Изменить стиль страницы

– Zauważyłaś coś dziwnego w wyglądzie Swana? – zapytał Jeffrey.

– W jakim sensie?

Tylko syknęła, kiedy oderwał się koniec drzazgi.

– Choćby to… – z kolei on syknął, gdy mocniej wbiła mu brzegi pesety w skórę -…że był dokładnym przeciwieństwem Roberta.

Wzruszyła ramionami.

– Może właśnie o to chodziło? Jessie zapragnęła kogoś zupełnie innego, diametralnej odmiany?

– Ja też jestem diametralnie inny od facetów, z którymi spotykałaś się przede mną?

Pochłonięta chwytaniem drzazgi w pęsetę miała dość czasu, żeby wymyślić celną odpowiedź.

– Nie powiem, żebym się specjalnie nad tym zastanawiała. – Uśmiechnęła się szeroko, kiedy resztka drzazgi wyszła w całości. – Już po wszystkim.

Błyskawicznie uniósł dłoń do ust, co robiły wszystkie dzieci w podobnej sytuacji, jakby podświadomie zakładały, że ślina pomoże im oczyścić ranę.

– Zajrzyjmy do sypialni – rzekł Jeffrey.

– Naprawdę sądzisz, że kłamał, mówiąc, że trzymał zapasowy pistolet w salonie?

– Tak podejrzewam.

– Przecież mógł go trzymać gdziekolwiek, nawet w samochodzie.

– Niewykluczone.

– Co cię jeszcze gryzie? – zapytała wprost, postanawiając, że tym razem nie da się zbyć. – Nie jestem głupia, Jeffrey, i widzę, że coś nie daje ci spokoju. Nie wymagam, żebyś mówił mi wszystko, ale mnie nie okłamuj.

Oparł się o parapet i rzekł z ociąganiem:

– W porządku, jest jeszcze coś, co mnie gryzie. Ale nie mogę o tym mówić.

– Rozumiem – odparła zadowolona, że przynajmniej tyle na nim wymusiła. – W takim razie skończmy to szybko. Może potem wrócimy do Neli i w spokoju spróbujemy poskładać wszystko do kupy.

Drzwi do sypialni były lekko uchylone, zaskrzypiały, kiedy je pchnęła. Przez okno wlewał się słoneczny blask i bardzo ją zaskoczyło, że w dziennym świetle pokój wydaje się zupełnie inny niż tamtej nocy, kiedy zginął Swan. Dziwnym sposobem jej wyobraźnia wszystko wyolbrzymiała, toteż ilekroć próbowała sobie przypomnieć wygląd sypialni, wszędzie widziała krew. Teraz, poza wyraźnymi rozbryzgami na podłodze przy drzwiach i na suficie oraz wielką ciemną kałużą w miejscu, gdzie spoczywały zwłoki, nigdzie indziej nie widać było krwi.

Jeffrey otworzył kredens i zaczął przeglądać rzeczy na półkach, ona zaś podeszła do nocnej szafki stojącej po przeciwnej stronie łóżka. Wszystkie powierzchnie mebli były pokryte drobnym proszkiem do zbierania odcisków palców, który wydobywał wszelkie tłuste plamy i zadrapania. Zakładała, że Reggie zabrał stąd wszystkie niezbędne dowody rzeczowe, ale i tak wolała nie dotykać części obsypanych tym proszkiem. Zresztą, świetnie wiedziała z doświadczenia, jak trudno go zmyć z rąk. Ostrożnie otworzyła drzwi szafki i odskoczyła nagle, gdy na podłogę wypadł jasnobłękitny wibrator.

Jeffrey spojrzał jej przez ramię.

– To sporo wyjaśnia – mruknął porozumiewawczym tonem.

– Niby co? – zapytała, biorąc przyrząd przez papierową chusteczkę, żeby go odłożyć na miejsce. – Wszystkie kobiety, które znam, mają coś takiego w sypialni. Popatrzył na nią zdumiony.

– Ty też?

– Oczywiście, że nie. Ty mi w zupełności wystarczasz.

– Mówię poważnie.

– Daj spokój. – Kucnęła i zajrzała w głąb szafki przed zamknięciem drzwiczek. Obok wibratora spostrzegła małą tubkę środka nawilżającego, ale wolała już nie mówić o tym Jeffreyowi. – To naprawdę o niczym nie świadczy. Niekiedy pary małżeńskie korzystają z wibratorów. Czego miałoby to dowodzić, według ciebie?

– Nie wiem – odparł z rezygnacją. – Wiem tylko, że Robert nie mówi prawdy. Chciałbym znaleźć dowody na to, że kłamie, albo na to, że jednak mówi prawdę. – Wzruszył ramionami. – Tak czy inaczej, nie zamierzam go opuścić w potrzebie.

– Czasami ludzie kłamią bardzo sprytnie, umiejętnie przeplatają wymysły z prawdą, tak że ich opowieści brzmią jak najbardziej wiarygodnie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Możliwe, że Robert podsunął ci jakąś ważną informację, która ci umknęła. Spróbujmy prześledzić wszystko od początku, porównując nasze spostrzeżenia z tym, co usłyszeliśmy od Roberta i Jessie.

– Masz na myśli tę pierwotną bajeczkę, którą usłyszeliśmy zaraz po śmierci Swana?

Przytaknęła ruchem głowy.

– W porządku – odparł, rozglądając się po pokoju. – Więc zacznijmy od chwili, gdy byliśmy jeszcze na ulicy. Usłyszałem strzały i przybiegłem przez podwórko. – Cofnął się i stanął w drzwiach. – Tu zobaczyłem, co się stało. W każdym razie ujrzałem zwłoki na podłodze. Dopiero po chwili Robert jęknął i odwróciłem się szybko. Stał tutaj. – Jeffrey wskazał miejsce pod ścianą za drzwiami. – A Jessie była tam. – Machnął ręką w stronę okna.

– I co dalej?

– Zapytałem Roberta, czy nic mu się nie stało, a gdy odparł, że nie, wybiegłem po ciebie.

– Jasne – podjęła Sara. – Wbiegłam tutaj, a ty poszedłeś do kuchni, żeby zawiadomić policję. Najpierw sprawdziłam puls Swana, potem się cofnęłam, żeby pomóc Robertowi.

– Tyle że nie pozwolił ci obejrzeć rany. A Jessie ciągle się wtrącała, kiedy próbowałem go zmusić do mówienia.

– W końcu jednak wydukali, że byli w łóżku, kiedy Swan wskoczył przez okno do pokoju.

Jeffrey szybko podszedł do okna i wyjrzał na podwórko.

– Faktycznie, łatwo się przez nie zakraść do środka.

– Czy Robert przyznał się, że to on oderwał okiennicę? – Urwała, lecz zaraz się poprawiła: – Nie mówię, rzecz jasna, o późniejszej wersji wydarzeń, w której przyznał się do jej wypchnięcia. Czy wtedy, w nocy, powiedział, że sam to zrobił?

– Nie.

I ona rozejrzała się dookoła, próbując sobie przypomnieć, jak to wtedy wyglądało.

– Zatem do środka wskoczył uzbrojony rabuś – kontynuował relację Jeffrey. – Podkradł się do łóżka. Wtedy Jessie się obudziła i zaczęła krzyczeć. Robert go odepchnął i wtedy Swan strzelił do niego.

– Ale chybił – wtrąciła Sara. – Robert podbiegł do kredensu po swój pistolet. – Przesunęła się bliżej kredensu. – Strzelił do Swana, ale broń nie wypaliła.

– Swan strzelił drugi raz, raniąc go w brzuch, a wtedy pistolet Roberta wypalił z opóźnieniem i kula trafiła rabusia w głowę – dokończył Jeffrey.

Sara popatrzyła na zabryzgany krwią dywan. Plamy wcale nie układały się w kierunku kredensu.

– Ale w chwili oddania śmiertelnego strzału musiał się znajdować tutaj. – Cofnęła się do wyjścia z sypialni i stanęła na wprost układających się wachlarzowato śladów. – To jasne – dodała, kucając i wskazując w kierunku miejsca, gdzie padł Swan. – Robert musiał go zastrzelić stąd.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Strzela. – Wyciągnęła przed siebie rękę z palcami ułożonymi w kształcie pistoletu. – Pocisk trafia Swana w głowę, a krew tryska w kierunku przeciwnym. Przypomnij sobie jedno z podstawowych praw fizyki. Każdemu działaniu odpowiada równe co do siły i skierowane odwrotnie przeciwdziałanie. A więc gdy kula wnika w głowę, krew tryska w przeciwną stronę. Przyjrzyj się ułożeniu plam krwi na dywanie.

Jeffrey stanął obok niej, przekrzywił głowę i popatrzył na dywan.

– Jasne. Już rozumiem. Zatem Robert musiał stać tutaj.

– Zaczekaj – rzuciła i wyszła z sypialni, zanim zdążył zapytać, o co jej chodzi. Po chwili wróciła z koszykiem z przyborami do szycia. – Może to nie będzie ściśle naukowa metoda…

– Co chcesz zrobić?

Wybrała szpulkę grubych żółtych nici, mając nadzieję, że te będzie najlepiej widać.

– Kropelki krwi także podlegają prawu ciążenia, jak wszystko.

– I co z tego?

– Otóż to… – odparła, otwierając pudełko ze szpilkami – że na podstawie kształtu śladów łatwo można obliczyć, w którym miejscu krew trysnęła. Są inne, gdy kropelki padają pod kątem, a inne, gdy lecą pionowo w dół. – Wskazała dziurę w ścianie za drzwiami wybitą przez kulę. – Przyjrzyj się. Po kształcie tamtych śladów łatwo ocenić, że Robert stał bardzo blisko ściany, gdy pocisk wyszedł z jego ciała. Plamki wokół otworu są niemal idealnie koliste, nie licząc tych znajdujących się najwyżej, które mają kształt lekko łezkowaty. To oznacza, że kula poruszała się po lekko wznoszącym torze.

– Te jednak wyglądają na mocno wydłużone – rzekł, wskazując podłużne, nitkowate ślady rozbryzgów otaczających w pewnej odległości dziurę w ścianie.

– To ślady wtórnych rozbryzgów. Kropelki krwi po zderzeniu ze ścianą także się od niej odbiły – wyjaśniła, pokazując szpilką sposób ich powstania. – Ale główny impet poszedł w najbliższe sąsiedztwo otworu po kuli.

– W porządku – mruknął, choć bez przekonania. – Co można wywnioskować na podstawie kształtu plam na dywanie?

– Patrz. – Chwyciła za koniec nitki i odwinęła parę metrów ze szpulki. Przytknęła koniec do dywanu i naciągnęła nitkę wzdłuż osi symetrii układających się wachlarzowato śladów. – Nie chcę dokładnie obliczać kąta padania. Zresztą, pewnie trzeba by jeszcze uwzględnić parabolę lotu pocisku, ale…

– O czym ty mówisz?

– To podstawy trygonometrii – odparła, myśląc, że to oczywiste. – Nie mam odpowiedniego sprzętu, więc mogę to zrobić tylko szacunkowo, ale jeśli zastosować równanie, że stosunek szerokości do długości wachlarza plam równa się kątowi uderzenia… – Urwała, widząc jego zbaraniałą minę. – Lepiej idź poszukać jakiejś taśmy samoprzylepnej.

– Jakiej? Izolacyjnej? Przezroczystej?

– Wszystko jedno, byle z klejem.

Kiedy wyszedł z pokoju, zaczęła nitką wyznaczać szacunkowe tory. Przypinała końce nitki szpilkami do dywanu i odrywała kawałki mniej więcej trzymetrowej długości.

– Taka może być? – zapytał, podając jej rolkę taśmy izolacyjnej.

– Tak.

Urwała parę odcinków taśmy i przykleiła je sobie do przedramienia. Następnie wybrała grupę najgęściej ułożonych śladów na szafce przy łóżku i też przymocowała do nich taśmą końce nitek, uważając, żeby nie dotknąć obeschniętych skrawków tkanek przyklejonych do szuflady. Żałowała, że nie włożyła gumowych rękawiczek, ale teraz było już na to za późno.