Изменить стиль страницы

Zmęczyło ją to napięcie. Przyjęcie u Ballantine'ów wcale jej nie pociągało. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Thomas przyjął to zaproszenie. Przecież tak bardzo mierziły go stosunki międzyludzkie w szpitalu. A może zrobił to dla niej? Gdyby to była prawda – byłby śmieszny. Cassi marzyła w tej chwili tylko o jednym: o czystych prześcieradłach i wygodnym łóżku. Zdecydowała się wreszcie to powiedzieć.

– Czy rzeczywiście masz ochotę pójść dziś wieczorem na to przyjęcie? – zapytała z wahaniem.

– Dlaczego pytasz? – Thomas zboczył nieco w prawo, a następnie przyspieszył, starając się wyprzedzić samochód, który zignorował jego sygnały dawane długimi światłami.

– Jeśli idziemy tam ze względu na mnie – to jestem zmęczona i wolałabym zostać w domu.

– Do diabła! – zawołał Thomas uderzając dłonią w kierownicę. – Czy nie potrafisz choć na chwilę przestać myśleć tylko o sobie!

Już kilka tygodni temu mówiłem ci, że będą tam członkowie zarządu szpitala i dziekani uczelni medycznej. W szpitalu dzieją się dziwne rzeczy, a ja nie mogę się nic dowiedzieć. Chyba nie sądzisz, że to nie ma znaczenia?

Podczas gdy Thomas czerwieniał ze złości, Cassi skuliła się w fotelu. Cokolwiek powie, wszystko zostaje źle przyjęte.

Thomas zapadł w ponure milczenie. Jeszcze bardziej przyspieszył jazdę, gdy mijali słone błota. Mimo iż Cassi była przymocowana pasem bezpieczeństwa, to na zakrętach rzucało nią na wszystkie strony. Odetchnęła, gdy w końcu znaleźli się na miejscu.

Zanim samochód zdążył podjechać pod frontowe drzwi, Cassi pogodziła się z myślą o udziale w dzisiejszym przyjęciu. Przeprosiła Thomasa, tłumacząc, że nie zdawała sobie sprawy z implikacji, jakie spowodowałaby ich nieobecność. Łagodnie dodała: – Wyglądasz na bardzo zmęczonego.

– Dziękuję! Doceniam twoją troskę! – sarkastycznie odparł Thomas i wszedł pierwszy na schody.

– Słuchaj – odezwała się zdesperowana, widząc, że nawet jej troskę przyjął jak obrazę. – Czy między nami tak musi być?

– Sądziłem, że ci to odpowiada. Cassi usiłowała zaprotestować.

– Tylko bez żadnych scen, proszę! – wrzasnął. Po chwili już bardziej opanowanym głosem powiedział: – Za godzinę odjeżdżamy. W tej chwili wyglądasz okropnie. Włosy masz w kompletnym nieładzie. Mam nadzieję, że coś z nimi zrobisz.

– Zrobię – odparła Cassi. – Nie mam ochoty walczyć z tobą. Nawet myśl o tym mnie przeraża.

– Nie mam zamiaru kontynuować tego rodzaju dyskusji – uciął Thomas. – Przynajmniej nie teraz. Bądź gotowa za godzinę.

Gdy znalazł się u siebie, przede wszystkim wszedł do łazienki, mrucząc coś pod nosem o egoizmie Cassi. Przecież wcześniej powiedział jej wyraźnie, dlaczego to przyjęcie było dla niego takie ważne, ale ona po prostu zapomniała, bo była zmęczona! – Dlaczego ja muszę znosić to wszystko – mówił, gładząc dłonią brodę.

Wydobył przyrządy do golenia, umył, a następnie namydlił twarz. Cassi stała się dla niego nie tylko źródłem irytacji – stała się po prostu ciężarem. Najpierw problemy z jej okiem, potem podejrzenia o narkotyki, a teraz jej powiązanie z "badaniami" prowadzonymi przez Seiberta.

Zirytowany do najwyższego stopnia golił się krótkimi, energicznymi pociągnięciami brzytwy. Miał wrażenie, że wszyscy są przeciwko niemu – i w domu, i w szpitalu. W szpitalu głównym jego przeciwnikiem był George Sherman, który bez przerwy kopał pod nim dołki. Na myśl o tym Thomasa ogarnęła taka wściekłość, że z całą siłą rzucił brzytwą w ścianę; odbiła się o płytki i upadła na podłogę.

Nie fatygując się, by ją podnieść, Thomas wszedł pod prysznic. Strumień wody zawsze działał na niego kojąco. Kiedy po kilku minutach wycierał się ręcznikiem, czuł się już znacznie lepiej. W pewnym momencie usłyszał, że drzwi do gabinetu się otwierają. Gdy w końcu znalazł się w gabinecie, ze zdziwieniem zobaczył siedzącą w fotelu Patrycję.

– Czy nie słyszałeś, że weszłam? – zapytała.

– Nie – odparł Thomas. Łatwiej było skłamać niż tłumaczyć się. Podszedł do szafki między półkami na książki, w której trzymał czystą bieliznę i odzież.

– Pamiętam, że dawniej zabierałeś mnie na przyjęcia – zauważyła z pretensją.

– Chętnie i tym razem cię zabiorę – odparł.

– Dziękuję, nie skorzystam. Gdyby ci zależało na mojej obecności, nie musiałabym się wpraszać.

Thomas postanowił nie odpowiedzieć. Kiedy Patrycja miała taki nastrój, lepiej było nic nie mówić.

– Ostatniej nocy zobaczyłam światło w twoim gabinecie i pomyślałam, że jednak wróciłeś do domu. Kiedy tu przyszłam, zastałam Cassandrę.

– W moim gabinecie? – dopytywał się Thomas.

– Siedziała za twoim biurkiem – podkreśliła Patrycja.

– Co tu robiła?

– Nie wiem. Nie pytałam. – Patrycja wstała z fotela, najwyraźniej z siebie zadowolona. – Mówiłam ci, że będziesz miał z nią kłopoty. Ale ty wiedziałeś lepiej – powiedziała i spokojnym krokiem opuściła gabinet.

Thomas odrzucił czyste ubranie na sofę i podszedł do biurka. Odetchnął, gdy zobaczył, że narkotyki znajdują się na tym samym miejscu w szufladzie, tuż za papeterią.

Mimo to Cassi przyprawiała go o wściekłość. Ostrzegał, żeby się trzymała z daleka od jego rzeczy. Poczuł, że zaczyna się trząść jak w febrze. Instynktownie sięgnął do szuflady i wyjął dwie pigułki: percodan od bólu głowy, który zaczynał pulsować mu w skroniach, i deksedrynę na pobudzenie. Na przyjęciu powinien być przytomny.

Cassi od razu wyczuła ogromną zmianę na gorsze, gdy już jechali na przyjęcie. Słyszała Patrycję i domyśliła się, że była u Thomasa. Z pewnością wszystko mu powiedziała, a ponieważ nie miał dziś dobrego humoru, nie mogła wybrać gorszej pory na przekazanie mu swoich rewelacji.

Cassi zrobiła wszystko, żeby wyglądać jak najlepiej. Po przyjęciu wieczornej dawki insuliny wykąpała się i umyła włosy. Następnie włożyła jedną z polecanych jej przez Roberta kreacji. Była to stylowa sukienka z brązowego aksamitu, miała bufiaste rękawy i obcisły stanik.

Na jej widok Thomas nie odezwał się ani słowem. Prowadził samochód z brawurową prędkością. Bardzo pragnęła, żeby miał życzliwego sobie przyjaciela – niestety, miał niewielu przyjaciół. Przyszło jej na myśl ostatnie spotkanie z pułkownikiem Bentworthem, potem pomyślała o Maureen Kavenaugh – nie, to przecież oczywista bzdura porównywać swojego męża z osobą z pogranicza; co innego samej się z nią identyfikować. Żeby przestać myśleć o tamtych sprawach, postanowiła obserwować krajobraz. Była ciemna, ponura noc.

Dom Ballantine'ów – podobnie jak Thomasa – był zwrócony frontem do oceanu. Ale na tym kończyło się podobieństwo między obu budynkami. Była to duża, zbudowana z kamienia rezydencja, znajdująca się w posiadaniu rodziny Ballantine'ów już od około stu lat. Aby zdobyć pieniądze na utrzymanie domu, doktor Ballantine sprzedał część parceli; mimo to z okien domu nie było widać żadnego innego budynku, dzięki czemu jego mieszkańcy mogli mieć wrażenie, że znajdują się na wsi.

Kiedy wyszli z samochodu Cassi spostrzegła, że Thomas ma dreszcze, a jego ruchy podczas wchodzenia po schodach są trochę nieskoordynowane. O Boże, czego on się znowu nałykał?!

Zachowanie Thomasa uległo radykalnej zmianie, gdy znalazł się wśród uczestników przyjęcia. Cassi ze zdumieniem podziwiała tę niezwykłą przemianę, choć już nieraz mogła się przekonać, z jaką łatwością – mimo złego nastroju – Thomas potrafił stać się miły i ujmujący. Gdyby tylko zechciał stać się taki w stosunku do niej! Doszła do wniosku, że lepiej będzie, jeśli go zostawi samego. Zaczęła się rozglądać za czymś do zjedzenia, gdyż po wstrzyknięciu insuliny nie wolno było długo odkładać posiłku. Jadalnia znajdowała się po prawej strome salonu, tam więc skierowała przede wszystkim kroki.

Thomas był zadowolony. Tak jak oczekiwał, na przyjęcie przybyła większość członków zarządu szpitala i dziekani uczelni medycznej. Przyłączywszy się do pierwszej napotkanej grupy gości, wypatrywał ich w zatłoczonej sali. Chodziło mu szczególnie o przewodniczącego zarządu. Z kieliszkiem w ręku zaczął sobie właśnie torować przejście wśród tłumu gości, gdy na jego drodze stanął Ballantine.

– Ach, to ty – Ballantine zdążył już sporo wypić, w rezultacie czego cienie pod jego oczami zaostrzyły się, przydając mu podobieństwa do jamnika. – Cieszę się, że cię widzę tutaj.

– Wspaniałe przyjęcie – zauważył Thomas.

– Nie uwierzysz – powiedział Ballantine z wymownym przymrużeniem oka – jakie niezwykłe rzeczy dzieją się dziś w naszym starym szpitalu. Boże, jakie to zadziwiające.

– O czym właściwie mówisz? – zapytał Thomas, cofając się o krok. Ballantine strzykał śliną, kiedy po kilku kieliszkach wymawiał Ballantine przysunął się bliżej. – Chciałbym ci to powiedzieć, ale nie mogę – szepnął. – Być może jednak już niedługo będziesz mógł się do nas przyłączyć. Czy nie zastanawiałeś się nad moją propozycją przyznania ci profesury?

Thomas czuł, że jego cierpliwość jest na wyczerpaniu. Nie miał nawet ochoty słuchać o swojej profesurze. Nie miał pojęcia, co Ballantine miał na myśli mówiąc o rzeczach, które "się dzieją", ale mu się to nie podobało. Jego zdaniem, każda zmiana status quo była niepożądana. Nagle przypomniał sobie światło w biurze Ballantine'a o drugiej nad ranem.

– Co robiłeś w swoim biurze dziś w nocy? – zapytał. Twarz Ballantine'a spochmurniała. – Dlaczego o to pytasz?

– Po prostu z ciekawości – odparł Thomas.

– To jest jakieś dziwne pytanie: ni stąd, ni zowąd – zauważył Ballantine.

– Byłem w szpitalu tej nocy i widziałem światło w twoim biurze.

– Może to sprzątaczka – obojętnie wyjaśnił Ballantine. Popatrzył na swój kieliszek. – Wydaje mi się, że wymaga uzupełnienia.

– Zauważyłem również samochód Shermana w garażu – ciągnął Thomas. – Czy to nie dziwny zbieg okoliczności?

– Ach, samochód – Ballantine machnął ręką. – George ma kłopoty ze swoim samochodem – chyba instalacja elektryczna. Czy nie masz ochoty na następnego drinka? Masz już prawie pusty kieliszek.

– Czemu nie? – rzekł Thomas. Był pewien, że Ballantine kłamie. Gdy ten skierował się w stronę baru, Kingsley ruszył na poszukiwania przewodniczącego. Dla niego to było ważniejsze niż rozmowa z Ballantine'em.