Zsunęła się z maski samochodu, lecz powstrzymał ją szybko:
– Nie. Chciałbym to zrobić sam.
– Na pewno?
Pokiwał głową i ruszył w stronę cmentarza.
Wsiadła do auta, zostawiając drzwi szeroko otwarte, by nie było zbyt duszno. Popatrzyła na sygnet i obróciła go na stronę, gdzie widniał nierówno wygrawerowany wizerunek piłki futbolowej. Jak większość tego typu sygnetów był po prostu brzydki, wielki i toporny, ale w tej chwili odnosiła wrażenie, że to najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziała.
Podniosła głowę i zapatrzyła się na Jeffreya wchodzącego powoli pod górę. Nerwowo skubał palcami temblak, wreszcie ściągnął go i schował do kieszeni.
– Jeffrey – mruknęła z naganą w głosie, chociaż nie mógł jej usłyszeć. Zdawała sobie sprawę, że on nie tyle nie znosi samego temblaka, ile słabości, jaką utożsamia.
Zatrzymał się przed nowym białym nagrobkiem w samym rogu cmentarza. Znała Jeffreya na tyle dobrze, że mogła się domyślić, iż snuje teraz mętne rozważania o słynnym białym marmurze z Sylacaugi, o płynącej pod miastem podziemnej rzece, o tutejszych przędzalniach bawełny i kamieniołomach. Wiedziała też, że przedmiot, który wyjął z kieszeni, jest małym pozłacanym wisiorkiem w kształcie serduszka.
Przyglądała się, jak otwiera go, po raz ostatni patrzy na wklejone w środku zdjęcie Erica, po czym kładzie wisiorek na świeżym nagrobku Julii i energicznym krokiem rusza z powrotem.