– Stań tutaj – poleciła Jeffreyowi, wskazując mu miejsce przy łóżku.
– Co zamierzasz?
– Nie mam tu do czego przymocować nitek, więc wykorzystam ciebie.
– W porządku.
Łącznie przygotowała około trzydziestu nitek. Bez przyrządów mogła tylko na oko oceniać kąty padania rozbryzgów krwi, ale starając się to zrobić jak najlepiej, zaczęła naciągać kolejne nitki i luźne końce przypinać szpilkami do ubrania Jeffreya. Wreszcie dużym kawałkiem taśmy izolacyjnej zebrała je w miejscu, gdzie się przecinały. Nieźle się spociła, uwijając się w dusznym pokoju, ale gdy stanęła i popatrzyła na swoje dzieło, doszła do wniosku, że było warto.
– Jego głowa znajdowała się tutaj – powiedziała, wskazując miejsce przecięcia się nitek.
Przyszło jej na myśl, że gruby zwitek czarnej taśmy izolacyjnej na pęczku żółtych nitek przypomina pająka na pajęczynie, tym bardziej przerażającego, że symbolizującego punkt, w którym pocisk wbił się w głowę Swana, wyrzucając strugi krwi, szarej tkanki mózgowej i odłamków kości.
Sara miała już brudne dżinsy od uwijania się po zaplamionym dywanie, lecz mimo to zawahała się, nim klęknęła przed łóżkiem w miejscu, gdzie leżały zwłoki Swana. Nie ulegało jednak wątpliwości, że w chwili strzału on też musiał klęczeć przed łóżkiem, tyle że w odległości około metra od niego.
– Był trochę niższy ode mnie – powiedziała – poza tym są to jedynie szacunki, więc należy przyjąć, że znajdował się w takiej pozycji z dokładnością do kilkunastu centymetrów.
– Jessie była w łóżku – odezwał się Jeffrey, bojąc się poruszyć ze względu na przytwierdzone do niego końce nitek. – Zatem na pewno klęczał twarzą do niej.
Sara zauważyła na podłodze przy samym tapczanie niewyraźny, rozmazany krwawy ślad dłoni.
– Widzisz?
– Tak. A więc w dodatku opierał się na ręku, zapewne pochylony nad łóżkiem.
– Głowę miał zwróconą tak, jak ja teraz – wyjaśniła Sara, po czym uniosła dłoń do ucha. – Kula trafiła go przecież z tej strony, a wyszła z drugiej, trochę niżej. – Wskazała strzępy tkanek przyklejone do nocnej szafki. – To prawdopodobnie resztki jego ucha.
– Czyli wszystko by się zgadzało – podsumował Jeffrey. – Robert stał tam, za drzwiami pod ścianą, a Swan klęczał przy łóżku, twarzą do tapczanu.
– I pochylał się nad Jessie.
Jeffrey przygarbił ramiona i pęk nitek opadł w dół.
– Wygląda więc na to, że w drugiej wersji mówił prawdę. Nawet go nie ostrzegł, tylko od razu pociągnął za spust.
– Dobra, pozbierajmy to – mruknęła Sara, przystępując do wyciągania szpilek z dywanu. – I tak nadal nie znamy przyczyny.
– Dla mnie jest dość oczywista – mruknął, odpinając nitki od swego ubrania. – Zobaczył, jak inny facet zabawia się z jego żoną. Niewykluczone, że na jego miejscu zareagowałbym podobnie.
– Też byś go zastrzelił?
– Nie wiem, to trudno powiedzieć – przyznał w zamyśleniu. – Ale gdybym zobaczył kogoś w takiej sytuacji z moją żoną…
– Robert ujrzał ich wcześniej – przypomniała Sara, próbując złożyć poznane fakty do kupy. – Nie miał przy sobie broni, kiedy pierwszy raz zajrzał do sypialni.
– To prawda. Musiał się cofnąć do salonu, a może do samochodu. W każdym razie poszedł po pistolet.
– A gdy wrócił, zastrzelił Swana. To oznacza zabójstwo z premedytacją.
– Tak, wiem – mruknął Jeffrey, wrzucając garść szpilek do pudełka.
Sara pozwijała nitki, zastanawiając się, co powinni jeszcze zrobić. Robert już przyznał się do zabójstwa. A oni przyszli tu, żeby znaleźć jakąś lukę w tych zeznaniach. Tymczasem zdołali jedynie z grubsza potwierdzić jego wersję, świadczącą o popełnieniu morderstwa z premedytacją. W końcu istniała znaczna różnica między wyrokiem dziesięciu lat więzienia z możliwością wcześniejszego wyjścia na wolność a groźbą kary śmierci.
Przed dom zajechał jakiś samochód, zachrzęścił żwir pod kołami.
– Ciekaw jestem… – zaczął Jeffrey, gdy głośno trzasnęły zamykane drzwi.
Oboje wyszli do salonu, żeby zobaczyć, kto przyjechał. Jeffrey otworzył drzwi w chwili, kiedy jakaś kobieta unosiła pięść, żeby w nie załomotać.
– Ty! – wrzasnęła chrapliwym, zgrzytliwym głosem. – Wiedziałam, że cię tu zastanę, ty pierdolony łobuzie!
Jeffrey chciał zamknąć jej drzwi przed nosem, ale kobieta jak burza wpadła do środka. Sarę uderzył bijący od niej smród krwi miesiączkowej, choć już dawno musiała mieć za sobą klimakterium. Była potwornie gruba, z co najmniej pięćdziesięciokilogramową nadwagą. Jej twarz wykrzywiał grymas wściekłości i pogardy.
– Ty pieprzona świnio! – ryknęła, waląc obiema pięściami w pierś Jeffreya.
– Lane… – powiedział nieśmiało, zasłaniając się rękoma.
– Zabiłeś moją córkę, ty przeklęty łajdaku! Ty i twoi porąbani kumple już się teraz z tego nie wywiniecie!
Próbował ją wypchnąć z powrotem za drzwi, ale tylko mocniej zaparła się nogami. Po raz drugi walnęła go w pierś, na tyle silnie, że poleciał do tyłu. Klamka drzwi huknęła o ścianę, a Jeffrey stracił równowagę i grzmotnął pośladkami o podłogę.
Sara zastąpiła drogę kobiecie i bez namysłu krzyknęła jej prosto w twarz:
– Dość tego!
Ta obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem, jak gdyby miała przed sobą trędowatą.
– Słyszałam o tobie – warknęła. – Ty pierdolona dziwko. Nawet nie masz pojęcia, z jakim śmieciem się zadajesz.
Jeffrey poderwał się na nogi, ale ciężko dyszał przez zaciśnięte zęby, jakby potężne uderzenie złamało mu kilka żeber.
– Kto to jest?! – syknęła do niego Sara.
– Erie! – wrzasnęła kobieta przez ramię. – Chodź no tutaj! I ty też, Sonny!
Jeffrey oparł się ramieniem o ścianę, jakby ledwie trzymał się na nogach. Sara chciała już zapytać, co się dzieje, lecz jej uwagę przykuło dwóch chłopców wchodzących po schodach na ganek. Wyglądali żałośnie, byli brudni, zaniedbani i wychudzeni. Od razu nasunęło jej się skojarzenie z dwoma nieopierzonymi pisklętami wyrzuconymi przez matkę z gniazda. Na sam ich widok ogarnęła ją wściekłość. Jaka kobieta mogła doprowadzić swoje dzieci do takiego stanu? Kto mógł je w ten sposób traktować?
Gruba chwyciła pierwszego chłopca za kark i pchnęła silnie w kierunku Jeffreya.
– Przywitaj się ze swoim tatusiem, gówniarzu! Sara zdążyła go złapać, nim upadł na podłogę. Poczuła, jak pod brudną szarą koszulką wystają mu żebra.
– To ten dupek, który zgwałcił twoją mamusię! – dodało babsko.
Sarę nagle coś ścisnęło za gardło. Obejrzała się na Jeffreya, ale stał z nisko pochyloną głową.
– Zgwałcił? – wydusiła z siebie, gdyż to słowo zadźwięczało jej w umyśle jak zwielokrotnione echo dzwonu.
– Ty świnio! – wycedziła gruba do Jeffreya. – Mógłbyś się wreszcie zachować jak mężczyzna i przynajmniej raz w swoim zasranym życiu wziąć na siebie odpowiedzialność!
– Proszę… – wycedziła Sara, koncentrując się na sprawach, na które nie miała żadnego wpływu. – Jak może się pani tak wyrażać przy dzieciach?
– Niby jak?! – warknęła tamta. – Przecież chłopcy powinni znać swojego ojca. Mam rację, Erie? Nie chcesz poznać człowieka, który zgwałcił i zamordował twoją mamę?
Erie spojrzał z zaciekawieniem na Jeffreya, ale ten stał z kamiennym wyrazem twarzy, bojąc się chyba nawet zerknąć na swego domniemanego syna.
– Wszystko w porządku? – zwróciła się Sara do chłopca, odgarniając mu przetłuszczone i pozlepiane włosy z czoła. Sądząc po wzroście, mógł być rówieśnikiem Jareda, ale wyglądał choro wicie. Miał na rękach i nogach dziwnie wyglądające siniaki. – Coś ci dolega?
– Ma złą krew – odparła kobieta. – Podobnie jak jego gówniany ojciec.
– Wynocha stąd! – warknął groźnie Jeffrey. – Nie macie prawa tu wchodzić!
– Pozwolisz, żeby Robert zapłacił za twoje grzechy, ty przeklęty tchórzu?
– Nawet nie wiesz, o czym gadasz.
– Ale wiem, ile mnie kosztuje leczenie twojego gówniarza! – wrzasnęła gruba. – Nikt w mojej rodzinie nie miał we krwi takiego gówna! – Obrzuciła chłopca nienawistnym spojrzeniem, jakby nie cierpiała nawet jego widoku. – Myślałeś, że śpię na forsie? Że stać mnie na to, żeby go wozić do szpitala na transfuzje, ile razy się przewróci?
– Spieprzaj stąd, bo wezwę Hossa! – odezwał się jeszcze ostrzej Jeffrey.
Oparła ręce na biodrach.
– No, dalej! Ściągnij go! I to szybko! Może wreszcie raz na zawsze wyjaśnimy sobie wszystko!
– Nie ma czego wyjaśniać – odparł. – Nic się nie zmieniło, Lane. Poza tym i tak nie możesz mi już nic zrobić.
– Dlatego, że tak mówisz?! Przecież wszyscy wiedzą, że ją zgwałciłeś!
– Okres przedawnienia w tej sprawie minął trzy lata temu – odrzekł stanowczo, a sam fakt, że znał odpowiedni przepis prawa, wywołał ciarki na grzbiecie Sary. – Nawet gdybyś znalazła jakieś dowody, nie możesz mnie nawet tknąć.
Kobieta wymierzyła tłusty paluch w jego twarz.
– To cię własnoręcznie zabiję, ty pierdolony łobuzie!
– Proszę pani – syknęła znowu Sara, trzymając ręce na ramionach Erica, jakby nie chciała go wypuścić z domu. Przysłuchiwał się tej wymianie zdań z obojętną miną, jakby przywykł, że dorośli zachowują się w ten sposób. Drugi chłopczyk, który został na podwórku, przesuwał w powietrzu mały plastikowy samochodzik, cichym buczeniem naśladując warkot silnika. – Jak pani może się tak wyrażać przy dzieciach?
– A kim ty niby jesteś, do cholery?! – ryknęła gruba. – Za kogo się uważasz, co?
Sara ledwo powstrzymała wybuch gniewu.
– To dziecko jest nie tylko chore, ale również brudne i zaniedbane. Jak może go pani w ten sposób traktować? – Wskazała drugiego chłopca. – Tamten jest w podobnym stanie. Powinnam na panią nasłać opiekę społeczną.
– Śmiało! Nasyłaj! Myślisz, że się przestraszę? Najwyżej będę miała dwie gęby mniej do wyżywienia.
Mimo to wyciągnęła rękę i gestem przywołała do siebie Erica. Chłopiec usłuchał. Kiedy Sara chciała go ponownie złapać za ramiona, wyrwał się, musnęła tylko palcami jego koszulkę, spod której wyłoniły się na chwilę sine pręgi i poczerniałe siniaki na plecach.