– Daj mi swój portfel – warknął bandyta. Otarł usta wierzchem dłoni.
– Zostawiłem go w kurtce mundurowej – odparł, wspominając z wdzięcznością, że podczas rozmowy w pokoju przesłuchań był tak wściekły na Sarę, że zapomniał zabrać marynarkę.
– A gdzie ona jest? – zapytał Smith. – Gdzie zostawiłeś kurtkę mundurową?
Jeffrey zaczerpnął głęboko powietrza, wciąż ledwie mogąc zapanować nad torsjami.
Smith kopnął go w stopę i zapytał ostrzej:
– Gdzie twoja kurtka mundurowa?
– W samochodzie.
Bandyta znowu złapał go za kołnierz i poderwał na nogi. Jeffrey aż jęknął z bólu, gdy przed oczyma rozbłysły mu kolorowe fajerwerki. Przycisnął policzek do chłodnej ściany, usiłując za wszelką cenę nie osunąć się po niej na podłogę. Mięśnie ramienia przeszywał nieznośny ból, pulsujący w rytm uderzeń serca, a kolana miał tak miękkie, że od razu zaczęły dygotać pod jego ciężarem.
– Wszystko w porządku – odezwała się Sara, chwytając go pod rękę. Nawet nie wiedział, że ona ma aż tyle siły. Pomyślał, że w tej jednej chwili zaskarbiła sobie więcej miłości, niż czuł do niej przez tyle wspólnie spędzonych lat. – Oddychaj głęboko – powtórzyła, delikatnymi kolistymi ruchami masując mu kark. – Wszystko w porządku.
– Odsuń się – warknął Smith, odpychając ją od niego.
Wetknął obrzynek za pas i pospiesznie obszukał Jeffrey a. Najwyraźniej miał sporą wprawę w rewidowaniu ludzi. Tyle że nie zadał sobie trudu, by choć trochę delikatniej obejść się z jego przestrzelonym ramieniem.
– W porządku – mruknął, odstępując na krok. Jeffrey miał ochotę spojrzeć mu w oczy, ale musiał się skupić na utrzymaniu równowagi i oparł się ciężko o ścianę. Telefon w sekretariacie znów zaczął dzwonić, a jego donośny metaliczny terkot podziałał denerwująco na wszystkich.
– Dobrze się czujesz, Matt? – zapytał Smith, wyraźnie kładąc nacisk na imię. Jeffrey wciąż nie wiedział, czy jest to wynikiem jego paranoi, czy też paniki, coś mu jednak podpowiadało, że bandyta doskonale wie, z kim ma do czynienia.
– Przecież widać, że nie – odpowiedziała Sara. – Kula prawdopodobnie spowodowała jakiś ucisk na jego tętnicę. Jeśli dalej będziesz się z nim obchodził tak brutalnie, może pęknąć i wykrwawi się na śmierć.
– Serce mi się kraje – syknął ironicznie Smith, zerkając na Brada wytężającego wszystkie siły.
W sekretariacie telefon nie przestawał dzwonić.
– Może byś jednak odebrał i powiedział, że zgadzasz się wypuścić dzieci? – podjęła Sara.
Przekrzywił głowę na ramię, jakby się zastanawiał nad tą propozycją.
– Może lepiej ty byś wzięła mojego kutasa w usta i porządnie go wyssała?
Sara zbyła milczeniem tę wulgarną uwagę.
– Powinieneś się wykazać dobrą wolą i uwolnić dzieci.
– Nie będziesz mi mówiła, co powinienem.
– Ona ma rację – odezwał się Brad. – Przecież nie jesteś dzieciobójcą.
– Nie. – Bandyta wyciągnął obrzynek zza pasa i wymierzył w niego. – Tylko glinobójcą.
Zamilkł, żeby znaczenie jego słów do wszystkich dotarło. Telefon wciąż natrętnie terkotał.
– Im wcześniej przedstawisz swoje żądania, tym szybciej będziemy wszyscy mogli się stąd wynieść – powiedziała Sara.
– A może ja wcale nie chcę się stąd wynosić, doktor Linton?
Jeffrey zagryzł wargi, tknięty myślą, że jest coś znajomego w zachowaniu tego człowieka, który doskonale wiedział, kim jest Sara.
Smith zauważył jego reakcję.
– Coś ci się nie podoba, chłoptasiu? – syknął mu prosto w twarz. – Znamy się z doktor Linton sprzed lat. Prawda, Saro?
Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym niepewności i zakłopotania.
– Sprzed ilu lat? Zaśmiał się gardłowo.
– Trochę minęło od tamtej pory, nie sądzisz? Próbowała ukryć zmieszanie, ale dla Jeffreya stało się jasne, że i ona nie ma pojęcia, kim jest bandyta.
– Chciałabym to usłyszeć od ciebie.
Przez chwilę spoglądali sobie w oczy wśród rosnącego napięcia. Wreszcie Smith głośno mlasnął i Sara szybko odwróciła wzrok. Jeffreyowi przemknęło przez głowę, że gdyby tylko mógł, z gołymi rękami rzuciłby się teraz na drania i zatłukł go na śmierć.
Smith znowu musiał wyczuć jego nastawienie, gdyż zapytał pospiesznie:
– Chcesz mi przysporzyć jakichś kłopotów, Matt? Jeffrey wyprostował się, jak dalece pozwalały mu ciasno skrępowane paskiem nogi. Obrzucił bandytę wzrokiem pełnym bezgranicznej nienawiści, ale Smith odpłacił mu tym samym.
Po raz kolejny Brad podjął próbę załagodzenia atmosfery.
– Weź mnie zamiast niego – zaproponował na ochotnika.
Napastnik jeszcze przez chwilę świdrował oczami Jeffreya, w końcu powoli przeniósł spojrzenie na Stephensa.
– Wypuść go i zatrzymaj tylko mnie – powtórzył Brad.
Smith skwitował tę propozycję głośnym rechotem, nawet jego kumpel w lobby mu zawtórował.
– W takim razie weź mnie – podsunęła Sara.
Obaj natychmiast spoważnieli.
– Nie – mruknął Jeffrey.
Ona jednak nie zwróciła na niego odwagi, nadal wpatrując się w Smitha.
– Już zastrzeliłeś Jeffreya – powiedziała, kładąc trochę za duży nacisk na jego imię. Ciągnęła jednak bardziej wyważonym tonem: – Przyznałeś, że nie chcesz Brada ani Matta. Z pewnością nie chcesz też na zakładnika ani tej staruszki, ani żadnej z trzech dziesięciolatek. Więc wypuść ich wszystkich. Uwolnij ich, a zatrzymaj mnie.