«Wielki Boże! – szepnęła. – Co to za miejsce?»

«Sveti Georgi – odparłem cicho. – To musi być Sveti Georgi».

Popatrzyła na mnie w półmroku zalegającym kryptę. Włosy opadały jej na oczy.

«Przecież kościół pochodzi z dziewiętnastego wieku… – Urwała, po czym twarz się jej rozjaśniła. – Myślisz, że…»

«Wiele kościołów stoi na starych fundamentach, prawda? A wiemy, że ten został odbudowany po spaleniu poprzedniego przez Turków. Został postawiony na miejscu monasteru, o którym dawno już zapomniano – szepnąłem podekscytowany. – Odbudowano go dziesiątki lub setki lat później i nadano imię powszechnie znanego męczennika».

Helen obejrzała się za siebie i popatrzyła ze zgrozą na relikwiarz.

«Też myślisz, że…»

«Nie wiem – odparłem po dłuższym zastanowieniu. – Wydaje mi się niemożliwe, by pomylono relikwie. Ale kiedy po raz ostatni otwierano tę trumnę?

«Chyba niewiele już w niej zostało» – odparła z wyraźnym wysiłkiem.

«Chyba tak – przyznałem. – Ale i tak musimy ją otworzyć. Ja to zrobię. A ty trzymaj się od tego z daleka».

Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, jakby zaskoczona samym pomysłem, że chcę ją odesłać.

«To poważna sprawa wdzierać się do kościoła i bezcześcić grób świętego» – stwierdziła.

«Wiem. Ale jeśli nie jest to grób świętego?»

W mrocznym, zimnym miejscu, wypełnionym drżącym blaskiem świec, pachnącym woskiem i ziemią, poza naszymi imionami należało wymienić dwa inne. Jednym z nich było: «Rossi».

«Chodźmy – powiedziała Helen. – Ranow z pewnością nas szuka».

Kiedy wyszliśmy z kościoła, drzewa rzucały już długie cienie. Ranow wypatrywał nas z niecierpliwością. Obok niego stał brat Iwan, ale nie rozmawiali ze sobą.

«Udała się panu drzemka?» – zapytała uprzejmie Helen.

«Najwyższy czas wracać do Baczkowa – burknął opryskliwie nasz przewodnik. Zastanawiałem się, czy jest rozczarowany tym, że nic tu nie znaleźliśmy. – Rano musimy ruszać do Sofii. Mam tam parę spraw do załatwienia. A jak wasze badania?»

«Dobiegają końca – odrzekłem. – Musimy jeszcze odwiedzić baba Jankę, by za wszystko jej podziękować».

«Świetnie» – powiedział wyraźnie zaniepokojony Ranow i ruszyliśmy przez wioskę w stronę domu starej kobiety.

Brat Iwan w milczeniu postępował za nami. Wioskowa droga, ozłocona promieniami zachodzącego słońca, była pusta. W powietrzu unosiła się woń przygotowywanej w chatach wieczornej strawy. Przy pompie jakiś starzec napełniał wodą wiadro. Drogą, przy której stał dom baba Janki, pastuch gnał stado kóz i owiec. Zwierzęta żałośnie beczały.

Baba Janka była zachwycona naszą wizytą. Za pośrednictwem Ranowa pogratulowaliśmy jej pięknego śpiewu podczas tańca ognia, a brat Iwan przesłał jej błogosławieństwo.

«Dlaczego żar nie pali wam stóp?» – zapytała Helen.

«Och, taka jest wola Boga – odrzekła cicho staruszka. – Później nie pamiętam, jak to się działo. Po ceremonii czuję czasami pieczenie w nogach, ale nie mam żadnych ran. To dla mnie najpiękniejszy dzień w roku, choć z samej ceremonii niewiele pamiętam. Przez kilka następnych miesięcy jestem spokojna jak toń jeziora».

Wyjęła z kredensu butelkę bez etykietki i napełniła nam szklanki przejrzystym, brązowym płynem. W butelce pływały jakieś długie, cienkie rośliny. Ranow wyjaśnił nam, że to zioła nadające trunkowi specyficzny smak i aromat. Brat Iwan odmówił, ale Ranow ochoczo sięgnął po szklankę. Po jej opróżnieniu zaczął coś mówić do mnicha poirytowanym tonem. Wdali się w dłuższy spór, którego nie rozumieliśmy. Rozróżniłem tylko jedno, często padające słowo: «politiczeski».

Przerwałem im konferencję. Poprosiłem Ranowa, by spytał baba Jankę, gdzie jest toaleta. Nieprzyjemnie się roześmiał. Najwyraźniej wrócił do swych poprzednich humorów – pomyślałem.

«Obawiam się, że spotka was lekki zawód» – burknął, a baba Janka wybuchnęła śmiechem i wskazała tylne drzwi. Helen oświadczyła, że pójdzie ze mną i poczeka na swoją kolejkę.

Stojący pod drzewami, nieopodal uli, wychodek rozpadał się jeszcze bardziej niż sam dom. Był jednak wystarczająco duży, byśmy pod jego osłoną wymknęli się niezauważeni tylną furtką na drogę. Tam skryliśmy się w krzakach i ruszyliśmy na wzgórze. W okolicy kościoła nie było nikogo. Z wolna dopalał się żar ognistego kręgu.

Nie odważyliśmy się wejść głównym wejściem, gdzie mogliśmy zostać łatwo zauważeni. Przemknęliśmy na tył świątyni, gdzie znajdowało się niskie okno zasłonięte od środka czerwoną firaną.

«Prowadzi do sanktuarium» – wyjaśniła Helen.

Na szczęście zamknięte było tylko na zasuwkę, którą sforsowałem za pomocą długiej, cienkiej drzazgi. Wpełzliśmy do środka, zamykając dokładnie za sobą okno i zasuwając firanki.

Helen miała rację; znajdowaliśmy się za ikonostasem.

«Kobietom nie wolno tu przebywać» – powiedziała cicho, lustrując pomieszczenie z ciekawością naukowca.

Pomieszczenie za ikonostasem niemal w całości wypełniał wysoki ołtarz zakryty delikatną tkaniną i bezlik świec. Na miedzianym stojaku leżały dwie starodawne księgi, a na wbitych w ścianę hakach wisiały przepyszne szaty liturgiczne. Jedną z nich miał na sobie tego dnia kapłan. Panowała ogłuszająca wręcz cisza. Przez drzwi, którymi zazwyczaj wychodził do wiernych ksiądz, przeszliśmy z poczuciem winy do pogrążonego w ciemnościach kościoła. Przez boczne okna sączyło się niewiele światła, a wszystkie świece pogaszono, zapewne w obawie przed zaprószeniem ognia. Po omacku znalazłem pudełko zapałek. Ze świecznika wyjąłem dwie świece, jedną dla Helen, a drugą dla siebie. Ostrożnie zeszliśmy po schodach do krypty.

«Nie podoba mi się ta awantura – mruknęła posuwająca się za mymi plecami Helen, choć wiedziałem, że za skarby świata nie zrezygnowałaby z tego, co zamierzamy zrobić. – Kiedy Ranow zorientuje się, że nas nie ma?»

W krypcie panowała nieprzenikniona ciemność. Świece zostały zgaszone i drogę rozjaśniały nam jedynie świeczki, które zabraliśmy z kościoła. W ich blasku zalśnił adamaszek pokrywający relikwiarz. Choć drżały mi ręce, wyciągnąłem z pochwy niewielki sztylet, który dostałem od Turguta. Broń trzymałem w kieszeni marynarki od chwili opuszczenia Sofii. Położyłem go obok relikwiarza, zdjęliśmy obie ikony – odwracałem wzrok od wizerunku smoka i świętego Jerzego – i odstawiliśmy je pod ścianę. Ściągnęliśmy ciężką kapę, którą Helen odrzuciła na bok. Cały czas nasłuchiwałem, czy z góry, z kościoła, nie dochodzą jakieś dźwięki, ale wokół panowała martwa cisza. Raz tylko Helen chwyciła mnie za rękaw i oboje nastawiliśmy uszu, ale w ciemnościach nic się nie poruszyło.

Z drżeniem serca spoglądaliśmy na odsłonięty relikwiarz. Przepiękne wieko odlane z brązu zdobił wizerunek – długowłosy święty z uniesioną ręką błogosławił wiernych. Męczennik, którego szczątki mieliśmy za chwilę ujrzeć. Miałem nadzieję, że w środku znajdziemy tylko kilka świętych kości i sprawa się na tym zamknie. Pozostanie jedynie pustka brak Rossiego, niemożność zemsty, bezpowrotna utrata. Wieko relikwiarza zostało przybite gwoździami lub wzięte na śruby. Kiedy mocowaliśmy się z nim, unieśliśmy trochę urnę. W środku coś się przerażająco poruszyło, jakby zastukało od tamtej strony w wieko. W relikwiarzu mogły znajdować się jedynie szczątki małego dziecka lub inne pozostałości, niemniej ozdobna skrzynka była bardzo ciężka. Przyszło mi na myśl, że we wnętrzu zamknięto jedynie głowę Vlada i to odkrycie niczego nam nie wyjaśni. Zacząłem się pocić. Potrzebne nam było jakieś masywne narzędzie, by dostać się do relikwiarza. Mogłem wrócić na górę i czegoś poszukać, choć mocno wątpiłem, abym cokolwiek tam znalazł.

«Postawmy to na podłodze» – powiedziałem, zgrzytając zębami.

Z największym wysiłkiem udało się nam zdjąć relikwiarz z piedestału. Tutaj mogłem dokładniej przyjrzeć się skoblom i śrubom mocującym wieko, a nawet spróbować je otworzyć.

«Paul, popatrz!» – wykrzyknęła cicho Helen.

Zakurzony marmur, na którym spoczywał relikwiarz, nie stanowił jednolitego bloku. Była to jedynie płyta, którą, zmagając się z ciężarem, poruszyliśmy z miejsca. Nie wierzyłem własnym oczom, ale wspólnym wysiłkiem zdjęliśmy ją i oparliśmy o ścianę. Nie była gruba, ale piekielnie ciężka. Pod spodem ujrzeliśmy kolejną płytę wykonaną z takiego samego kamienia jak ściany oraz posadzka krypty. Miała długość człowieka. Wyryty został na niej prymitywny wizerunek nie świętego, lecz mężczyzny o surowych rysach twarzy, oczach kształtu migdałów, o długim nosie i z długimi wąsami – okrutne oblicze nakryte spiczastym kołpakiem, który nadawał posępnej twarzy zawadiacki wygląd.

Helen gwałtownie się cofnęła, w świetle świecy miała kredowobiałą twarz. W pierwszym odruchu chciałem chwycić ją za rękę, wbiec po schodach i czmychnąć z kościoła, gdzie pieprz rośnie.

«Helen…» – zacząłem, lecz nie miałem nic do powiedzenia.

Sięgnąłem po sztylet, a dziewczyna wyciągnęła spod ubrania – sam nie wiem skąd – niewielki pistolet i oparła się o ścianę. Unieśliśmy grobową płytę. Trzęsły nam się ręce. Zajrzeliśmy na spoczywające pod nią zwłoki. Postać miała zamknięte, podpuchnięte oczy, ziemistą cerę, nienaturalnie czerwone usta i płytko bezdźwięcznie oddychała. Był to profesor Rossi".

72

«Chciałbym powiedzieć, że zachowałem się mężnie i rozsądnie, że chwyciłem w ramiona Helen, która prawie zemdlała. Nic takiego nie zrobiłem. Nie ma nic gorszego niż widok twarzy kogoś ukochanego zmienionej przez śmierć, przez rozkład lub przerażającą chorobę. Są to oblicza najgorszych potworów – choć umiłowanych.

«Ross» – jęknąłem, a po policzkach, choć wcale nie zdawałem sobie z tego sprawy, popłynęły mi łzy.

Helen postąpiła krok do przodu i zajrzała do grobowca. Rossi miał na sobie to samo ubranie, w którym widziałem go tamtego ostatniego wieczoru. Od tego czasu upłynął już prawie miesiąc. Było pomięte i brudne, jakby miał jakiś wypadek. Brakowało krawata. Szyję znaczyły mu smugi krwi kalające szkarłatem kołnierzyk brudnej koszuli. Usta miał napuchnięte i był nieruchomy. Jedynie klatka piersiowa unosiła się i opadała w powolnym oddechu. Helen wyciągnęła rękę.