– Zróbmy sobie teraz małą wycieczkę – powiedział, zapalając świece. Następnie podszedł do stołu, gdzie z kolei pozapalał lampy. – Musimy przejrzeć pewne dokumenty.

Bardzo nie podobała mi się gra światła na jego twarzy, kiedy pochylał się nad zapalanymi lampami. Skoncentrowałem więc uwagę na tytułach wyłaniających się z mroku książek. Podszedł do mnie w chwili, gdy stałem przed arabskimi zwojami i księgami, które widziałem już wcześniej.

Ku mej uldze zatrzymał się w odległości dwóch metrów, ale nawet z tej odległości docierała do mnie jego gryząca woń. Zakręciło mi się od niej w głowie. Musisz trzymać się dzielnie – napomniałem się w duchu. Nie miałem pojęcia, co może przynieść kolejna noc.

– Widzę, że natrafił już pan na jeden z moich łupów wojennych. – W zimnym tonie Draculi wyczułem ogromną satysfakcję. – Pozostałości po Osmanach. Niektóre z nich są bardzo stare i sięgają pierwszych lat ich koszmarnego imperium. Na tej półce natomiast znajdują się księgi pochodzące z ostatniej dekady panowania Turków. Nie wyobraża pan sobie, ile radości sprawił mi widok agonii tej cywilizacji. Ich wiara wprawdzie nie umarła, ale sułtani odeszli na zawsze, a ja ich przeżyłem. W pierwszej chwili myślałem, że wybuchnie śmiechem, ale on ciągnął dalej poważnym głosem. - Tu są księgi sporządzone dla sułtana, a mówiące o wszystkich jego licznych ziemiach. W tym – dotknął palcem krawędzi jednego ze zwojów - ma pan historię Mehmeda, oby wiecznie gnił w piekle, spisaną przez przypochlebnego, chrześcijańskiego historyka. Oby również wiecznie gnił w piekle. Próbowałem osobiście go odnaleźć, lecz nim go dopadłem, on umarł. Tutaj są opisy kampanii Mehmeda, stworzo ne już przez jego własnych, tureckich pochlebców. Ten z kolei rękopis mówi o upadku Wielkiego Miasta. Pan nie zna arabskiego?

– Bardziej niż słabo - wyznałem.

– Ha – mruknął wyraźnie rozbawiony. – Ich pismo i język poznałem, przebywając u nich w niewoli. Pan wie, że byłem ich więźniem?

Nie patrząc w jego stronę, skinąłem głową.

– Tak, mój ojciec oddał mnie ojcu Mehmeda jako zakładnika, żebyśmy nie wszczynali działań wojennych przeciw imperium. Wyobraża pan sobie: Dracula pionkiem w ręku niewiernych. Ale nie traciłem tam czasu – dowiedziałem się o nich wszystkiego, czego tylko zdołałem. Zacząłem w końcu ich przewyższać. Ślubowałem, że nigdy już nie stanę się ofiarą historii, ale to ja zacznę ją tworzyć.

Mówił głosem tak gwałtownym, że mimo woli spojrzałem w jego stro nę. Oczy pałały mu strasznym blaskiem, w twarzy malował się bezmiar nienawiści, spod długich wąsów sterczały ostre kły. Wybuchnął przera żającym śmiechem.

– Odniosłem triumf, a oni zniknęli. – Wsunął dłoń za skórzany pas przepięknej roboty. – Sułtan tak się mnie bał, że powołał specjalny zakon rycerski, którego członkowie mieli mnie ścigać. Kilku z nich wciąż jeszcze żyje gdzieś w Carogrodzie – przyznaję, że jest to pewna niedogodność. Ale jest ich coraz mniej, ich szeregi kruszą się coraz bardziej, podczas gdy moi słudzy nieustannie krążą po całym świecie. - Wyprostował swe potężne ciało. – Chodźmy, pokażę panu pozostałe skarby, a pan mi powie, jak zamierza je skatalogować.

Prowadził od jednego działu do drugiego, pokazując szczególne raryr tasy. Zrozumiałem, że mój domysł, iż Dracula uporządkował zbiory na swój sposób, był słuszny. Ogromną szafę wypełniały rękopiśmienne podręczniki zadawania tortur, niektóre pochodzące jeszcze ze starożytnego świata. Dokumenty mówiły o lochach średniowiecznej Anglii, o izbach tortur inkwizycji, o eksperymentach Trzeciej Rzeszy. Pewne renesansowe woluminy zawierały drzeworyty przedstawiające palowanie, inne wykresy budowy ludzkiego ciała. Kolejny dział stanowił kronikę herezji kościelnych, do których tępienia wielce pomocne okazywały się podręczniki tortur. Inny róg komnaty poświęcony został alchemii, kolejny czarom, a jeszcze następny kierunkom najbardziej odrażających filozofii.

Dracula zatrzymał się przed olbrzymim regałem. Z niezwykłą czu łością położył na nim rękę.

– Ten dział interesuje mnie szczególnie i tuszę, że pana zainteresuje w nie mniejszym stopniu. Te dzieła to moje biografie.

Ujrzałem unikatowe oryginały prac bizantyjskich i osmańskich historyków oraz ich kopie tworzone w następnych stuleciach. Znajdowały się tam średniowieczne książki pochodzące z Niemiec, Rosji, Węgier i Kon stantynopola, a wszystkie zgodnie dokumentowały jego zbrodnie. O wie lu z nich, w trakcie swych badań, nawet nie słyszałem. Ogarnęła mnie nieprzytomna ciekawość i po chwili dopiero uprzytomniłem sobie, że za pewne nigdy już tych studiów nie zakończę. Odkryłem liczne dokumenty siedemnastowiecznego folkloru ludowego, odnoszące się do legend o wampirze. Dziwiło mnie, że tak chętnie umieścił je pośród swoich biografii. Położył wielką dłoń na wczesnym wydaniu Brama Stokera, uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Szybko przeszliśmy do kolejnej sekcji.

– To również powinno pana bardzo zainteresować - oświadczył. - Tu zgromadziłem dzieła dotyczące pańskiego, rodzinnego, dwudziestego wie ku. Piękne stulecie – nie mogę się doczekać, aż spocznę w tych czasach. Za moich dni książę byl w stanie likwidować niepożądane elementy jedy nie człowiek po człowieku. Wy robicie to z nieskończenie większym roz machem. Proszę pomyśleć tylko o postępie, jaki nastąpił od czasów prze klętych dział, które skruszyły mury Konstantynopola, do boskiego ognia, zrzuconego przed kilku laty na miasta Japonii przez pana kraj. – Skłonił lekko głowę; krótko, z wielkim uznaniem. – Wiele z tych prac już znasz, profesorze, lecz po przeczytaniu innych zapewne spojrzysz na nie z nowej perspektywy.

Zaoferował mi miejsce przy ogniu. Czekała znów na mnie gorąca, pa rująca herbata. Kiedy zajęliśmy miejsca, odwrócił się w moją stronę.

– Niebawem czeka mnie moja strawa – powiedział cicho. – Ale najpierw zadam panu pewne pytanie. - Wbrew mej woli zaczęły gwałtownie drżeć mi dłonie. Nie chciałem się odzywać w obawie przed wybuchem jego gniewu. – Cieszy się pan gościnnością, którą panu zaoferowałem, oraz moim bezgranicznym zaufaniem, jakie pokładam w pańskich zdolno ściach. Będzie pan cieszyć się wiecznym życiem, co niewielu istotom jest dane. Może pan swobodnie poruszać się i szperać w archiwum, niema jącym sobie równego na powierzchni ziemi. Stoją przed panem najbar dziej unikatowe dzieła, jakich świat nigdy już nie zobaczy. Wszystko to należy do pana. - Poruszył się niezdarnie na krześle. Trzymanie przez dłuższy czas w bezruchu wielkiego, nieumarłego ciała sprawiało mu nie jakie kłopoty. – Ponadto obdarzony jest pan nieprawdopodobną wy obraźnią, umiejętnością przenikliwej oceny faktów i zdolnością wyda wania głębokich sądów. Sam wiele się nauczyłem, obserwując metody pańskich studiów, sposób syntezy źródeł, podziwiając pańską inwencję. Ze względu na te c echy, jak też niebywałą erudycję, sprowadziłem pana tu, do swego skarbca.

Ponownie urwał, a ja wpatrywałem się jak zahipnotyzowany w jego twarz odwróconą do ognia.

– Przy pańskiej nieposzlakowanej uczciwości wyciąga pan z pewnością wnioski, jakich dostarcza nam historia. A ona nauczyła nas, że człowiek jest z natury zły, a zatem cudowny. Bóg nie jest doskonały, ale zło jest. Dlaczego nie miałby pan użyć swego olśniewającego umysłu w służbie czegoś, co jest doskonałością? Proszę cię zatem, przyjacielu, przyłącz się do mnie w badaniach. Jeśli wyrazisz zgodę, unikniesz straszliwych cierpień, a ja sporych kłopotów. Razem wzniesiemy historię na wyżyny, jakich nie widział świat. Dostaniesz to, o czym marzy każdy dziejopis: historia stanie się twoim życiem. Wymyjemy do czysta nasze umysły krwią.

Odwrócił się w moją stronę, oczy pałały mu starożytną wiedzą, rozchylił czerwone usta. Ten człowiek obdarzony nadludzką wręcz inteligencją pozostałby wielki, gdyby jego umysł nie został skażony nienawiścią. Robiłem wszystko, co w mej mocy, żeby nie zemdleć, nie rzucić się przed nim na kolana, nie poddać się jego woli. Był wodzem, księciem. Nie tolerował najmniejszego sprzeciwu. Przywołałem w pamięci wszystko, co tak bardzo ukochałem w życiu, i powiedziałem najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mogłem się zdobyć:

– Nigdy.

Twarz mu pobladła, zapłonęła gniewem, ze wściekłości wykrzywił nozdrza i usta.

– A więc z pewnością tu umrzesz, profesorze Rossi – odparł, wyraźnie starając się zapanować nad głosem. – Nigdy już żywy nie opuścisz tych komnat, choć w nowym życiu wyjdziesz na świat. Dlaczego więc nie dokonasz wyboru?

– Nie – powiedziałem najspokojniej, jak umiałem.

Podniósł się z krzesła. Na jego twarzy igrał złowieszczy uśmiech.

– A więc będziesz pracować dla mnie wbrew swojej woli.

Przed oczyma zaczęło mi się rozlewać jezioro mroku. Sięgnąłem myślami do ostatnich rezerw… czego? Zaczęła cierpnąć mi skóra, przed oczyma pojawiły się roje gwiazd wykwitających na mrocznych ścianach rozległej krypty. Kiedy dał krok w moją stronę, ujrzałem jego prawdziwe oblicze. Było tak przerażające, że nie mogę go sobie przypomnieć do teraz… choć próbuję. Później długo nic nie pamiętałem.

Obudziłem się w sarkofagu. Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Pomyślałem, że jest to znów pierwszy dzień i moje pierwsze przebudzenie. Natychmiast jednak uświadomiłem sobie, gdzie naprawdę jestem. Tym razem byłem znacznie bardziej osłabiony. Rana na szyi pulsowała, sączyła się z niej krew. Straciłem jej wiele, ale nie na tyle, by kompletnie mnie unieruchomić. Po jakimś czasie udało mi się niezdarnie wygramolić z mego więzienia. Pamiętałem chwilę, kiedy utraciłem świadomość. W blasku świec dostrzegłem Dracułę śpiącego w ogromnym grobowcu. Oczy miał szkliste i szeroko otwarte, czerwone usta, dłoń zaciskał na rękojeści sztyletu. Odwróciłem się przejęty najwyższą zgrozą i usiadłem przy ogniu. Próbowałem jeść przygotowany tam dla mnie posiłek.