ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
Sara ocknęła się łagodnie, tym razem niewybudzona przez żaden koszmar senny. Leżała na małym tapczaniku Jareda i miała przed oczami zawieszoną na grubym drucie jedną z maskotek uniwersytetu z Auburn, ciężkiego gumowego orła naturalnej wielkości. Nie mogła zrozumieć, jak chłopak mógł spać z czymś takim nad głową, przecież to w każdej chwili mogło się na niego zwalić. Wytłumaczyła sobie jednak, że chłopcy w tym wieku miewają dziwne upodobania, czego najlepszym dowodem był legwan, przyglądający się jej łakomie wyłupiastymi ślepiami zza szyby akwarium.
Usiadła i przetarła zaspane oczy. Klimatyzator był włączony, ale i tak się spociła w popołudniowym upale. Nigdy nie lubiła zasypiać w środku dnia i jakby na przypomnienie tego faktu natychmiast poczuła pod czaszką tępe pulsowanie.
Zeszła do kuchni, znalazła butelkę coca-coli i fiolkę aspiryny. Miała nadzieję, że kofeina w połączeniu z łagodnym środkiem przeciwbólowym pomoże jej odegnać widmo czegoś, co zapowiadało się na dokuczliwą migrenę. Może z powodu bliskości przędzalni bawełny albo zapylających powietrze kamieniołomów, od początku pobytu w Sylacaudze doskwierał jej ból głowy.
Poczłapała na tył domu, czując się dokumentnie rozbita. Takie krótkie drzemki w ciągu dnia, które teoretycznie powinny uwalniać od zmęczenia, na nią działały wręcz odwrotnie. A może i śniło jej się coś złego, tylko już nie pamiętała? Jeśli koszmar był na tyle odpychający, że jego skutki odczuwała we wszystkich mięśniach, mogła się jedynie cieszyć, że uleciał jej z pamięci jeszcze przed obudzeniem.
Neli ostrzegała ją przed korzystaniem z dziecięcej łazienki. Wystarczył jeden rzut oka, żeby się przekonać dlaczego. Cała podłoga była zawalona ręcznikami i ubraniami, a w brodziku kabiny prysznicowej walała się imponująca liczba gumowych zabawek, wziąwszy pod uwagę wiek Jennifer i Jareda.
Kiedy weszła do głównej sypialni, zaskoczyło ją, że Neli odznacza się zdumiewająco dobrym gustem, jeśli nie musi czegoś wykańczać w kolorach pomarańczowym i granatowym. Wielkie małżeńskie łoże przykryte własnoręcznie zrobioną kapą było tak ustawione, że zapewniało piękny widok na skąpany w słońcu ogród. Róg pokoju zajmował duży staroświecki fotel na biegunach, na bieliźniarce stał duży telewizor.
Podobnie jak w sypialni, również w łazience panował idealny ład i porządek. Ręczniki pasowały odcieniem zarówno do kapy na łóżku, jak i chodniczków na podłodze. Sara postawiła butelkę z coca-colą na zlewie i skorzystała z toalety, zasłaniając wierzchem dłoni usta podczas szerokiego ziewnięcia. Chciała już oderwać kawałek papieru toaletowego, kiedy usłyszała, że ktoś oprócz niej jest w domu. Przemknęło jej przez myśl, że zostawiła otwarte na oścież drzwi łazienki. Podtarła się błyskawicznie i zaczęła podciągać majtki razem ze spodniami, gdy w saloniku rozległ się głośny łoskot. Otworzyła już usta, żeby zawołać i spytać, czy może w czymś pomóc, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język, gdyż odgłosy wydały jej się podejrzane.
Ostrożnie wyjrzała do sypialni, gdy rozległ się kolejny stukot, tym razem w kuchni, a po chwili następny. W jej pamięci odżyły podobne odgłosy, gdy wczoraj w domu Jessie i Roberta przeszukiwała kuchnię. I tu trzaskały drzwi szafek, jakby ktoś czegoś szukał w popłochu.
Rozejrzała się w panice, uświadamiając sobie, że jest odcięta w tylnej części domu. Z sypialni mogła jedynie wyjść na korytarz, bo nie brała pod uwagę możliwości wyskoczenia przez okno. I wtedy ciężkie stąpanie rozległo się w korytarzu. Dała nura z powrotem do łazienki i wskoczyła do kabinki prysznicowej, chowając się za zasłonką. W tej samej chwili intruz wszedł do sypialni.
Nie ulegało wątpliwości, że czegoś szuka. Stuknęły drzwi szafy, rozległ się szelest ubrań zrzucanych z półek na podłogę. Kiedy chwilę później zajrzał do łazienki, Sara poczuła, jak gruba kropla potu ścieka jej po skroni.
Dostrzegła przez zasłonkę cień wysokiego człowieka stojącego przy klozecie, zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od jej kryjówki. Mimo że zdawała sobie sprawę, iż jej nie zauważył, poczuła się zagrożona, jakby właśnie po nią tu przyszedł. Spostrzegła, jak powoli podnosi coś z krawędzi umywalki. Butelka coca-coli! Musiał zwrócić uwagę, że jest jeszcze oszroniona, a napój w środku zimny, świeżo wyjęty z lodówki.
– Kto tu jest? – zapytał.
Odruchowo wyciągnęła ręce do tyłu i oparła się o chłodne kafelki. Natychmiast przypomniała sobie łazienkę w szpitalu w Alabamie, gdzie napastnik zostawił ją przykutą kajdankami do ramy kabiny. Nie mogła zapomnieć takiego samego dotyku zimnych kafelków, z którymi stykały się jej kolana. Wpatrywała się w te kafelki prawie w nieskończoność, czekając, aż ktoś ją tam znajdzie. Usta miała zaklejone taśmą samoprzylepną, toteż nie mogła nawet krzyczeć, jedynie obserwować z przerażeniem, jak z każdą kroplą krwi z rany w brzuchu wycieka z niej życie.
Zasłonka odsunęła się w bok z głośnym brzękiem kółek na rurce. Aż podskoczyła na miejscu, przywierając plecami do glazury.
Robert obrzucił ją wściekłym spojrzeniem, trzymając w ręku butelkę z coca-colą.
– Co tu robisz?
Sara przyłożyła dłoń do piersi i głośno odetchnęła z ulgą. Zaraz jednak na nowo obleciał ją strach, gdy uświadomiła sobie, że nie tylko ona jest intruzem w tym domu. Co Robert tu robił? Czego szukał?
– Ja właśnie… – zaczęła nieśmiało.
Rozejrzał się szybko, jakby chciał znaleźć wyjaśnienie wśród wyposażenia łazienki.
– Wychodź stąd – rzucił ostro.
Chciała usłuchać, ale nogi miała jak z waty, nie była w stanie zrobić ani jednego kroku.
– Czego tu chcesz? – warknął.
Nie odpowiedziała, toteż odstawił butelkę z powrotem na brzeg umywalki i zaczął przetrząsać zawartość szafki.
– Neli powinna zaraz wrócić – wydusiła z siebie w końcu, gdy zaczął wyrzucać ręczniki i różne pudełka na podłogę.
Zerknął na nią przez ramię.
– Opos zabrał całą rodzinę do kina i na kolację w barze.
Zdołała się w końcu odkleić od ściany, tłumacząc sobie, że przecież Robert jej nie skrzywdzi, bo jest znajomą Jeffreya. Powoli uniosła nogę, postawiła stopę na zewnątrz brodzika i powiedziała:
– Jeffrey powinien…
– On też nie wróci tak szybko – mruknął. – Nigdzie nie odchodź.
Odważyła się jednak zrobić jeszcze krok w kierunku drzwi.
– Ja tylko…
– Nie ruszaj się! – huknął, aż jego okrzyk rozszedł się echem po całym domu. Na podstawie dzikich błysków w oczach domyśliła się, że jest w stanie skrajnej desperacji.
Stłumiła jednak narastającą w niej panikę.
– Muszę już iść.
Skoczył w bok i zagrodził jej drogę.
– Dokąd?
– Jeffrey na mnie czeka.
– Gdzie?
– Na posterunku.
Wbił w nią świdrujące spojrzenie.
– Kłamiesz. Dlaczego próbujesz mnie oszukać? – Kiedy nie odpowiedziała, wrzasnął: – Co tutaj robisz, do jasnej cholery?! Skąd się tu wzięłaś?!
– Ja… – wycedziła, gorączkowo usiłując znaleźć jakieś wytłumaczenie. Nigdy dotąd nie czuła strachu przed Robertem, ale teraz spadło na nią jak grom z jasnego nieba, że jest przecież oskarżony o morderstwo z premedytacją. Patrząc na niego, próbowała ocenić, czy Jeffrey mógł się aż tak bardzo mylić w jego ocenie. Może przyparty do muru był jednak zdolny do popełnienia najcięższej zbrodni.
– Chodź ze mną – rzekł, chwytając ją za rękę. Wyciągnął ją do sypialni, pchnął w stronę fotela na biegunach i burknął: – Siadaj.
Nie miała ochoty wykonywać jego poleceń, ale kolana się pod nią ugięły i ciężko klapnęła na fotel.
Robert podszedł do komody pod oknem, stojącej na tyle blisko, że mógł bez trudu ją złapać, gdyby rzuciła się do ucieczki. Nad telewizorem wystawała prowizoryczna antena zrobiona z wygiętego drucianego wieszaka na ubrania owiniętego folią aluminiową. Kiedy zaczął energicznie wyciągać szuflady, towarzyszył temu nieprzyjemny szelest tej folii.
– Czego szukasz? – zapytała. – Pieniędzy? Potrzebujesz pieniędzy? Mogę ci dać…
W jednej chwili stanął nad nią, zacisnął palce na poręczach fotela i pochylony, syknął jej prosto w twarz:
– Nie chcę twoich pieprzonych pieniędzy! Myślisz, że pieniądze rozwiążą mój problem?! Tak uważasz?!
– Ja…
– Do cholery! – Odskoczył, aż fotel zakołysał się gwałtownie. Jak gdyby natychmiast się uspokoił i wrócił do przetrząsania szuflad komody. Sara przyglądała się w milczeniu, jak z najniższej szuflady wyciąga płaskie czarne pudełko. Natychmiast rozpoznała etui na pistolet.
Wyskoczyła z fotela, lecz zamarła w bezruchu, gdy obrócił się błyskawicznie w jej kierunku z grymasem wściekłości na twarzy. Przywarła plecami do ściany, mając zamiar przemknąć się do wyjścia, kiedy będzie próbował otworzyć cyfrowy zamek. Nie potrafiła zrozumieć, co spowalnia jej ruchy. Dlaczego jeszcze nie rzuciła się biegiem do drzwi? Co ją powstrzymywało?
Wyraźnie się uspokoił, znalazłszy to, po co przyszedł.
– Dokąd się wybierasz? – zapytał.
– Po co ci broń?
– Uciekam z miasta – odparł, kciukiem obracając cylinder zamka cyfrowego. Kiedy wieczko odskoczyło, wyjął ze środka pistolet i oznajmił z dumą: – Sześć trzynaście, wynik naszego ostatniego meczu w mistrzostwach przeciwko drużynie z Corner.
– Powinnam… Wymierzył do niej.
– Lepiej tu zostań, Saro.
W jej pamięci odżyły wspomnienia z tamtego koszmaru, który przeżywała w łazience szpitala Grady’ego, krwawiąc z wielu miejsc, niezdolna poruszyć ręką ani nogą, nie mogąc również wezwać pomocy. Za żadne skarby nie mogła dać się uwięzić jak wtedy. Po raz drugi by tego nie przeżyła.
– Siadaj – rozkazał, wskazując fotel.
Z całej siły próbowała zachować spokój, ale nie mogła zapanować nad sercem bijącym jak oszalałe.
– Nikomu nie powiem – rzuciła w desperacji błagalnym tonem.
– Nie mogę ci zaufać – odparł, ruchami pistoletu nakazując cofnąć się na fotel. – Chodź tu i siadaj. – Popatrzył na nią uważnie, a gdy nadal stała jak wmurowana, dodał: – Przepraszam za swoje zachowanie. Nie powinienem był na ciebie krzyczeć.