Изменить стиль страницы

Minęła długa chwila, zanim Yagharek zdobył się na odpowiedź.

– Ja… Jato zrobiłem.

W pierwszej chwili Isaac był pewien, że nie zrozumiał.

– Co chcesz przez to powiedzieć? Jak, do kurwy nędzy, mógłbyś sobie…?

– Sprowadziłem na siebie karę! – przerwał mu krzykiem Yagharek. – To jest sprawiedliwość. Dlatego mówię, że ja to zrobiłem.

– To ma być pieprzona kara?! Kurwa, za co?! Co zrobiłeś?

– Zamierzasz krytykować sprawiedliwość mojego ludu, Grimnebulin? Obawiam się, że nie będę mógł tego słuchać, nie myśląc o waszych prze-tworzonych…

– Nie próbuj odwracać kota ogonem! Choć oczywiście masz rację; na myśl o prawach obowiązujących w tym mieście wątroba mi się przewraca… Ale teraz po prostu usiłuję zrozumieć, co ci się przytrafiło.

Yagharek westchnął ciężko i w zadziwiająco ludzki sposób wzruszył ramionami. Kiedy się odezwał, w jego głosie był spokój i ból.

– Byłem zbyt abstrakcyjny. Nie byłem wart szacunku. Zdarzyło się… szaleństwo. To ja byłem szalony. Popełniłem ohydną, ohydną zbrodnię… – Yagharek urwał i znowu zaczął jęczeć.

– Ale co dokładnie zrobiłeś? – Isaac zacisnął zęby, sposobiąc się do wysłuchania opowieści o makabrycznych szczegółach.

– Ten język nie jest w stanie wyrazić mojego przestępstwa. W mojej mowie… – Yagharek utknął na dłuższą chwilę. – Spróbuję to przetłumaczyć. Osądzono mnie… i słusznie… za kradzież wyboru… kradzież wyboru drugiego stopnia… z kompletnym nieposzanowaniem.

Yagharek zapatrzył się na panoramę miasta za oknem. Głowę trzymał wysoko, ale nie ośmielił się spojrzeć w oczy Isaaca.

– I dlatego zostałem nazwany Zbyt Zbyt Abstrakcyjnym, a w konsekwencji niegodnym szacunku. I tym teraz jestem. Przestałem być Konkretną Jednostką i Szanowanym Yagharkiem. Ta osoba już nie istnieje. Zdradziłem ci moje aktualne imię i mój tytuł. Jestem Zbyt Zbyt Abstrakcyjnym Yagharkiem Którego Nie Należy Szanować. Tak pozostanie na zawsze.

Isaac pokręcił głową, a Yagharek przysiadł wolno na skraju jego łóżka. Wyglądał jak uosobienie rozpaczy. Uczony patrzył na niego bardzo długo, zanim się odezwał.

– Musisz o czymś wiedzieć – rzekł Isaac. – Tak naprawdę… wielu z moich klientów żyje, nazwijmy to, po niewłaściwej stronie prawa. Nie będę udawał, że zrozumiałem cokolwiek z twoich wyjaśnień na temat tej zbrodni, ale z drugiej strony to nie moja sprawa. Jak sam powiedziałeś, w tym mieście nie ma słów, które mogłyby ją opisać. Dlatego nie wydaje mi się, abym kiedykolwiek pojął, co takiego masz na sumieniu. – Isaac mówił wolno i z powagą, ale jego umysł już wybiegał w przyszłość. Zastanawiając się nad tym, co go czeka, kontynuował z coraz większym ożywieniem. – Twój problem jest… ciekawy – ciągnął, rysując w wyobraźni wektory sił, linie femtomorficznych rezonansów i pól energetycznych. – Łatwo byłoby wyprawić cię w powietrze. Moglibyśmy skorzystać z balonów, manipulacji siłami i Bóg wie czego jeszcze. Nie byłoby trudno powtórzyć to działanie wielokrotnie. Ale wysłanie cię w powietrze zawsze, kiedy tylko tego zapragniesz, za pomocą własnego napędu… Bo o to właśnie ci chodzi, prawda? – Yagharek przytaknął ruchem głowy. Isaac pogładził podbródek. – Do licha… Tak, to jest dopiero problem do przemyślenia!

Isaac zaczął pogrążać się w precyzyjnych obliczeniach. Ta część jego umysłu, która zwykle zajmowała się prozaicznymi sprawami, podpowiedziała mu, że nie ma istotnych zobowiązań na najbliższe dni i może oddać się w pełni rozwiązywaniu najnowszej zagadki. Inna, równie pragmatyczna, cząstka jego osobowości dokonywała oceny ważności spraw zaległych. Niewiele tego było – kilka śmiesznie prostych analiz związków chemicznych, które mógł przekładać w nieskończoność, półobietnica zsyntetyzowania jednego czy dwóch eliksirów… Jeśli nie liczyć drobiazgów, zajmowały go ostatnio jedynie własne badania nad wododziełem vodyanoich. A przecież i tę sprawę mógł odłożyć na później.

„Nie, nie, nie!” – zaprzeczył sam sobie w duchu. „Wcale nie muszę odkładać badań nad wododziełem… Mogę połączyć dwie sprawy! Przecież wszystko to ma związek z nienormalnym zachowaniem cząstek… Co za różnica? Ciecz, która lubi stać pionowo, czy ciężka materia, która pragnie latać… Coś w tym musi być… Jakiś wspólny mianownik…”

Isaac z wysiłkiem powrócił do rzeczywistości, do własnego laboratorium, w którym Yagharek wciąż siedział bez ruchu, spoglądając na niego bez emocji.

– Zainteresowałeś mnie swoją sprawą – powiedział po prostu. Yagharek natychmiast sięgnął do sakiewki i wyjął pełną garść nierównych, brudnych bryłek złota. Isaac spojrzał na nie szeroko otwartymi oczami. – Tak… no cóż… dziękuję. Z pewnością przyjmę jakieś wynagrodzenie, może zwrot za wydatki albo stawkę godzinową…

Yagharek podał mu całą sakiewkę.

Isaac jakimś cudem zdołał nie gwizdnąć ze zdumienia, gdy zważył w dłoni jej masę. Zajrzał do środka i zobaczył w niej jedynie złoto: warstwę na warstwie, bezładną mnogość cennych bryłek. Zapominając na moment o godności, wpatrywał się w nie jak urzeczony. Miał w ręku równowartość takiej kwoty pieniędzy, jakiej jeszcze nigdy nie widział w jednym miejscu. Z pewnością był to majątek wystarczający na przeprowadzenie szeroko zakrojonych badań i dostatnie życie przez wiele miesięcy.

Jedno było pewne: Yagharek nie był asem w ubijaniu interesów. Mógł zaoferować jedną trzecią albo jedną czwartą tego, co zawierała sakiewka, a i tak każdy z naukowców pracujących w Brock Marsh byłby w siódmym niebie. Powinien był zatrzymać większość złota, pokazując je uczonemu na zachętę, gdyby jego zainteresowanie opadło.

„Może i zatrzymał sobie większość” – pomyślał Isaac i jego powieki rozsunęły się jeszcze szerzej.

– Jak mam się z tobą kontaktować? – zapytał, nie odrywając wzroku od złota. – Gdzie mieszkasz?

Yagharek bez słowa pokręcił głową.

– Jakoś przecież musimy utrzymywać łączność…

– Przyjdę do ciebie – odparł garuda. – Codziennie, co dwa dni, co tydzień… Jak chcesz. Dopilnuję, żebyś o mnie nie zapomniał.

– Tego nie musisz się obawiać. Ale czy jesteś pewien, że nie chcesz dostawać ode mnie wiadomości?

– Nie wiem, gdzie znajdę się jutro, Grimnebulin. Muszę się kryć przed tym miastem. Ono mnie tropi. Muszę być w ciągłym ruchu. – Isaac bezradnie wzruszył ramionami. Przybysz wstał, sposobiąc się do wyjścia. – Rozumiesz, czego pragnę, Grimnebulin? Nie chcę łykać żadnych eliksirów. Nie chcę nosić uprzęży. Nie chcę włazić do wnętrza maszyny. Nie chcę jednej wspaniałej podróży do chmur i wieczności spędzonej na ziemi. Chcę, żebyś umożliwił mi start w przestworza tak łatwy, jak przejście z pokoju do pokoju. Potrafisz tego dokonać, Grimnebulin?

– Nie wiem – odrzekł z namysłem Isaac. – Ale podejrzewam, że tak. Moim zdaniem nie mogłeś trafić lepiej. Nie jestem ani chymikiem, ani biologiem, ani taumaturgiem… Jestem dyletantem, Yagharek, zwykłym amatorem. Uważam się za… – Uczony urwał i zaśmiał się lekko, by przemówić po chwili z większą werwą. – Uważam się za coś w rodzaju dworca głównego dla wszystkich szkół myślenia. Jestem jak Dworzec Perdido. Słyszałeś o nim? – Yagharek skinął głową. – Nieuniknione, prawda? Kurewsko wielka rzecz. – Isaac poklepał się po brzuchu, kontynuując analogię. – Spotykają się w nim wszystkie linie kolejowe: Sud, Dexter, Verso, Head i Sink. Każda musi przejść przez Perdido. I podobnie jest ze mną, taką mam pracę; takim jestem naukowcem. Jestem z tobą szczery. Widzisz, moim zdaniem potrzeba ci właśnie kogoś takiego jak ja.

Yagharek miarowo kiwał głową. Rysy jego drapieżnej twarzy były ostre, surowe. Nie widać było na niej śladu emocji. Zdania, które wypowiadał, wymagały odszyfrowania. Nie w jego obliczu, nie w oczach, nie w postawie (ponownie dumnej i władczej) i nie w głosie Isaac dostrzegał rozpacz. Przebijała ona jedynie z jego słów.

– Możesz być dyletantem, szarlatanem lub oszustem… Bylebyś na powrót wyprawił mnie w niebo, Grimnebulin.

Yagharek schylił się, by podnieść swe paskudne, drewniane przebranie. Zapiął na sobie uprząż bez widocznego skrępowania, choć zapewne cierpiał w głębi duszy. Isaac bez słowa obserwował, jak garuda narzuca na siebie obszerny płaszcz i cicho schodzi po drewnianych stopniach.

Oparłszy się o poręcz, w zamyśleniu patrzył na plecy Yagharka, który stąpając po zakurzonej podłodze, mijał nieruchomą maszynę sprzątającą, sterty byle jak ułożonych papierów, krzesła i tablice. Smugi światła, które jeszcze niedawno wdzierały się do wnętrza przez otwory w ścianach, zniknęły bez śladu. Słońce wisiało już nisko, za budynkami stojącymi po przeciwnej stronie ulicy, zasłonięte nieprzerwanymi ciągami cegieł. Ześlizgując się z nieba ponad starożytnym miastem, oświetlało niewidoczną stronę Gór Tańczącego Buta, Kolca i turni nad Przełęczą Pokutnika, rzucając na zachód od Nowego Crobuzon długie na wiele mil cienie poszarpanych skał.

Yagharek otworzył drzwi i wyszedł na ulicę pogrążoną w półmroku.

*

Isaac pracował do późnej nocy.

Gdy tylko Yagharek opuścił laboratorium, uczony otworzył okno i uwiązał do wbitego w mur gwoździa długi kawałek czerwonej linki. Kiedy przenosił ciężką maszynę liczącą z biurka na podłogę, pliki kart perforowanych wysypały się z przegrody na półce. Klnąc, zebrał je w schludny stosik i odłożył na miejsce. Następnie ustawił na blacie maszynę do pisania i zabrał się do sporządzania listy. Od czasu do czasu zrywał się gwałtownie i wędrował do naprędce skleconych półek z książkami lub do sterty dzieł spoczywających wprost na deskach podłogi. Znalezione woluminy zabierał ze sobą i wertował od tyłu, szukając bibliografii. Pracowicie kopiował szczegółowe informacje, dziabiąc dwoma palcami w klawisze maszyny.

W miarę pisania jego założenia badawcze stawały się coraz bardziej rozległe. Przeszukiwał coraz więcej książek, z szeroko otwartymi oczami rozważając ogrom pracy, którą przyjął na swoje barki.

Kiedy skończył, rozsiadł się wygodniej na krześle i zamyślił głęboko. Potem wziął czystą kartkę papieru i zaczął kreślić diagramy – mentalne mapy, plany pracy.