W nikłym blasku naszych świec ujrzeliśmy rozległą komnatę. Nieopodal drzwi znajdowały się stoły – długie, masywne, starodawne stoły oraz puste półki na książki. W porównaniu z korytarzem powietrze w podziemnej komorze było wyjątkowo suche, jakby działała tam jakaś ukryta wentylacja. Przytuleni do siebie bacznie nasłuchiwaliśmy, ale otaczała nas martwa cisza. Gorąco pragnąłem przeniknąć wzrokiem czające się wokół nas ciemności. Z mroku wyłonił się wieloramienny kandelabr z wypalonymi do połowy świecami. Natychmiast wszystkie je pozapalałem. Ujrzeliśmy wysokie szafy. Zajrzałem ostrożnie do jednej z nich. Była pusta.

«Czy to biblioteka? – zapytałem cicho. – Ale przecież nic tutaj nie ma».

Znów zastygliśmy w bezruchu, bacznie nasłuchując. Pistolet Helen błyszczał w jasnym, migotliwym świetle świec. Właściwie to ja powinienem go trzymać i w razie potrzeby zrobić z niego użytek, ale nie umiałem posługiwać się bronią palną. A Helen, jak się sam przekonałem, była wyborowym strzelcem.

«Popatrz, Paul».

Wolną ręką wskazała na coś, co przykuło jej uwagę.

«Helen, ostrożnie» – powiedziałem ostrzegawczo, ale ona już ruszyła szybko do przodu.

Blask świecy wyłowił z ciemności wielki, kamienny stół… Nie, to wcale nie jest stół, ale ołtarz – pomyślałem po chwili, a w następnej sekundzie pojąłem, że stoimy przed sarkofagiem. Nieopodal stał inny. Czyżbyśmy trafili do przedłużenia klasztornej krypty, gdzie z dala od płonącego Bizancjum i katapult Osmanów spoczywali w pokoju opaci? I wtedy dostrzegliśmy największy z tych grobowców. Na jego bocznej ścianie widniało jedno słowo wykute w kamieniu: DRACULA. Helen uniosła pistolet, a ja mocniej ścisnąłem w dłoni srebrny sztylet. Dała krok do przodu, ja trzymałem się za jej plecami.

W tej samej chwili gdzieś w oddali za naszymi plecami wszczął się tumult. Gwałtowny tupot nóg, szamotanina i przepychanka prawie zagłuszyły delikatny odgłos, jaki dobiegł z ciemności zalegających za grobowcem. Szelest przesypującej się, suchej ziemi. Jednocześnie rzuciliśmy się w stronę sarkofagu. Nie miał przykrywy i był pusty – podobnie jak pozostałe dwa grobowce. I ten dźwięk. Gdzieś w mroku przedzierało się przez korzenie rosnących na powierzchni ziemi drzew jakieś niewielkie stworzenie.

Helen wypaliła na oślep w mrok, skąd dobiegały dźwięki. Posypała się ziemia i drobne kamyczki. Oświetlając sobie drogę świecą, pobiegłem w tamtą stronę. Biblioteka kończyła się ślepą ścianą. Ze sklepionego sufitu zwieszały się korzenie drzew. W niszy, gdzie kiedyś zapewne stała ikona, dostrzegłem na kamiennym murze ciemne smugi oleistej substancji. Krew? Wilgoć przenikająca z powierzchni ziemi?

Z hukiem otworzyły się znajdujące się za naszymi plecami drzwi. Odwróciliśmy się gwałtownie w tamtą stronę. Cały czas ściskałem kurczowo dłoń Helen. W światło naszych świec wdał się jaskrawy blask latarki. Przed nami poruszały się jakieś cienie, rozległ się głośny krzyk. Z cienia wyłonił się Ranow, a za nim, rzucająca ruchome cienie na ściany, wysoka postać Józsefa Gezy. Na pięty następował mu najwyraźniej przerażony brat Iwan. Za nim kroczył jakiś urzędnik w czarnym garniturze, w kapeluszu i z czarnymi wąsami. Na końcu ujrzałem kolejną postać. Poruszała się powoli i niepewnie, najwyraźniej wstrzymując cały pochód. Stoiczew. Na jego twarzy malował się zmieszany wyraz strachu, żalu i ciekawości. Policzek przecinała długa, krwawa szrama. Przez dłuższą chwilę mierzył nas smętnym spojrzeniem starczych oczu, po czym poruszył ustami, jakby dziękując Bogu, że zastał nas żywych.

Geza i Ranow w ułamku sekundy znaleźli się przy nas. Nasz przewodnik wycelował we mnie broń, a Geza w Helen. Mnich stał bez ruchu, obserwując scenę z otwartymi ze zdumienia ustami. Stoiczew, czujny i spokojny, trzymał się na samym końcu. Przybrany w czarny garnitur urzędnik cały czas krył się w cieniu.

«Rzuć broń» – warknął Ranow i Helen posłusznie rzuciła pistolet na ziemię.

Czule objąłem ją ramieniem. W mrocznym świetle świec ich twarze, z wyjątkiem oblicza Stoiczewa, były bardziej niż złowieszcze. Odniosłem wrażenie, że gdyby stary profesor nie był aż tak przerażony, przesłałby nam serdeczny uśmiech.

«Co ty tu, do licha, robisz?» – zapytała Gezę Helen, zanim zdążyłem ją powstrzymać.

«Co ty, do licha, tu robisz, moja droga?» – odparł pytaniem.

Sprawiał wrażenie wyższego, niż go zapamiętałem, miał na sobie jasną koszulę i spodnie podobnej barwy, a na nogach turystyczne buty. Podczas konferencji nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo go nie lubię.

«Gdzie on jest?» – warknął Ranow, przenosząc na mnie wzrok.

«Nie żyje – odparłem. – Przechodziliście przecież obok krypty. Musieliście go widzieć».

«0 czym pan mówi?» – zapytał Ranow, marszcząc brwi.

Coś, jakiś instynkt, który zawdzięczałem Helen, powstrzymał mnie przed odpowiedzią.

«A o kogo panu chodzi?» – spytała lodowatym tonem Helen.

Geza wycelował w nią broń.

«Dobrze pani wie, Eleno Rossi. Gdzie jest Dracula?»

Na tak proste pytanie pozwoliłem pierwszej odpowiedzieć Helen.

«Najwyraźniej tu go nie ma – odparła z największą pogardą. – Proszę sprawdzić grobowce».

Na jej słowa urzędnik dał krok do przodu i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć.

«Pilnuj ich» – polecił Ranow Gezie, a sam czujnie ruszył między stoły.

Rozglądał się wokół, badając każdy napotkany przedmiot. Zrozumiałem, że nigdy jeszcze nie odwiedzał tego miejsca. Ubrany w ciemny garnitur urzędnik postępował za nim w milczeniu krok w krok. Kiedy dotarli do sarkofagów, Ranow uniósł latarkę i broń, po czym ostrożnie zajrzał do grobowca.

«Pusty» – stwierdził, odwracając głowę w kierunku Gezy. Zwrócił się w stronę dwóch pozostałych, mniejszych grobowców. – A to co? Pomóżcie mi».

Urzędnik i mnich posłusznie ruszyli w jego stronę. Stoiczew niespiesznie ruszył ich śladem. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy oglądał puste stoły i szafy. Nie miałem zielonego pojęcia, skąd się tu wziął.

Ranow zaglądał do sarkofagów.

«Puste – oświadczył ponuro. – Nic w nich nie ma. Przeszukajcie komnatę. – Geza zaczął myszkować między stołami, zaglądać do każdej szafy, badać każdy załom ściany. – A może go widzieliście? Albo słyszeliście? – zwrócił się do nas z pytaniem.

«Nie» – odparłem mniej więcej zgodnie z prawdą.

Wmawiałem sobie, że jeśli tylko nie wyrządzą krzywdy Helen, jeśli ją wypuszczą, nasza wyprawa zakończy się sukcesem. Niczego innego nie pragnąłem. Czułem niewymowną wdzięczność wobec Rossiego za jego ostatnie przesłanie.

Geza mruknął coś pod nosem po węgiersku. Musiało być to jakieś szpetne przekleństwo, gdyż Helen, mimo wycelowanej w nią broni, lekko się uśmiechnęła.

«To bez sensu. Wszystkie grobowce są puste – oświadczył. – A on już tu nigdy nie wróci, skoro grób w krypcie jest pusty».

Przez chwilę przetrawiałem jego słowa. Grób w krypcie jest pusty? Zatem gdzie podziało się ciało Rossiego, które tam zostawiliśmy?

Ranow odwrócił się do Stoiczewa:

«Niech pan nam powie, co tu się naprawdę dzieje?» – spytał.

Opuścili wreszcie broń, a ja przytuliłem do siebie Helen. Geza obrzucił mnie ponurym spojrzeniem, ale nie odezwał się słowem.

Stoiczew, jakby oczekiwał tej chwili, sięgnął ochoczo po latarkę. Podszedł do najbliższego stołu i zabębnił palcami po jego blacie.

«To chyba dąb, a sam stół pochodzi ze średniowiecza – oświadczył cicho. Zerknął pod blat, po czym popatrzył w stronę szafy. – Ale o tym meblu mogę powiedzieć niewiele».

Czekaliśmy pogrążeni w milczeniu. Geza ze wściekłością kopnął nogę stołu.

«I co mam powiedzieć w Ministerstwie Kultury? Przecież ten Wołoch należy do nas. Był więziony na Węgrzech, a jego kraj należał do nas».

«Nie musimy się kłócić o to, gdzie go znajdziemy» – warknął Ranow.

Dotarło nieoczekiwanie do mnie, że rozmawiają po angielsku i serdecznie się nie znoszą. W tej samej chwili uświadomiłem sobie też, kogo Ranow mi przypomina. Jego toporne rysy i gęsty czarny wąs do złudzenia przypominały mi fotografię młodego Stalina, którą kiedyś oglądałem. Jednak ludzie pokroju Ranowa czy Gezy czynili niewielkie szkody z tego względu, że mieli niewielkie wpływy.

«Powiedz swojej ciotce, by bardziej uważała z rozmowami telefonicznymi^ – Geza obrzucił ją nienawistnym spojrzeniem. Poczułem, że Helen zesztywniała. – Niech twój przeklęty mnich pilnuje tego miejsca dodał pod adresem Ranowa, który wydał stosowne polecenie.

Nieszczęsny brat Iwan zadrżał. W tej samej chwili światło latarki Ranowa padło nieoczekiwanie w inną stronę. Oświetliło twarz przybranego w ciemny garnitur i kapelusz drobnego urzędnika, który, stał w milczeniu obok pustego sarkofagu Draculi. Zapewne nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby światło latarki Ranowa nie oświetliło jego osobliwej twarzy. Wyraźnie ujrzałem zapadłą twarz, wąsy i znajomy błysk oczu.

«Helen! – wrzasnąłem. – Popatrz!»

Kobieta wytrzeszczyła oczy.

«0 co chodzi?» – Geza odwrócił się gwałtownie w jej stronę.

«Ten człowiek!… – wykrzyknęła przerażona. – Ten człowiek tam… To…»

«To wampir – oświadczyłem beznamiętnie. – Podąża za nami aż z uniwersytetu w Stanach Zjednoczonych».

W tej samej chwili stwór zaczął uciekać. Próbował nas wyminąć. Przechytrzył Gezę, który próbował go złapać, ale Ranow był szybszy. Zderzył się z bibliotekarzem, chwycił go wpół, po czym z krzykiem odskoczył, a bibliotekarz podjął ucieczkę. Ranow błyskawicznie się odwrócił i zaczął strzelać do znajdującej się już kilkanaście metrów od niego postaci. Ale z równie dobrym skutkiem mógł strzelać w powietrze. Upiorny bibliotekarz zniknął – zniknął tak nagle, że nie byłem pewien, czy w ogóle pojawił się w tych podziemnych lochach. Ranow ruszył za nim, lecz szybko wrócił. Gapiliśmy się na niego jak sroki w gnat. Twarz miał bladą, a kiedy sięgnął do swojej potarganej marynarki, spod palców wypłynęła mu strużka krwi. Popatrzył na nas i zapytał drżącym głosem:

«0 co w tym wszystkim chodzi?»

«Wielki Boże! -jęknął Geza. – On cię ugryzł. – Cofnął się gwałtownie od Ranowa. – A ja kilkakrotnie byłem z tym'małym człowieczkiem sam na sam. Powiedział mi, gdzie znajdę Amerykanów, ale nie zająknął się słowem, że jest…»