Smok pojawił się w naszej dolinie.
Spalił zasiew i porwał dziewczęta.
Poraził niewiernych Turków i chronił nasze wioski.
Oddechem suszył rzeki, przez które chodzimy.
Teraz musimy się bronić.
Smok długo nas chronił,
Lecz teraz musimy już przed nim się bronić.

«Czy to właśnie chcieliście usłyszeć?» – zapytał Ranow.

«Tak».

Helen poklepała baba Jankę po ramieniu, ale stara kobieta zaczęła wykrzykiwać coś gniewnym głosem.

«Proszę ją spytać, skąd pochodzi ta pieśń i dlaczego budzi w niej aż taki lęk» – poleciła Helen.

Ranow dłuższą chwilę spierał się o coś z baba Janką, która czyniła mu jakieś wyrzuty.

«Pieśń tę w najgłębszym sekrecie przekazała jej prababka, ostrzegając jednocześnie, by nigdy nie śpiewała jej po zmroku. To feralna pieśń, bardzo feralna. Śpiewają ją tylko raz w roku, w dniu świętego Jerzego. Tylko tego dnia można ją śpiewać, nie przywołując licha i nie sprowadzając na swoją głowę nieszczęścia. Ma tylko nadzieję, że wasza dzisiejsza wizyta nie sprawi, iż zdechnie jej krowa albo spotkają coś jeszcze gorszego».

«Niech pan jej powie, że mam dla niej nagrodę, która odpędzi zły los, a na ten dom sprowadzi tylko błogosławieństwo – odezwała się z uśmiechem Helen. Wsunęła w zniszczoną ciężką pracą dłoń baba Janki srebrny medalik. – Należy do bardzo pobożnego i mądrego człowieka, który przesyła ci go, aby cię chronił. Przedstawia Sveti han Rilski, wielkiego bułgarskiego świętego».

Zrozumiałem, że ten medalik wsunął w rękę Helen Stoiczew. Baba Janka przez chwilę z uwagą go oglądała, obracając w spękanej dłoni, a następnie ucałowała i schowała do kieszeni fartucha.

«Błagodaria» – powiedziała.

Pocałowała z kolei dłoń Helen i zaczęła pieścić jej rękę, jakby dziewczyna Isyła dawno zaginioną córką, którą odzyskała po latach. Helen ponownie zwróciła się do Ranowa.

«Proszę zapytać, czy wie, co dokładnie oznacza ta pieśń i skąd pochodzi. I dlaczego śpiewana jest tylko w dzień świętego Jerzego?»

Baba Janka wzruszyła ramionami.

«Nic nie oznacza. To po prostu pieśń przynosząca nieszczęście. Moja prababka twierdziła, że pochodzi z monasteru. Ale to raczej nieprawda. Mnisi nie śpiewają takich pieśni. Oni w swoich wysławiają Boga. Śpiewamy ją w tym dniu, błagając, żeby Sveti Georgi zabił smoka i uwolnił nasz lud od udręki».

«Jaki monaster?! – wykrzyknąłem. – Niech pan zapyta, czy słyszała o monasterze Sveti Georgi, który został dawno temu zniszczony».

Baba Janka tylko skinęła głową- nie – i głośno strzeliła językiem.

«Nie znam żadnego monasteru. Monaster jest w Baczkowie. A tutaj mamy kościół, w którym wieczorem zaśpiewam wraz z siostrą».

Jęknąłem w duchu, ale ponowiłem pytanie. Tym razem Ranow strzelił językiem.

«Mówi, że nie wie o żadnym monasterze. Tutaj nigdy nie było monasteru».

«Kiedy przypada dzień świętego Jerzego?» – zapytałem.

«Szóstego maja [21] – wyjaśnił uprzejmie Ranow. – Spóźniliście się o kilka tygodni».

Zamilkłem, ale baba Janka znów zaczęła się do nas uśmiechać. Potrząsnęła naszymi rękami, ucałowała Helen i zapewniła, że będzie wieczorem śpiewać.

«Z moją siostrą wychodzi to lepiej – powiedziała. – Ona śpiewa drugim głosem».

Zapewniliśmy ją, że na pewno pojawimy się na uroczystości. Uparła się, że musimy zostać u niej na obiedzie, który właśnie przygotowywała. Składał się z kartofli, jakiejś papki i owczego mleka. Pomyślałem sobie, że po kilku miesiącach pobytu w tym kraju przywykłbym w końcu do tego napoju. Jedliśmy uprzejmie, chwaląc potrawy. W końcu Ranow oświadczył, że jeśli chcemy zdążyć na początek nabożeństwa, powinniśmy już wracać do kościoła. Baba Janka rozstawała się z nami bardzo niechętnie. Ściskała nam dłonie i poklepywała Helen po policzkach.

Wielkie ognisko przy kościele powoli się dopalało. Płomienie lizały jeszcze kilka największych kłód. Żar pokrywał siwy w blasku zachodzącego słońca popiół. Wokół kościoła gromadzili się z wolna mieszkańcy wioski. Zaczęły bić dzwony zawieszone na niewielkiej, kamiennej wieży. W progu świątyni pojawił się młody kapłan. Miał na sobie czerwono-złoty ornat z zarzuconą na plecy długą, przepysznie wyszywaną peleryną i czarną chustę spowijającą kłobuk. W rękach trzymał zawieszony na złotym łańcuchu trybularz, którym, stojąc w drzwiach kościoła, okadził trzy strony świata.

Zgromadzeni – niewiasty przybrane jak baba Janka w pasiaste suknie i kwieciste chusty lub spowite od stóp do głów w czerń, mężczyźni w grubych, brązowych, wełnianych kamizelach i białych koszulach zapinanych na guziki lub ściąganych pod szyją trokami – cofnęli się, kiedy wyszedł do nich kapłan. Szedł pośród swej trzódki i błogosławił ją znakiem krzyża. Ludzie nisko pochylali głowy lub klękali. Za nim posuwał się stary mnich w prostym, czarnym, klasztornym habicie, jego pomocnik. Niósł ikonę udrapowaną purpurowym jedwabiem. Przedstawiała sztywną, bladą, ciemnooką twarz. To zapewne sveti Petko - pomyślałem. Wieśniacy, mijając róg świątyni, postępowali w milczeniu za ikoną. Wielu podpierało się kijami, innych, bardziej wiekowych, podtrzymywali młodsi mieszkańcy wsi. Podeszła do nas baba Janka i z dumą ujęła mnie za ramię. Zupełnie jakby chciała pochwalić się przed sąsiadami swoimi znajomościami. Wszyscy się na nas gapili. Odnosiłem wrażenie, iż wzbudzamy takie samo zainteresowanie jak ikona.

Obaj kapłani przeprowadzili nas wzdłuż tylnej ściany kościoła, po czym skręciliśmy, ruszając obok bocznego muru świątyni, skąd widać było już ognisty krąg dopalających się żagwi. Dotarła do nas ostra woń spalenizny. Płomienie wygasły, żarzące się jeszcze amarantowym blaskiem kłody zapadały się w siwy popiół pogorzeliska. Procesja trzykrotnie jeszcze okrążyła kościół. W końcu kapłan stanął w progu świątyni i rozpoczął inkantacje. Od czasu do czasu do śpiewu włączał się jego starszy pomocnik. Czasami pieśń podejmowali wierni, żegnając się i kłaniając nisko do ziemi. Baba Janka puściła moje ramię, ale wciąż trzymała się blisko nas. Zauważyłem, że zarówno Helen, jak i Ranow obserwują wszystko z najwyższym zainteresowaniem.

Po ceremonii, wraz z wiernymi, weszliśmy do kościoła. Po jaskrawym blasku zachodzącego słońca na zewnątrz w świątyni panował grobowy mrok. Kościółek był niewielki, lecz tak przepięknym wnętrzem nie mogłoby się pochwalić wiele większych kościołów, jakie zwiedzaliśmy. Młody kapłan umieścił ikonę sveti Petko na jej uświęconym miejscu obok ołtarza. Brat Iwan uklęknął przed wizerunkiem. Jak zwykle w świątyni nie było ławek. Ludzie stali lub klęczeli na kamiennej posadzce. Pośrodku kościoła leżało plackiem na ziemi kilka starych kobiet. Boczne ściany wypełniały nisze pokryte freskami i ikonami. W jednej z nich ziało czarne wejście do podziemnej krypty. Bez trudu wyobrażałem sobie pokolenia wieśniaków modlących się w tym kościele, i w starszym, który stał na tym miejscu.

Pieśni ciągnęły się i ciągnęły w nieskończoność. Kiedy w końcu ucichły, wierni ponownie pochylili kornie głowy i zaczęli opuszczać świątynię. Niektórzy przystawali, by ucałować którąś z ikon lub zapalić świecę w jednym z kandelabrów umieszczonych u wejścia do kościoła. Zaczęły bić dzwony. Wyszliśmy na zewnątrz. Uderzył w nas słoneczny skwar i lekkie podmuchy gorącego wiatru. Wzrok poraził blask rozświetlonych pól i zagajników. Pod drzewami ustawiono długi stół, na którym kobiety rozstawiały naczynia i nalewały do nich coś z glinianych dzbanów. Po drugiej stronie kościoła ujrzałem drugie ognisko, o wiele mniejsze, nad nim piekł się baran. Uwijało się wokół niego dwóch mężczyzn, nieustannie podsycając ogień. Upojny zapach mięsiwa wzbudził we mnie atawistyczną żądzę jedzenia. Baba Janka osobiście napełniła nam miski i zaprowadziła na rozłożony w pewnym oddaleniu od tłumu lichy, zniszczony koc. Tam poznaliśmy jej siostrę. Do złudzenia przypominała baba Jankę, tyle że była od niej wyższa i szczuplejsza. Żarłocznie rzuciliśmy się najadło. Nawet Ranow, skrzyżowawszy nogi, był niebywale kontent. Mieszkańcy wioski.pozdrawiali nas, pytając jednocześnie, czy baba Janka i jej siostra będą śpiewać. Kobiety kręciły potakująco głowami i odprawiały ich dumnym gestem, niczym operowe gwiazdy.

Kiedy z barana nie zostało już ani kawałka, niewiasty zaczęły skrobać brudne miski nad drewnianymi wiadrami. Pojawiło się trzech muzyków. Zaczęli przygotowywać się do gry. Jeden z nich trzymał najdziwaczniejszy instrument, jaki widziałem w życiu – skórzany worek z dwiema sterczącymi piszczałkami. Ranow wyjaśnił nam, że jest to starodawny bułgarski instrument zwany gajdy, wykonany z wyprawionej koźlej skóry. Starszy człowiek, który trzymał instrument w ramionach, zaczął w niego dąć, aż worek napęczniał niby balon. Zajęło mu to dobrych dziesięć minut. Kiedy skończył, twarz miał purpurową jak piwonia. Nacisnął ramieniem nadęty sak i dmuchnął w jedną z piszczałek, wzbudzając pośród zebranych aplauz. Dźwięk przypominał zarówno ryk dzikiego zwierzęcia, jak też beczenie owiec i krakanie wron. Helen głośno się roześmiała.

«Takie dudy znają wszystkie pasterskie plemiona na świecie» – wyjaśniła.

Stary człowiek zaczął grać, a po chwili przyłączyli się doń jego kompani. Jeden z nich grał na wielkim drewnianym flecie, którego dźwięk otoczył nas niczym aksamitna szarfa, drugi uderzał delikatnie w skórzany bęben wywatowaną pałką. Kobiety zerwały się z miejsca i uformowały korowód, a mężczyźni, wymachując białymi chustami, ruszyli w ich ślady, prowadząc niewiasty po zielonej łące. Natychmiast przypomniałem sobie imprezę u Stoiczewa. Niezdolni do takich harców starcy szczerzyli w bezzębnych uśmiechach usta, przytupywali w miejscu, wybijając kosturami i laskami rytm.

Baba Janka i jej siostra siedziały spokojnie obok nas, wiedząc, że nie nadszedł jeszcze ich czas. Czekały do chwili, kiedy roześmiany flecista dał im znak, a zgromadzeni ludzie zaczęli wznosić entuzjastyczne okrzyki. Siostry, ociągając się, wstały z koca i trzymając się za ręce, stanęły naprzeciwko muzyków. Widownia ucichła. Gajdy wygrały krótki wstęp. Stare kobiety zaczęły śpiewać. Splotły się ramionami, a ich głosy, idealnie zgrane, poruszały zebranych do głębi. W ich tony wdarły się dudy. Zmieszany dźwięk koziej skóry, w połączeniu z głosami starych niewiast, zdawał się poruszać ziemię. Oczy Helen zaszkliły się łzami. Był to tak niezwykły widok, że nie zważając na nic, objąłem ją ramieniem.

[21] Kościoły wschodnie operują kalendarzem juliańskim.