ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
Jeffrey odnalazł starego chewoleta matki na parkingu przed szpitalem. May Tolliver mogła śmiało chodzić do pracy na piechotę, wolała jednak nie tracić ani jednej bezcennej minuty do swojego pierwszego drinka po zakończeniu pracy w szpitalnym bufecie.
Jak zwykle wóz miał opuszczone szyby, żeby, stojąc na słońcu, nie nagrzał się za bardzo w środku. Ale i tak ledwie Jeffrey otworzył drzwi, uderzyła go fala gorąca przepełnionego zatęchłym odorem dymu papierosowego. Wiedział, że matka zawsze trzyma zapasowe kluczyki w schowku pod deską rozdzielczą i wygrzebał je szybko spod sterty religijnych broszurek i reklamówek, które zapewne wyciągała zza wycieraczek. Była nałogową palaczką i alkoholiczką, ale zawsze starała się utrzymywać wokół siebie porządek.
Silnik zaskoczył dopiero po dłuższym czasie, gdy kilka razy docisnął pedał gazu do podłogi. Strzepnął popiół z osłony skrzyni biegów, zanim włączył wsteczny. Szyby były aż poszarzałe od nikotyny, toteż przetarł je trochę chusteczką, wyjeżdżając powoli z parkingu. Wiedział, że jeśli nawet nie zdąży wrócić przed wyjściem matki ze szpitala, to ona z pewnością skojarzy brak samochodu z jego pobytem w mieście i nie zgłosi kradzieży. W młodości często pożyczał sobie jej wóz i nigdy nie usłyszał z tego powodu jednego złego słowa. Nawet wtedy, gdy dwa razy zastępcy szeryfa zatrzymali go za prowadzenie bez prawa jazdy, zawsze twierdziła stanowczo, że zgodziła się, by skorzystał z jej samochodu.
Ruszył powoli przez miasto, nie mając przed sobą żadnego konkretnego celu. Wszystko się w nim kurczyło, jakby właśnie dowiedział się o śmierci bliskiej osoby. Znów doskwierało mu stare przeświadczenie, że życie wymyka mu się spod kontroli. Był niczym oko cyklonu, który przynosi wyłącznie zniszczenie.
Nie mógł się pogodzić z tym, że przez tyle lat Robert żył z podejrzeniami, iż to on zabił Julię Kendall. Jeszcze w gabinecie Hossa, kiedy Robert zapytał o to wprost, był zbyt oszołomiony, żeby zareagować inaczej jak wściekłością. A później, gdy stanowczo zaprzeczył i próbował wytłumaczyć, jak było naprawdę, przyjaciel tylko smutno pokręcił głową, jak gdyby nie chciał słuchać żadnych bajeczek wymyślonych naprędce w celu ukrycia prawdy.
– To bez znaczenia – powtórzył w końcu. – I tak wezmę wszystko na siebie.
Uprzytomnił sobie, że dotarł do domu pogrzebowego, w ostatniej chwili szarpnął kierownicą i zjechał z autostrady. Wjechał na prywatny parking na tyłach budynku, mając nadzieję, że White nie każe odholować chevroleta. Pomyślał, że ma już dość korzystania z cudzych samochodów albo czyichś butów, do czego był ostatnio zmuszony. Marzył mu się powrót do własnego domu i spędzenie nocy we własnym łóżku. Chciał znowu być sam. Pewnie dlatego pomyślał o jaskini, jedynym miejscu tutaj, gdzie mógł znaleźć trochę spokoju.
Nikt nie wyszedł z budynku, żeby zwrócić mu uwagę, toteż wysiadł i ruszył przez cmentarz. Gdzieś na tym wzgórzu znajdował się grób jego dziadka, ale ojciec nigdy mu go nie pokazał. Dobrze znając charakter ojca, mógł się domyślać, że zaczerpnął on wzorce wychowywania dzieci od swojego ojca, toteż o dziadku również nie potrafił myśleć z życzliwością. Nigdy nie odczuwał kierującej wieloma mężczyznami potrzeby przekazania swojego genotypu następnemu pokoleniu, będącej motorem tęsknoty za synem. Może w jego wypadku natura dążyła do skorygowania błędu i dlatego zaliczał się do mężczyzn, którzy w ogóle nie chcieli mieć dzieci.
Idąc przez las, nie potrafił się uwolnić od myśli o Sarze i o tym, jak go potraktowała. Oczywiście dała wiarę we wszystko, co usłyszała od Lane Kendall, nawet nie biorąc pod uwagę możliwości, że tamta kłamie jak z nut. Wciąż palił go ów wstyd, który stara zwaliła mu na głowę przed laty, rozpowiadając na lewo i prawo po całym mieście, jakby nie miała nawet cienia wątpliwości, że naprawdę zgwałcił jej córkę, chociaż opowieść Julii od początku nie trzymała się kupy, w dodatku zmieniała ją tyle razy, że sama nie mogła za tym nadążyć.
Bo czym, w gruncie rzeczy, był gwałt? Ludzie wyobrażali go sobie jako brutalne i bezwzględne działanie obłąkanego psychopaty, zmuszającego ofiarę do rozłożenia szeroko nóg pod groźbą uczynienia jej straszliwej krzywdy. Julia zadawała się z wieloma chłopakami i nie było się co łudzić, że wszystko robiła z własnej i nieprzymuszonej woli. Desperacko poszukiwała miłości i zrozumienia, traktując seks jako jedną z podstawowych metod osiągnięcia celu. Prawdopodobnie większość jej partnerów zdawała sobie z tego sprawę, ale w wieku kilkunastu lat nikt się tym nie przejmował. Jeśli tylko dziewczyna zanadto się nie opierała, każdy brał to, na czym mu zależało. Parę ciepłych słów pod adresem Julii czy przytulenie jej na kilka minut całkowicie wystarczało do osiągnięcia celu. W szkole krążyły nawet dowcipy na ten temat, chłopcy robili zakłady, któremu szybciej uda się ściągnąć z niej majtki. Ale nawet takie żarty urwały się jak nożem uciął, gdy dziewczyna przyszła do szkoły z tym cholernym wisiorkiem na szyi i zaczęła się zachowywać tak, jakby wreszcie znalazła upragnioną miłość. Ten biedny palant, który dał jej łańcuszek, pewnie narobił w gacie, jak tylko zaczęła się nim przechwalać.
Może ktoś poczuł się winny, że bezczelnie ją wykorzystał i na przykład spuścił jej się w usta, mając pełną świadomość, że nie sprawiło jej to wielkiej radości? Każdy mężczyzna miał zapewne kiedyś do czynienia z kobietą nie do końca gotową na jego przyjęcie. On sam poprzedniego wieczoru, mimo że był nieźle wstawiony, jakimś cudem zdołał nakłonić Sarę do uległości. Był po prostu tak zdesperowany, że w chwili, gdy wszystko zaczęło układać się po jego myśli, musiał sobie ulżyć, ani trochę nie licząc się z tym, że ona tylko wyrządza mu przysługę.
Julia Kendall nazywała to właśnie „wyrządzaniem przysługi”. Jeffrey wciąż pamiętał, jak patrzyła na niego tamtego dnia, gdy obracając w palcach pozłacany wisiorek, zagadnęła:
– Cześć, Spryciarzu. Nie chcesz, żebym wyrządziła ci przysługę?
Wyszedł z lasu i stanął przed wylotem jaskini. Deski zasłaniające wejście były wyłamane, zapewne zrobił to Hoss, gdy przyjechał po szkielet. Po szczątki Julii. Ta myśl sprawiła, że zawahał się, jakby miał wejść do otwartego grobu, w który przemieniła się jego kryjówka z dzieciństwa. Po chwili wkroczył jednak ostrożnie do środka, nadal przekonany, że to teraz najlepsze miejsce dla niego.
Usiadł na kanapie i znowu powędrował myślami do Sary. W końcu dlaczego miałaby nie wierzyć w jego winę? Ludzie na każdym kroku mówili jej o nim najgorsze rzeczy, w dodatku niektóre prawdziwe. Bóg jeden raczył wiedzieć, co Neli wkładała jej teraz do głowy. Kiedy Julia zniknęła, ona również zaczęła go traktować inaczej, wyraźnie odsunęła się od niego, jak gdyby przekonana, że nie może mu już ufać. Trzy tygodnie przed końcem roku szkolnego całkiem z nim zerwała, wrzeszcząc na niego na sali gimnastycznej jak na bezpańskiego kundla. I od tamtej pory pałała do niego nienawiścią, chociaż nadal nie wiedział, o co jej chodziło.
Kiedy wówczas wybiegł z sali gimnastycznej, omal nie zderzył się z Julią. Wróciła właśnie po dłuższej nieobecności i szła do domu, żeby pomóc matce zajmować się najmłodszym braciszkiem. Lane Kendall niedawno owdowiała i potrzebowała każdej pomocy, jaką tylko mogła uzyskać. Nawet po tych fałszywych oskarżeniach o gwałt, jakimi Julia wcześniej obrzuciła jego i Roberta, kiedy nagle wpadł na nią – prawie dosłownie, gdyż stała tuż za drzwiami – zapytała słodkim głosikiem, czy nie chce, żeby mu wyrządziła przysługę. Rzucił wtedy z głupia frant:
– Jasne!
O rzekomym gwałcie nikt już nie pamiętał, bo plotki szybko przycichły, kiedy wyjechała z miasta. Zresztą i tak nikt za bardzo w to nie wierzył. W końcu sypiała z tyloma chłopakami, że wydawało się nieprawdopodobne, by nie robiła tego z własnej woli. A po co ktoś miałby ją gwałcić, jeżeli nie trzeba było wiele zachodu, żeby oddała się dobrowolnie?
– Przepraszam za to, co kiedyś wygadywałam – powiedziała, gdy szli przez las do jaskini. – Nie chciałam cię wpakować w żadne kłopoty.
– I nie wpakowałaś. Zaśmiała się.
– Tego byłam pewna. Stary Hoss nie pozwoli nikomu zrobić ci krzywdy.
Nie odpowiedział. Kiedy wyszli na polanę, odgarnął pędy winorośli.
– Ale tam jest ciemno – zaprotestowała.
– Więc jak? Chcesz to zrobić czy nie? – zapytał, popychając ją lekko do środka.
Miał wtedy siedemnaście lat i całkiem obca była mu sztuka misternego uwodzenia kobiet. Kiedy krew zaczynała mu szybciej krążyć w żyłach, nie był w stanie nawet myśleć logicznie. Kiedy stał przed jaskinią i myślał tylko o tym, że za chwilę Julia zrobi to, czego Neli uparcie mu odmawiała, tak się podniecił, że spodnie nagle stały się za ciasne, ledwie mógł się w nich ruszać.
– Wciąż jesteś na mnie zły? – zapytała z tajemniczym uśmieszkiem, zerkając właśnie na jego spodnie wybrzuszone w kroku. – To może nie powinnam tu z tobą wchodzić?
– Jak sobie chcesz – mruknął i dał nura do jaskini, już niemal tak obolały w kroku, że z trudem łapał oddech.
Teraz rozejrzał się, próbując sobie przypomnieć, co czuł, kiedy przyprowadził tu Sarę. Na pewno był przy niej dużo swobodniejszy niż przed laty przy Julii. Bo ta, gdy tylko weszła za nim do środka, od razu zaczęła płakać, tłumacząc, jak zabagniła sobie życie, przepraszając za oskarżenia skierowane pod adresem jego i Roberta. Wpadł wtedy w złość, bo ani w głowie mu była rola jej powiernika. Zależało mu wyłącznie na tym, żeby go obsłużyła.
Kiedy poprosiła, by ją pocałował, odmówił. Jej grube pełne wargi wydawały mu się odrażające, poza tym nie mógł się uwolnić od myśli, ilu chłopaków wtykało między nie swoje członki. Po paru minutach kazał jej się wynosić i zostawić go w spokoju, a gdy nie chciała wyjść, sam wybiegł z jaskini. To było jego ostatnie spotkanie z Julią Kendall. Kiedy znów ujrzał ją tutaj po latach, była już tylko szkieletem na wpół leżącym na występie skalnym, jakby wtedy postanowiła się zdrzemnąć na chwilę i zaczekać na jego powrót.
Teraz najważniejsze pytanie brzmiało: czy Robert naprawdę ją zamordował? Wszyscy słyszeli, z jaką nienawiścią się o niej wypowiadał, kiedy rozpowszechniała plotki o gwałcie. W przeciwieństwie do Jeffreya, który uznał po prostu, że Julia chce za wszelką cenę ściągnąć na siebie uwagę, Robert wściekał się na nią, pozwalając, by coraz bardziej paląca nienawiść stopniowo zżerała go od środka. Jeffrey zaś w ogóle nie wziął sobie do serca tych oskarżeń, świetnie wiedząc, że są całkiem bezpodstawne. Zresztą, miał już w perspektywie wyjazd do college’u w Auburn. Kiedy teraz o tym rozmyślał, przyszło mu do głowy, że nienawiść Roberta mogła być wynikiem poczucia winy. Przecież ktoś w końcu musiał być ojcem dziecka Julii.