«To po grecku – tchnęła mi w ucho Helen. – Święty Jerzy».

W środku znajdowały się pergaminowe strony zachowane w stanie niemal idealnym. Pokrywało je przepiękne, ręczne, również greckie pismo. Na niektórych z nich widniały ilustracje: święty Jerzy wbijający włócznię w paszczę wijącego się smoka, z gromadą obserwujących to szlachciców; święty Jerzy otrzymujący złotą koronę z ręki Chrystusa, który przekazuje ją ze swego niebieskiego tronu; święty Jerzy na łożu śmierci opłakiwany przez anioły o czerwonych skrzydłach. Miniatury wykonane zostały z zadziwiającą precyzją. Helen pokiwała głową i znów przysunęła mi do ucha usta.

«Nie jestem ekspertem – szepnęła ledwo słyszalnie – ale sądzę, że książkę tę napisano dla cesarza Konstantynopola. A ta pieczęć to herb późniejszych cesarzy».

Na wewnętrznej stronie okładki namalowano dwugłowego orła: ptak spoglądał zarówno za siebie, w pełną chwały przeszłość Bizancjum, jak i do przodu, w jego niezmierzoną przyszłość. Ale wzrok ptaka nie był na tyle bystry, by dostrzec najazd nowobogackich niewiernych i upadek cesarstwa.

«Znaczy to, że książka pochodzi z pierwszej połowy piętnastego wieku – szepnąłem. – Jeszcze sprzed podboju».

«Moim zdaniem jest znacznie starsza – odparła Helen, dotykając delikatnie pieczęci. – Mój ojciec… mój ojciec powiedział, że jest bardzo stara. Widzisz, to są insygnia Konstantyna Profirogenety. Rządził… – Przez chwilę usilnie grzebała w pamięci. – Tak, w pierwszej połowie dziesiątego wieku. Sprawował władzę jeszcze przed ufundowaniem Monasteru Bączkowskiego. Orła musiano domalować później».

«Uważasz, że książka ma ponad tysiąc lat? – Trzymając wolumin delikatnie w rękach, usiadłem na skraju łóżka obok Helen. Nie odzywaliśmy się słowem. Głównie porozumiewaliśmy się wzrokiem. – Jest w stanie prawie idealnym – wyszeptałem w końcu. – I zamierzasz wywieźć nielegalnie taki skarb z Bułgarii? Helen, chyba straciłaś rozum! Poza tym zabytek ten należy do narodu bułgarskiego».

Pocałowała mnie, odebrała książkę i otworzyła ją.

«To jest prezent od mego ojca – wyszeptała. Po wewnętrznej stronie okładki znajdowała się skórzana kieszonka. Helen delikatnie sięgnęła do jej wnętrza. – Czekałam z przeczytaniem tego do chwili, gdy będziemy mogli to zrobić razem».

Wyciągnęła plik cieniutkich kartek pokrytych gęsto maszynowym pismem. Oboje w milczeniu zaczęliśmy czytać rozdzierający dziennik Rossiego. Kiedy skończyliśmy lekturę, długo siedzieliśmy w milczeniu. W oczach błyszczały nam łzy. W końcu Helen ponownie zawinęła książkę w chustkę i ukryła ją pod bielizną.

Turgut uśmiechnął się, kiedy skończyłem swoją uproszczoną wersję historii.

«Ale jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której muszę ci powiedzieć» mruknąłem.

Opisałem upiorne uwięzienie Rossiego w bibliotece. Słuchali z uwagą. Mieli poważne i nieruchome twarze. Kiedy oznajmiłem, że Dracula ma informacje o istniejącej wciąż gwardii, którą sformował sułtan, by go tropić, Turgut ze świstem wciągnął powietrze w płuca.

«Przykro mi» – powiedziałem cicho.

Szybko przetłumaczył moje słowa Selimowi, który pochylił głowę i powiedział coś cicho.

«Mówi, że sprawa jest niebywale delikatna. W wyniku otrzymanych od was strasznych wiadomości musimy zewrzeć nasze szeregi i jeszcze usilniej tropić wszelkie ślady Draculi w naszym mieście. Pełen Chwały, Ucieczka Przed Złem Świata, gdyby żył, tak właśnie kazałby nam postępować. Co zamierzacie zrobić z książką po powrocie do domu?»

«Mam znajomości w domach aukcyjnych – wyjaśniłem. – Oczywiście zachowamy jak najdalej posuniętą ostrożność i odczekamy jakiś czas. Jakieś muzeum, wcześniej czy później, z pewnością zakupi tę książkę».

«A pieniądze? – zainteresował się Turgut, – Co zrobicie z taką masą pieniędzy?»

«Myśleliśmy i o tym. Przeznaczymy je na jakiś zbożny cel. Nie wiemy jeszcze jaki».

Samolot do Nowego Jorku mieliśmy o siedemnastej. Pod koniec obfitego jak zwykle posiłku Turgut zerknął na zegarek.

Tego popołudnia miał jednak wykłady… niestety… szkoda… ale na lotnisko odwiezie nas taksówką Aksoy. Kiedy wstaliśmy od stołu, pani Bora przyniosła przepyszny, jedwabny, kremowej barwy szal szamerowany srebrem i zarzuciła go na ramiona Helen. Ukrył wygnieciony, czarny żakiet i brudny kołnierzyk jej bluzki, a my wydaliśmy stłumiony okrzyk zdumienia. Jej twarz ponad szalem przypominała oblicze cesarzowej.

«To na dzień twego ślubu» – oświadczyła pani Bora, wspinając się na czubki palców, by ucałować Helen w policzek.

Natomiast Turgut pocałował Helen w dłoń.

«W rękę całowałem tylko moją matkę» – powiedział prosto.

Helen nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wyręczyłem ją w tym, potrząsając dłońmi gospodarzy. Będziemy do siebie pisać. Będziemy o sobie myśleć. Przed nami otwierało się nowe, długie życie. Z pewnością jeszcze się spotkamy".

76

«Ostatnia część mojej relacji jest najtrudniejsza do przekazania, ponieważ na przekór wszystkiemu wtedy właśnie zacząłem być szczęśliwy. Wróciliśmy na uniwersytet i podjęliśmy studia. Jeszcze raz przesłuchała mnie policja, ale w przekonujący sposób wyjaśniłem, że mój zagraniczny wyjazd miał związek wyłącznie z prowadzonymi przeze mnie badaniami, a nie ze zniknięciem Rossiego. Gazety długo rozwodziły się nad tym tajemniczym zdarzeniem, robiąc z niego lokalną sensację, ale uniwersytet zachowywał kamienne milczenie. Dziekan również wziął mnie na spytki, ale wyraziłem jedynie mój najgłębszy żal po stracie kogoś takiego jak Rossi. Jesienią pobraliśmy się w bostońskim kościele moich rodziców ale nawet w trakcie samej ceremonii nie potrafiłem nie zauważyć, jak bardzo jest bezbarwna i prosta, pozbawiona nawet upojnych woni kadzidlanych dymów.

Moi rodzice byli nieco zdumieni rozwojem wypadków, ale bardzo szybko polubili Helen. Kiedy odwiedzaliśmy ich w Bostonie, Helen wiele czasu spędzała z moją matką w kuchni, gdzie w serdecznej atmosferze uczyła ją przyrządzania węgierskich potraw lub też prowadziła długie rozmowy o antropologii z moim ojcem w jego ciasnym gabinecie. Jeśli chodzi o mnie, to choć nieustannie czułem ból po stracie Rossiego, a Helen często ogarniała melancholia, wspominam ten rok jako jedno długie pasmo szczęścia i radości. Pod kierunkiem innego promotora, którego twarzy nawet nie pamiętam, skończyłem doktorat. Co prawda holenderscy kupcy zupełnie przestali mnie interesować, jednak chciałem zakończyć rozpoczęte dzieło, a następnie osiedlić się z Helen w jakiejś uroczej okolicy. Moja żona opublikowała wkrótce długi artykuł o przesądach w wołoskich wioskach, który uzyskał doskonałe recenzje i stanowił początek jej doktoratu na temat pozostałości transylwańskich obyczajów na Węgrzech.

Natychmiast po powrocie do Stanów napisaliśmy list do matki Helen oraz bardziej niż ogólnikowy do ciotki Evy. Helen bała się pisać obszerniej, wiec powiadomiła tylko matkę, że Rossi umarł, ale do końca ją pamiętał i kochał. Helen z rozpaczą zakleiła kopertę.

«Pewnego dnia osobiście jej o wszystkim opowiem. Wyznam jej całą prawdę».

Nigdy nie dowiedzieliśmy się, czy listy doszły, gdyż ani od Evy, ani od matki Helen nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Po roku wojska sowieckie wkroczyły na Węgry.

Z całego serca pragnąłem rozpocząć normalne, szczęśliwe życie i wkrótce po ślubie zapytałem Helen, czy chciałaby mieć dzieci. Początkowo pokręciła odmownie głową i dotknęła delikatnie blizny na szyi. Wiedziałem, co ma na myśli. Oświadczyłem jednak, że jej obrażenia są minimalne, a ona jest młodą, silną i zdrową kobietą. W miarę upływu czasu jednak, gdy rana całkowicie się zagoiła, zauważyłem, że Helen z coraz większą tęsknotą w oczach spogląda na wózki z dziećmi, które mijaliśmy na ulicy.

Helen uzyskała doktorat z antropologii na wiosnę, w rok po naszym ślubie. Jej pracowitość i tempo, w jakim pisała pracę, prawie mnie zawstydzały. Często, kiedy budziłem się o piątej nad ranem, ona już siedziała przy swoim biurku. Była blada i sprawiała wrażenie wyczerpanej. W nocy, po obronie pracy doktorskiej, obudziłem się w łóżku zalanym krwią. Obok mnie leżała Helen, półprzytomna, z wyrazem strasznego bólu na twarzy. Poroniła. O niczym mi wcześniej nie wspominała, chcąc w ostatniej chwili zaskoczyć mnie dobrą wiadomością. Chorowała przez kilka następnych tygodni – posępna i małomówna. Jej praca uzyskała najwyższe z możliwych noty, ale nigdy o tym nie mówiła.

Kiedy zdobyłem posadę wykładowcy w Nowym Jorku, Helen przekonała mnie, że powinniśmy się przenieść do tego miasta. Zamieszkaliśmy na Brooklyn Heights w uroczym, starym domu z brązowego piaskowca. Odbywaliśmy długie spacery nadbrzeżną promenadą, obserwując holowniki wprowadzające do portu ogromne liniowce pasażerskie – ostatnie już statki tej klasy – które przybywały z Europy. Helen, podobnie jak ja, wykładała na uniwersytecie. Studenci wprost ją uwielbiali. Nasze życie wróciło do cudownej harmonii – żyliśmy, robiąc to, co lubiliśmy najbardziej.

Od czasu do czasu sięgaliśmy po Żywot świętego Jerzego i powoli kartkowaliśmy książkę. Pewnego dnia udaliśmy się z nią do dyskretnego domu aukcyjnego. Wolumin sprzedaliśmy w prywatne ręce, ale ostatecznie trafił do Cloisters [23] na górnym Manhattanie. Na nasze konto wpłynęła oszałamiająca wręcz kwota. Helen, podobnie jak ja, nie lubiła wystawnego życia, więc poza przesyłaniem drobnych kwot dla jej krewnych na Węgrzech, pozostawiliśmy tę fortunę na koncie.

Drugie poronienie Helen było bardziej dramatyczne niż pierwsze i o wiele bardziej niebezpieczne. Pewnego dnia wróciłem do domu, gdzie na parkiecie w holu odkryłem krwawe ślady stóp. Helen jednak zdążyła wezwać na czas pogotowie i kiedy dotarłem do szpitala, zagrożenie dla jej życia minęło. Ale później wspomnienia owych krwawych tropów wyrywały mnie ze snu w środku nocy. Zacząłem obawiać się, że nie będziemy mieć nigdy dzieci, i zastanawiałem się, jaki efekt wywrze to na Helen. Ale znów zaszła w ciążę. Nerwowo mijały miesiące, ale nie było żadnych komplikacji. Wzrok Helen nabrał łagodności oczu Madonny, jej sylwetka pod niebieską, wełnianą sukienką zaokrągliła się, krok miała chwiejny. Ale cały czas uśmiechała się i była dobrej myśl. «To dziecko urodzi się żywe» – mówiła.

[23] Sfinansowane przez Johna Rockefellera muzeum sztuki średniowiecznej.