Zapatrzył się na nią, czekając na wyjaśnienia.
– Nie masz w rodzinie nikogo z zaburzeniami krzepliwości krwi, prawda? – zapytała z taką miną, jakby rozmawiała z pierwszoklasistą.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– O zaburzeniach krzepliwości krwi – powtórzyła, jakby przez sam ten fakt coś mogło do niego wreszcie trafić. – Lane Kendall powiedziała, że Erie ma poważne schorzenie krwi.
Nie mógł zrozumieć, do czego ma to prowadzić. Od razu wyrzucił z pamięci zajście z Lane Kendall i za nic w świecie nie zamierzał teraz do niego wracać.
– Nie badałam chłopaka, ale na podstawie tego, co usłyszałam od Neli, mogę przypuszczać, że cierpi na chorobę von Willebranda.
Nadal czekał w milczeniu.
– Jego krew nie chce krzepnąć.
– To coś jak hemofilia?
– Mniej więcej – odparła. – Ale może mieć dość łagodny przebieg. Niektórzy ludzie latami nie zdają sobie sprawy, że cierpią na tę chorobę. Sądzą po prostu, że należą do takich, którzy obficie krwawią przy byle zadrapaniu. Zauważyłam, że siniaki Erica są nabrzmiałe niczym guzy. To jeden z objawów tej choroby.
Jeffrey miał wrażenie, że jeżą mu się włosy na karku.
Sara musiała coś zauważyć po jego minie, bo zapytała szybko:
– O co chodzi?
Pokręcił głową, tłumacząc sobie, że cała ta sprawa z Robertem sprawiła, iż stał się zanadto podejrzliwy.
– Chłopak nie mógł odziedziczyć tej choroby po kimś z rodziny Lane’ów? Na przykład po ojcu Julii?
– Mógł – odparła, choć sądząc po jej tonie, bardzo w to wątpiła. – Ogólnie rzecz biorąc, kobiety wiedzą, że coś im dolega. O chorobie świadczą nadzwyczaj obfite miesiączki. W wielu wypadkach kończy się to zupełnie niepotrzebnym usunięciem macicy. Tę chorobę naprawdę trudno zdiagnozować, wielu lekarzy rodzinnych nawet nie potrafi skojarzyć objawów. Przy tylu dzieciach, ile urodziła Lane, na pewno kłopoty ujawniłyby się dużo wcześniej. Każde zaburzenie krzepliwości krwi stwarza ogromne ryzyko w przypadku ciąży.
Jeffrey spoglądał na nią coraz bardziej rozszerzonymi oczami, mając wrażenie, że nasuwający mu się wniosek jest jak nóż wbity głęboko w brzuch.
– Czy objawami mogą też być częste krwawienia z nosa?
Zmarszczyła brwi.
– O kim myślisz?
– Po prostu odpowiedz.
– Oczywiście. Krwawienia z nosa, z dziąseł. Drobne skaleczenia, które nie chcą się zabliźnić.
– Jesteś pewna, że to choroba genetyczna?
– Tak.
– Cholera – syknął. Sytuacja, która wydawała mu się zła jeszcze parę minut temu, teraz wyglądała na tak tragiczną, że nawet nie potrafił tego określić właściwym słowem.
– O co ci…
Sara urwała, gdyż otworzyły się drzwi frontowe.
– Przepraszam, że musieliście tak długo czekać – rzucił Hoss, wyciągając z kieszeni klucze do swego gabinetu.
Jeffrey stał jak wmurowany.
Szeryf spojrzał uważnie na Sarę, taksującym wzrokiem mierząc jej zadrapania i siniaki.
– Nigdy bym nie pomyślał, że Robert mógłby skrzywdzić kobietę – mruknął. – Wydaje mi się, że przez wiele lat brałem go za kogoś innego, niż był w rzeczywistości.
– Nic mi nie jest – odparła, siląc się na uśmiech.
– To dobrze. – Hoss otworzył drzwi, zapalił światło, podszedł do swego biurka i zaczął w pośpiechu przerzucać jakieś papiery. – Wejdźcie, proszę. Postaramy się jak najszybciej zakończyć tę sprawę.
Sara spojrzała pytająco na Jeffreya, a ten ledwie zauważalnie skinął głową.
Szeiyf zwrócił uwagę, że oboje wciąż stoją w korytarzu przed drzwiami.
– O co chodzi, Spryciarzu?
Sara położyła dłoń na ramieniu Jeffreya i zapytała:
– Wolisz, żebym zaczekała na zewnątrz?
– Nie. Dlaczego? – zdziwił się Hoss, myśląc, że było to skierowane do niego.
– Lepiej zaczekam na zewnątrz.
Lekko ścisnęła jego ramię, a Jeffrey, podbudowany świadomością, że odzyskał jej zaufanie, śmiało wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i usiadł na krześle przed biurkiem.
– Chyba miała ostatnio trochę za dużo ciężkich przejść – mruknął szeryf, przekonany, że Sara po prostu nie chce wracać pamięcią do traumatycznych przeżyć. Wyciągnął raport, przebiegł go wzrokiem i zaczął: – Wysłałem Reggiego, żeby zgarnął Jessie. Chryste, co za szambo. Jestem pewien, że zębami i pazurami będzie się broniła przed aresztowaniem.
– Wciąż nic nie wiadomo o zabójstwie Julii.
– Mamy przecież zeznania Roberta.
– Przyznał się do wielu rzeczy, których nie zrobił.
– To prawda. Trudno dać wiarę choćby w jedno jego słowo po tym, co wyszło na jaw.
– Chcesz powiedzieć, że skoro okazał się gejem, można tym samym uznać, że był zdolny do popełnienia morderstwa?
– Według mnie był zdolny do wszystkiego – odparł Hoss, odwracając kartkę, żeby przeczytać zapiski na drugiej stronie. – Można by otworzyć na nowo kilka jego starych spraw, żeby się przekonać, co naprawdę kombinował.
To tylko rozwścieczyło Jeffreya.
– Robert był uczciwym policjantem.
– I pieprzoną ciotą – mruknął szeryf, nie podnosząc wzroku znad raportu. Wziął długopis i złożył swój podpis na dole strony. – Aż nie chce mi się myśleć, co jeszcze może mieć na sumieniu. Kilka lat temu zaginął tu chłopiec. Robert prowadził dochodzenie z takim zapałem, jakby chodziło o jego syna.
– Sugerujesz, że jest także pedofilem? – syknął Jeffrey przez zaciśnięte zęby.
Hoss podniósł z biurka kolejny raport.
– Takie zboczenia często idą w parze. Jeffrey zmierzył go piorunującym wzrokiem.
– Trenował drużynę juniorów – dodał szeryf. – Już wezwałem na rozmowę rodziców niektórych chłopców.
– Przecież to bzdura! Robert kochał dzieci.
– Aha – bąknął Hoss. – Wszyscy jemu podobni kochają dzieci.
Jeffrey starał się gorączkowo tak dobrać słowa, by wykazać szeryfowi, jak idiotyczny jest jego punkt widzenia.
– Skoro podejrzewasz go o pedofilię i skłonności do małych chłopców, to czemu miałby zabijać Julię, kiedy oboje mieli po kilkanaście lat?
– Trudno powiedzieć, co może się urodzić w chorym umyśle. Skoro kiedyś udusił niewinną dziewczynę, teraz równie dobrze mógł zastrzelić człowieka za to, że sypiał z jego żoną.
Te słowa, które niemal zadudniły głośnym echem w głowie Jeffreya, były dla niego ostatnim kluczem do złożenia w całość wszystkich kawałków układanki.
– Nie przypominam sobie, bym ci mówił, że Julia została uduszona.
Hoss obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
– Twoja dziewczyna mi to powiedziała.
– Czyżby? – Jeffrey zrobił taki ruch, jakby chciał wstać z krzesła. – Mam ją zapytać, kiedy to zrobiła?
Szeryf zawahał się wyraźnie.
– Może usłyszałem to gdzieś na mieście.
Jeffrey miał wrażenie, że cisza w pokoju zaczyna mu działać na nerwy. Wszystko mu idealnie pasowało.
– Przecież wiesz, że Robert tego nie zrobił. Hoss podniósł na niego wzrok znad papierów.
– Niby skąd?
– Erie Kendall cierpi na poważne schorzenie krwi. Szeryf pospiesznie spuścił głowę, udając pochłoniętego raportem.
– Naprawdę? – bąknął.
– To twoje dziecko, prawda?
Nie odpowiedział, tylko ręce zaczęły mu drżeć.
– Opowiadałeś mi kiedyś, że po śmierci brata chciałeś się zaciągnąć do wojska, ale komisja cię odrzuciła ze względów zdrowotnych – ciągnął Jeffrey.
– I co z tego?
– Z jakiego powodu cię odrzucili? Hoss wzruszył ramionami.
– Płaskostopia. Wszyscy o tym wiedzą.
– Na pewno nie było innej przyczyny? Takiej, która pozbawiłaby cię nawet stanowiska, gdyby wyszła na jaw?
– Chyba zwariowałeś, chłopcze – syknął z wściekłością szeryf, jakby chciał dać do zrozumienia, że uważa tę rozmowę za skończoną.
Jeffrey był jednak niewzruszony.
– Ciągle dokucza ci krwawienie z nosa. Dziąsła ci krwawią bez żadnego konkretnego powodu. Widziałem kiedyś, jak rozciąłeś sobie skórę kartką papieru i przez dwa dni krwawiłeś z drobnej ranki. Szeryf uśmiechnął się krzywo.
– To jeszcze nie oznacza…
– Nie kłam – rzucił ostro Jeffrey, powstrzymując się z trudem od wybuchu wściekłości. – Wiesz, że przy mnie możesz powiedzieć wszystko, i zostanie to tylko między nami, ale nie waż się kłamać mi w żywe oczy.
Hoss wzruszył ramionami, chcąc zbagatelizować sprawę.
– Puszczała się na lewo i prawo. Sam dobrze o tym wiesz.
– Miała zaledwie szesnaście lat.
– Siedemnaście – skorygował szeryf. – Nie złamałem prawa.
Jeffrey poczuł do niego obrzydzenie. Szeryf musiał to wyczytać z jego miny, bo zaczął z zupełnie innej beczki.
– Zrozum, to były zupełnie inne czasy. Ktoś musiał się zatroszczyć o tę dziewczynę.
Służąc w policji, dziesiątki razy słyszał podobne deklaracje z ust starych obleśnych dziadów, dlatego teraz podobne tłumaczenia Hossa odebrał jak osobistą zniewagę.
– I twoja troska objawiła się tym, że zaciągnąłeś ją do łóżka?
– Licz się ze słowami – syknął szeryf, jakby jeszcze się łudził, że zasługuje na szacunek. Po chwili dodał łagodniejszym tonem: – Daj spokój, Spryciarzu. Naprawdę się nią opiekowałem.
– Jak?
– Przede wszystkim trzymałem ją z dala od ojca. Poza tym, jak ci się zdaje, kto zapłacił za wszystko, żeby mogła stąd wyjechać i w spokoju urodzić dziecko?
– Twoje dziecko.
Hoss wzruszył ramionami.
– Kto to wie? Może moje, a może twoje.
– Pieprzysz.
– Zmierzam do tego, że każdy mógł być ojcem. Puszczała się przecież z połową miasta. – Wyciągnął z kieszeni gruby zwitek ligniny i wytarł nos. – Ale nie wykluczam, że to może być i moje dziecko.
Jeffrey zapatrzył się na czerwoną plamkę na ligninie. Hoss zawsze sprawiał wrażenie bardzo twardego, wyglądało jednak na to, że pod wpływem stresu bardzo często dostawał krwotoków z nosa.
– Od ciebie dostała ten wisiorek w kształcie serduszka, prawda?
Szeryf także popatrzył na ligninę i pospiesznie przytknął ją znowu do nosa.
– Został mi po mamie. Chyba tamtego dnia poczułem przypływ wielkoduszności.
Jeffrey zaczął się zastanawiać, co szeryf naprawdę czuł do Julii. Gdyby zależało mu wyłącznie na seksie, nie robiłby jej przecież prezentów, zwłaszcza z rodzinnej pamiątki.