgescu. Byłem zdumiony, że bardzo szybko nauczyła się roz mowy ze mną, wertując mój słownik, aby przetłumaczyć niezrozumiale dla nas słowa. Z przyjemnością obserwowałem wyraz jej twarzy, kiedy pojmowała coraz to lepiej nowe słowa. Miała zdumiewający talent do poznawania obcych języków, potrzebowała tylko dobrego nauczyciela.

Zadziwił mnie fenomen jej inteligencji, ukrytej w tak odległym i w gruncie rzeczy prostackim miejscu. A może stanowi to dowód na to, że pochodzi ze szlachetnego, wykształconego i pełnego polotu rodu. Rodzina jej ojca mieszkała w wiosce od niepamiętnych czasów, ale z tego, co zrozumiałem, niektórzy członkowie tego rodu mają swe korzenie na Węgrzech. Mówiła, że jej ojciec mocno wierzy w to, iż jest potomkiem księcia, władcy zamku Arges, oraz w zakopany w ruinach warowni skarb. Z trudem, ale zrozumiałem, że mieszkańcy wioski są przekonani, iż w pewien święty dzień nadnaturalne światło pada na zakopany skarb, ale nikt nie jest na tyle odważny, żeby tego właśnie dnia odwiedzić ruiny. Zdolności dziewczyny, tak bardzo wykraczające poza środowisko, w jakim wzrosła, przypomniały mi Tessę D 'Urberville, prostą dójkę o szlacheckim rodowodzie z przepięknej powieści Hardy 'ego. Wiem, Przyjacielu, że nie interesujesz się dziewiętnastym wiekiem, ale w ubiegłym roku ponownie przeczytałem tę powieść i polecam Ci jej lekturę, abyś choć na chwilę oderwał się od obowiązków. A swoją drogą uważam, że nie ma tam żadnego ukrytego skarbu. W przeciwnym razie Georgescu dawno by już go wykopał.

Opowiedziała mi też zaskakującą historię. Otóż zawsze jedną osobę z jej rodziny znaczono niewielkim tatuażem smoka. To właśnie, jak też jej nazwisko i opowieść ojca dziewczyny, przekonało mnie, że jej przodkowie w bezpośredniej linii pochodzą od członka Zakonu Smoka. Chciałem porozmawiać z ojcem dziewczyny, lecz widząc jej reakcję, poczułem się jak ostatni łobuz. Ta kultura jest bardzo tradycyjna, aż do przesady, i bałem się narażać reputację dziewczyny na szwank - i tak podjęła wielkie ryzy ko, spotykając się ze mną w samotności, za co jestem jej niewymownie wdzięczny.

A teraz udam się na krótki spacer do lasu. Tyle myśli kłębi mi się w głowie, że czuję potrzebę, aby je uporządkować.

Mój drogi Przyjacielu, jedyny Następco!

Minęły dwa dni i nie wiem, jak Ci napisać o tym, co się podczas nich wydarzyło. Owe dwa dni całkowicie odmieniły moje życie. Napełniły mnie zarówno nadzieją, jak i przerażeniem. Podejrzewam, iż przekroczyłem Unię dzielącą mnie od innego życia. Nie mogę ci wyjaśnić, co to dokładnie znaczy. Stałem się człowiekiem zarówno bardzo szczęśliwym, jak i też bardzo zaniepokojonym.

Kiedy pisałem do Ciebie po raz ostatni, dwie noce wcześniej, ponow nie spotkałem ową anielską dziewczynę, o której Ci wspominałem. Doszło między nami do gorących pocałunków. Później uciekła, a ja spędziłem bezsenną noc. Rankiem opuściłem kwaterę w wiosce i włóczyłem się po okolicznych lasach. Łaziłem bez celu, przysiadałem tu i ówdzie na zwalo nych drzewach łub skałach i widziałem jej twarz. Myślałem o tym, by opuścić jak najszybciej wioskę, zanim nie zhaĄbię dziewczyny.

Tak upłynął mi cały dzień. W południe wróciłem do wioski na obiad. Obawiałem się naszego spotkania, a jednocześnie bardzo na nie liczyłem. Pod wieczór udałem się na miejsce naszych spotkań. Postanowiłem, że jeśli się tam pojawi, przeproszę ją za wszystko i nie będę się jej więcej na rzucać. Ona jednak nie przychodziła do lasu, więc straciłem nadzieję na to, że ją jeszcze zobaczę. Doszedłem do wniosku, iż czymś ją obraziłem, i zdecydowałem, że następnego dnia na zawsze opuszczę wioskę. Miałem właśnie wracać do domu, kiedy między drzewami mignęła mi jej sylwetka. Miała na sobie obszerną suknię i czarną kamizelę. Czarne, zaplecione w długi warkocz włosy dziewczyny lśniły niczym polerowany mahoń. Gdy na mnie popatrzyła, jej oczy były mroczne, malował się w nich strach, a jednocześnie wyraz jakiejś naturalnej, pierwotnej inteligencji.