Maitre d 'hotel cały wieczór spędził przy telefonie. Załatwił wszystko z policją, która przesłuchała nas tylko w hotelu, po czym dała spokój. Podejrzewałam, że zadzwonił też do kostnicy i zakładu pogrzebowego, jeśli taki w ogóle istniał we francuskiej wiosce. Siedziałam obok Helen na niewygodnej kanapie obitej adamaszkiem. Matka pieściła mnie po włosach, a ja starałam się nie myśleć o sympatycznej twarzy zwierzchnika Jamesa i jego masywnym ciele nakrytym prześcieradłem. Mój ojciec siedział w głębokim fotelu i spoglądał na matkę – spoglądał na nas. Barley wyciągnął długie nogi i położył stopy na kanapie. Odnosiłam wrażenie, że zupełnie zapomniał o koniaku do chwili, kiedy ojciec ponownie nie napełnił kieliszków. Oczy miał zaczerwienione od płaczu i sprawiał wrażenie, jakby chciał zostać sam. Kiedy popatrzyłam na niego, moje oczy również wypełniły się łzami.

Ojciec przeniósł wzrok na Barleya i przez chwilę myślałam, że też wybuchnie płaczem.

– Wykazał się niezwykłą odwagą – powiedział cicho. – Sam najlepiej wiesz, że to jego niespodziewany atak umożliwił Helen oddanie strzału. Nie zdołałaby strzelić równie celnie, gdyby potwór nie był aż tak rozkojarzony. Myślę, że James w swych ostatnich chwilach wiedział, co robi. Pomścił najbardziej ukochaną osobę – i wiele innych.

Barley skinął tylko głową niezdolny wydobyć z siebie głos. Zapadła krótka, niezręczna cisza.

– Obiecałam, że opowiem wam wszystko, kiedy wreszcie nastanie spokój – przerwała milczenie Helen, odstawiając kieliszek.

– Czy naprawdę nie chcecie, bym opuścił wasze towarzystwo? – zapytał niechętnie Barley.

Helen wybuchnęła śmiechem. Zaskoczyła mnie melodia jej śmiechu, tak różna od tonu głosu, jakim mówiła. Nawet w tym pokoju, pogrążonym w głębokiej żałobie, jej śmiech nie wydawał się nie na miejscu.

– O nie, mój drogi – zwróciła się do Barleya. – Bez ciebie nic nie zdziałamy.

Uwielbiałam jej akcent, szorstką choć pełną słodyczy angielszczyznę, którą jakbym znała od zarania czasów, a tych nie mogłam przecież pamiętać. Była wysoką, szczupłą kobietą w ciemnej, niemodnej już sukience, z burzą siwiejących włosów. Miała uderzająco piękną twarz – pokrytą drobnymi zmarszczkami, wyniszczoną, ale wciąż paliły się w niej oczy o niewiarygodnie młodzieńczym wyrazie. Ilekroć na nią spoglądałam, coś poruszało mnie do głębi – i to nie tylko dlatego, że była tu naprawdę. Zawsze wyobrażałam sobie Helen młodą i nigdy nie przyjmowałam do świadomości, że dzieli nas taka otchłań czasu.

– Opowieść będzie trwała długo – powiedziała cicho. – Teraz przekażę wszystko pokrótce. Po pierwsze, że czuję okropne wyrzuty sumienia. Wiem, Paul, iż strasznie cię skrzywdziłam. – Popatrzyła na twarz mego ojca oświetloną blaskiem bijącym z kominka. Barley zaczął niespokojnie się wiercić, ale uspokoiła go zdecydowanym ruchem ręki. – Ale największy ból sprawiłam sobie. Po drugie, muszę wyjaśnić w obecności naszej córki – przesłała mi słodki, pełen łez uśmiech – i pozostałych naszych przyjaciół, że żyję. Żyję i nie jestem nieumarłym. Nie ukąsił mnie po raz trzeci.

Chciałam popatrzeć na ojca, ale nie zdołałam odwrócić w jego stronę głowy. Była to dla niego zbyt osobista chwila. Ale nawet nie załkał.

– Paul, kiedy odwiedziliśmy Saint-Matthieu i poznałam legendy tego klasztoru – o opacie, który powstał z grobu, o bracie Kiryle, który go strzegł – wpadłam w desperację, a jednocześnie ogarnęła mnie niezdrowa ciekawość. Nie mógł być to zwykły przypadek, że chciałam odwiedzić to miejsce i tak bardzo za nim tęskniłam. Przed wyjazdem do Francji, w tajemnicy przed tobą, podjęłam w Nowym Jorku prywatne badania w nadziei, iż odnajdę nową kryjówkę Draculi, by zemścić się za śmierć mego ojca. Ale nie natrafiłam na najmniejszą wzmiankę o Saint-Matthieu. Moja ciekawość co do tego miejsca zaczęła rodzić się w chwili, gdy przeczytałam jeden z twoich przewodników. Była to tylko ciekawość nieoparta na żadnych naukowych podstawach.

Popatrzyła na nas, po czym ze smutkiem pochyliła głowę.

– Poszukiwania w Nowym Jorku podjęłam, ponieważ czułam, że to ja jestem winna śmierci mego ojca – poprzez chęć przyćmienia jego sławy, ujawnienia zdrady, jakiej dopuścił się wobec mej matki – i myśl ta doprowadzała mnie prawie do szaleństwa. Zaczęłam również podejrzewać, iż do badań tych jednak skłoniła mnie moja zła krew – krew Draculi – którą skaziłam własne dziecko, choć byłam najświęciej przekonana, że dotyk nieumarłego nie wyrządził mi trwałej krzywdy.

Zamilkła, pogłaskała mnie po policzku i ujęła za dłoń. Zatrzepotało mi serce, kiedy ta obca, a jednocześnie tak droga i bliska osoba, położyła mi głowę na ramieniu.

– Czułam się coraz bardziej i bardziej niegodna, a kiedy brat Kirył opowiedział nam legendę Saint-Matthieu, zrozumiałam, że nie zaznam spokoju, dopóki nie poznam całej prawdy. Uwierzyłam, że jeśli odnajdę Draculę i go unicestwię, wrócę całkowicie do zdrowia, stając się ponownie dobrą matką – osobą, która odzyskała normalne życie.

Paul, kiedy zasnąłeś, ponownie udałam się do klasztoru. Chciałam wrócić ze swym pistoletem do krypty i otworzyć grobowiec. Ale to było ponad moje siły. Usiadłam na ławce na skraju krużganka i spoglądając w przepaść, rozważałam pomysł, by cię obudzić i poprosić o pomoc. Zdawałam sobie sprawę, że nie powinnam tam przebywać sama, ale coś ciągnęło mnie w to miejsce. Księżyc stał w pełni, góry pławiły się w mgle.

W pewnej chwili poczułam mrowienie w karku, odniosłam wrażenie, że coś za mną stoi. Szybko się odwróciłam. W krużganku, w miejscu, gdzie nie docierało światło księżyca, majaczyła jakaś mroczna postać. Jej twarz skrywał cień, ale bardziej wyczułam, niż zobaczyłam, iż spogląda na mnie płonącym wzrokiem. W jednej chwili, zanim zdążyła rozwinąć skrzydła i dopaść mnie, znalazłam się na balustradzie krużganka. Głowę wypełniały mi przejmujące do szpiku kości głosy, mówiące, że nigdy nie pokonam Draculi, że jest to jego świat, nie mój. Kazały mi skoczyć w otchłań, dopóki jestem sobą. Wyprostowałam się jeszcze jako człowiek i skoczyłam.

Siedziała wyprostowana, patrząc na płonący w kominku ogień. Mój ojciec ujął jej dłoń i przytulił ją do policzka.

– Pragnęłam spadać swobodnie, jak Lucyfer, jak upadły anioł, ale w dole były skały. Rozbiłam sobie o nie głowę, poharatałam ramiona, ale na samym dole rozciągał się gruby kobierzec trawy, dzięki której nie skręciłam sobie karku ani nie połamałam kości. Po kilku godzinach odzyskałam przytomność. Wciąż panowała chłodna noc, księżyc chował się za horyzont. Twarz miałam zalaną krwią. Boże, tak bardzo chciałam umrzeć, a nie ponownie ocknąć się żywa… – Zamilkła na chwilę. – Nie umiałabym wyjaśnić ci powodów, dlaczego próbowałam to zrobić, i myśl ta doprowadzała mnie do szaleństwa. Zrozumiałam, że nigdy nie będę godna ani ciebie, ani naszej córki. Kiedy wreszcie zdołałam dźwignąć się na nogi, spostrzegłam, iż nie krwawię zbyt mocno. I choć byłam straszliwie obolała, pojęłam, że nie ruszył moim tropem, sądząc, iż nie przeżyłam skoku. Z trudem ruszyłam przed siebie, minęłam mury monasteru i w ciemnościach dotarłam do drogi.

Mój ojciec spoglądał na nią nieruchomym wzrokiem. W oczach nie pojawiła mu się ani jedna łza.

– Wróciłam do świata. Nie było to bardzo trudne. Ku swemu zdumieniu spostrzegłam, że mam ze sobą torebkę, a w niej pistolet załadowany srebrnymi kulami. Były tam też pieniądze – dużo pieniędzy, którymi gospodarowałam bardzo rozważnie. Moja matka też zawsze trzymała gotówkę przy sobie. Nie wierzyła bankom, podobnie zresztą jak wszyscy mieszkańcy wioski. Znacznie później, kiedy zabrakło mi środków finansowych, sięgnęłam do naszego konta i przeniosłam część gotówki do banku w Szwajcarii. Paul, natychmiast opuściłam ten kraj w obawie, że mógłbyś mnie wytropić. Wybacz mi!

Ostatnie słowa wykrzyknęła, ściskając z całych sił moje palce. Wiedziałam, że ma na myśli nie pieniądze, lecz swoje zniknięcie. Ojciec zaplótł dłonie.

– Owo podjęcie pieniędzy z konta wlało w me serce nową nadzieję, lecz bank nie potrafił wytropić, gdzie zostały przelane.

Helen spuściła wzrok.

– Tak czy owak, znalazłam miejsce daleko od Les Bains, gdzie w spokoju zaleczyłam swe rany i wróciłam do zdrowia. Ukrywałam się tam do czasu, kiedy znów mogłam wrócić do świata. Dotknęła palcami niewielkiej białawej szramy na szyi.

– Całą sobą czułam, że Dracula o mnie nie zapomniał i zapewne niebawem zacznie mnie znów poszukiwać. Nosiłam w kieszeniach czosnek. Nie rozstawałam się z pistoletem i srebrnym sztyletem. Miałam na szyi krzyżyk. W każdej z wiosek, które mijałam, wstępowałam do kościoła i modliłam się o błogosławieństwo. Ale ilekroć przekraczałam drzwi świątyni, rana zaczynała mi pulsować bólem. Bliznę zawsze zakrywałam chustką. Obcięłam na krótko włosy i przefarbowałam je na inny kolor. Zmieniłam ubranie i zawsze zakładałam ciemne okulary. Przez długi czas trzymałam się z daleka od miast. W miarę upływu czasu zaczęłam jednak odwiedzać archiwa i biblioteki, gdzie prowadziłam dalsze badania.

Wszędzie trafiałam na jego ślad – w Rzymie w dwudziestych latach siedemnastego wieku, we Florencji za czasów Medyceuszów, w Madrycie, w Paryżu podczas rewolucji. Czasami napotykałam raporty o dziwnej pladze, czasami o wampiryzmie na cmentarzu – na przykład na Pere-Lachaise. Odniosłam wrażenie, że zawsze najbardziej interesowali go skrybowie klasztorni, archiwiści, bibliotekarze i historycy – wszyscy grzebiący się w historii. Próbowałam wydedukować, gdzie znajduje się jego nowy grobowiec, w którym ukrył się po otwarciu przez nas sarkofagu w Sveti Georgi, ale nie natrafiałam na żaden trop. Postanowiłam, że kiedy go odnajdę i zabiję, wrócę do ciebie i powiem, iż świat jest już bezpieczny. Byłam ci to winna. Żyłam w nieustannym strachu, że on odnajdzie mnie pierwszy. Tak strasznie za tobą tęskniłam… tak bardzo czułam się samotna.

Znów ujęła mnie za dłoń i zaczęła wodzić po niej palcami niczym wróżka. Wbrew samej sobie poczułam straszny gniew – tyle lat bez niej.

– W końcu coś we mnie pękło. Choć byłam tego niegodna, chciałam przynajmniej na was popatrzeć. Paul, czytałam w gazetach wszystko o twojej fundacji i wiedziałam, że mieszkasz w Amsterdamie. Bez trudu cię odnalazłam. Siadywałam w kawiarence znajdującej się nieopodal twojego biura albo ostrożnie, bardzo ostrożnie, szłam za tobą podczas odbywanych przez ciebie przechadzek. Nigdy jednak nie odważyłam się na bezpośrednie spotkanie. Przychodziłam i odchodziłam. Od czasu do czasu odwiedzałam Amsterdam i podążałam twoim śladem. Pewnego dnia we Włoszech, w Monteperduto – ujrzałam go na piazza. Również podążał twoim tropem. Wtedy uświadomiłam sobie, że stał się na tyle silny, iż mógł czasami wychodzić na światło dzienne. Znalazłeś się w niebezpieczeństwie, ale wiedziałam, że gdybym cię ostrzegła, niebezpieczeństwo to wielokrotnie by się zwiększyło. Istniała możliwość, że szukał nie ciebie, ale mnie, i miał nadzieję, iż mnie do niego zaprowadzisz. Żyłam w udręce. Zrozumiałam, że znów prowadzisz jakieś badania – że interesujesz się nim, Paul – co przykuło jego uwagę. Sama nie wiedziałam, co mam robić.