«Nie dotykaj go!» – powiedziałem szorstko, przejęty najwyższą zgrozą.

Ale wydawało się, że Helen jest w takim ssimym transie jak on. Usta jej drżały. Po chwili dotknęła palcami jego policzka. Najgorsze w tym wszystkim było to, że otworzył oczy. Wciąż tak samo niebieskie, nawet w mrocznym świetle świecy, choć białka nabiegły krwią, a powieki napuchły. Malowało się w nich jakieś przerażenie i zdumienie. Poruszał gałkami ocznymi, wodząc po nas wzrokiem, choć ciało miał trupio nieruchome. Utkwił spojrzenie błękitnych źrenic w pochylającej się nad nim Helen, jakby chciał bez reszty zagarnąć ją swoim otchłannym wzrokiem.

«Kochanie» – szepnął.

Wargi miał popękane i wzdęte, lecz mówił głosem, który tak kochałem i wciąż miałem w pamięci.

«Nie… moja matka – odparła zdławionym głosem Helen i ponownie dotknęła jego policzka. – Ojcze, jestem Helen… Elena. Jestem twoją córką».

Uniósł niepewnie rękę, jakby nie do końca sprawował nad nią władzę, i ujął dłoń Helen. Jego ręka była pobrużdżona bliznami, a palce wieńczyły długie i pożółkłe paznokcie. Chciałem powiedzieć, że kiedyś go stąd zabierzemy, że wracamy do domu, ale wiedziałem też, jak bardzo został poraniony.

«Ross – szepnąłem, pochylając się nad nim. – To ja, Paul. Jestem tutaj».

Przez chwilę toczył po nas wzrokiem, po czym zamknął oczy z głębokim westchnięciem, które poruszyło jego obrzmiałym ciałem.

«Paul, przybyłeś po mnie – powiedział. – Nie powinieneś był tego robić».

Znów rozchylił powieki i popatrzył na Helen zamglonym wzrokiem.

«Pamiętam ciebie» – mruknął.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjąłem pierścionek, który dała mi matka Helen. Podałem go Rossiemu. Dotknął nim twarzy, a następnie wręczył go Helen.

«To dla ciebie» – rzekł sennie.

Helen wsunęła pierścionek na palec.

«Moja matka – odezwała się drżącym głosem. – Czy pamiętasz? Spotkaliście się w Rumunii».

Popatrzył na nią tak dobrze znanym mi przenikliwym wzrokiem i uśmiechnął się, choć po twarzy przebiegł mu paskudny grymas.

«Tak. Kochałem ją. Co się z nią stało?»

«Żyje bezpiecznie na Węgrzech».

«A ty jesteś jej córką?» – zapytał ze zdziwieniem.

«Jestem twoją córką».

W jego oczach pojawiły się łzy. Zalśniły w blasku świec.

«Paul, proszę, dbaj o nią» – szepnął.

«Zamierzam jąpoślubić» – odparłem.

Położyłem dłoń na jego piersi. Choć wydobywał się z niej nieludzki, świszczący oddech, nie cofałem ręki.

«To… dobrze – powiedział po chwili. – Czy jej matka żyje i ma się dobrze?»

«Tak, ojcze – odrzekła drżącym głosem Helen. – Mówiłam już, że żyje bezpiecznie na Węgrzech».

«Tak, mówiłaś».

Znów zamknął oczy.

«I wciąż ciebie kocha, Rossi. – Drżącą ręką dotknąłem kołnierzyka jego koszuli. – Przesyła ci pierścionek… i pocałunek».

«Wielokrotnie próbowałem o niej myśleć, ale coś…»

«Wie o tym. Odpocznij…»

Zaczął chrapliwie oddychać.

Nagle otworzył szeroko oczy i próbował się podnieść. Był to straszliwy widok, zwłaszcza że nie był w stanie tego uczynić.

«Dzieci, musicie natychmiast stąd uciekać – wychrypiał, wywracając oczyma. – Grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. On tu wróci i zabije was».

«Dracula?» – zapytałem spokojnie.

Na wspomnienie tego imienia ogarnęło go chwilowe szaleństwo.

«Tak, jest w bibliotece».

«W bibliotece? – zapytałem, ze zdumieniem rozglądając się wokół siebie. – W jakiej bibliotece?»

«Tam jest jego biblioteka…» – wskazał z wielkim wysiłkiem ścianę.

«Ross – zapytałem gwałtownie. – Powiedz, co się dokładnie stało i co mamy robić?»

Przez chwilę wytrzeszczał na nas oczy i mrugał powiekami, jakby chciał odzyskać ostrość widzenia. Zakrzepła na szyi krew poruszała się wraz z jego szyją, gdy próbował złapać oddech.

«Pojawił się w moim gabinecie nagle i zabrał mnie w długą podróż. Straciłem przytomność… nie mam pojęcia, gdzie jestem».

«W Bułgarii» – wyjaśniła Helen, ujmując czule jego napuchniętą dłoń.

Oczy rozbłysły mu tak dobrze znaną mi żądzą poznania, ciekawości.

«Bułgaria? A więc to dlatego…» – Próbował zwilżyć językiem wargi.

«Co on ci zrobił?»

«Zabrał mnie w to miejsce, bym doglądał jego… diabolicznej biblioteki. Próbowałem ze wszystkich sił się mu opierać. Paul, to był mój błąd. Znów podjąłem pewne badania… – Z trudem łapał powietrze. – Chciałem przedstawić go jako część… większej tradycji. Zaczynając od Greków. Słyszałem… słyszałem o innym naukowcu piszącym na uniwersytecie o nim pracę, choć nigdy nie dowiedziałem się jego nazwiska».

Helen gwałtownie wciągnęła powietrze w płuca. Rossi skierował na nią wzrok.

«Myślę, że powinienem był jednak opublikować…»

Znów zaczął chrapliwie oddychać i zamknął oczy. Drżąca Helen, nie puszczając jego ręki, przytuliła się do mnie z całej siły. Trzymałem ją mocno w pasie.

«Już dobrze – powiedziałem. – Teraz odpocznij».

«Wcale nie jest dobrze – wykrztusił, nie otwierając oczu. – Dał ci książkę. Wiedziałem, że po mnie wróci, i wrócił. Walczyłem, ale uczynił mnie prawie takim samym, jakim jest on».

Nie był w stanie unieść drugiej ręki. Odwrócił tylko niemrawo głowę i ujrzeliśmy na jego gardle głęboką ranę. Nie była zagojona. Wciąż sączyła się z niej krew. Odnieśliśmy wrażenie, że ogarnia go wściekłość. Popatrzył na mnie błagalnie.

«Paul, czy na zewnątrz zapadł już zmrok?»

Ogarnęła mnie fala zgrozy.

«Czy czujesz to?» – zapytałem.

«Oczywiście. Wtedy ogarnia mnie… głód. Błagam. Usłyszy was. Uciekaj cie!»

«Powiedz tylko, jak znaleźć tego potwora – poprosiłem zdesperowany. – Zabijemy go».

«Zabijcie go, ale sami nie narażajcie się na niebezpieczeństwo. Zabijcie go dla mnie. – Przepełniał go wielki gniew. – Paul, posłuchaj. Tam jest ta książka. Żywot świętego Jerzego. – Ponownie zaczął chrapliwie łapać oddech. – To stara księga, w bizantyjskiej oprawie… nikt jeszcze takiej nie widział. Ma wiele książek, ale takiej… – zamilkł. Wydawało się, że stracił przytomność. Helen, ściskając jego dłonie, zaczęła szlochać. Kiedy wrócił do siebie, szepnął: – Ukryłem ją za pierwszą szafą po lewej stronie. Jeśli zdołacie, zabierzcie ją. Napisałem coś… schowałem to w książce. Paul, spieszcie się. On zaczyna się budzić. A ja razem z nim».

«Wielki Chryste! – rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiejś pomocy… sam nie wiedziałem jakiej. – Nie mogę pozwolić, by cię przejął. Zabijemy go, a ty wrócisz do nas. Gdzie on jest?»

Helen jednak sięgnęła po sztylet i pokazała go ojcu.

Rossi głęboko odetchnął i rozchylił usta w uśmiechu. Zauważyłem, że ma długie kły, jak u psa, i pomarszczone kąciki ust. Po policzkach płynęły mu łzy.

«Paul, przyjacielu…»

«Gdzie on jest? Gdzie jest biblioteka?» – zapytałem gwałtownie, ale on już nic nie odpowiedział.

Helen wykonała szybki gest, który zrozumiałem aż za dobrze. Błyskawicznie sięgnąłem po sterczący z posadzki kamień. Sporo wysiłku kosztowało mnie wyrwanie go z podłogi. Lada chwila spodziewałem się dźwięku dobiegającego z kościoła. Helen rozpięła ojcu koszulę i przyłożyła do jego serca ostrze sztyletu Turguta.

Otworzył na chwilę oczy, obrzucił nas ufnym spojrzeniem błękitnych źrenic i znów opuścił powieki. Z całych sił walnąłem kamieniem w rękojeść sztyletu. Kamieniem, który w dwunastym lub trzynastym wieku jakiś anonimowy mnich lub wynajęty wieśniak umieścił w posadzce. Kamień przez stulecia leżał nieporuszony. Kroczyli po nim mnisi, niosąc do krypty kości zmarłych braci. Kamień nie poruszył się, kiedy w tajemnicy wnoszono ciało pochodzącego z innego kraju zabójcy Turków i pochowano go w sąsiednim grobie, nie drgnął, kiedy wołoscy mnisi odprawiali nad nimi heretycką mszę, kiedy Osmani grasowali po monasterze, poszukując nadaremnie zwłok, kiedy tureccy jeźdźcy podpalali pochodniami klasztor, kiedy na jego ruinach budowano nowy kościół i wnoszono do krypty kości sveti Petko. Nie poruszył się, gdy pielgrzymi deptali go stopami, by uzyskać błogosławieństwo świętego męczennika. Spoczywał w tym miejscu dopóty, dopóki brutalnie go nie wyrwałem i nie zrobiłem z niego innego użytku. I tylko tyle mogę napisać".

73

Maj 1954

Nie mam do kogo pisać i nie mam złudzeń, że ktokolwiek odnajdzie te listy, ale popełniłbym zbrodnią, gdybym nie przekazał całej swej wiedzy, dopóki jeszcze mogą, choć tylko Bóg jedyny wie, jak długo to będzie trwać.

Zostałem porwany ze swego gabinetu na uniwersytecie przed kilkoma dniami – nie wiem, ile ich minąło, lecz wciąż krzepią sią nadzieją, że ciągle jest jeszcze maj. Tamtego wieczoru pożegnałem się ze swoim najzdolniejszym studentem, moim przyjacielem. Pokazał mi egzemplarz demonicznej książki, o której od lat chciałem zapomnieć. Widziałem, jak odchodzi; przekazałem mu całą swoją wiedzę. Następnie, przepełniony żałością i lękiem, zamknąłem się w gabinecie. Czułem się winny. Wznowiłem w tajemnicy studia nad historią wampiryzmu i samego Draculi. Miałem wręcz nadzieję, że odnajdę jego grób. Sądziłem, iż podjęte przeze mnie badania nie pociągną za sobą żadnych konsekwencji. Ale w tamtej chwili musiałem przyznać się do winy.

Z rozdartym sercem przekazywałem Paulowi swoje notatki i listy, w których wszystko opisałem, i to nie dlatego, że już ich nie potrzebowałem. W chwili kiedy pokazał mi swoją książkę, odeszła mnie wszelka ochota wznowienia badań. Bardzo żałowałem, że przekazuję mu całą tę przerażającą wiedzę, ale byłem przekonany, iż im więcej się dowie, tym bardziej będzie się strzegł. Mogłem liczyć tylko na to, że jeśli nastąpi jakaś kara, to poniosę ją ja, nie Paul, pełen młodzieńczego optymizmu i zapału, niebywale zdolny i rokujący wielkie nadzieje. Paul nie skończył jeszcze dwudziestego siódmego roku życia. Aleja, mając kilkadziesiąt lat więcej, nie zasługiwałem już na szczęście. Taka była moja pierwsza refleksja. Następnie zacząłem myśleć praktycznie. Gdybym mimo wszystko chciał się chronić, musiałbym postępować racjonalnie. Powinienem opierać się na swoich notatkach, a nie tradycyjnych środkach odpierania zła - żadnych krzyży, srebrnych kul czy warkoczy czosnku. Zresztą, nawet w największej gorączce badań, nigdy się do nich nie uciekałem. Teraz jednak zaczynałem żałować, że poradziłem Paulowi opierać się jedynie na sile jego umysłu.