Изменить стиль страницы

Rozdział VIII

Następnego dnia rano Cassi wstała i ubrała się na długo przedtem, zanim usłyszała budzik w gabinecie Thomasa. Dzwonił bez przerwy. Zaniepokojona wpadła do gabinetu: Thomas spał w fotelu, tak jak go zostawiła w nocy.

– Thomas – zawołała potrząsając nim.

– C-co? – wyszeptał.

– Jest już za kwadrans szósta. Czy operujesz dziś rano?

– Myślałem, że idziemy na przyjęcie do Ballantine'ów – mruknął półgębkiem.

– Byliśmy tam już wczoraj wieczorem. Może zadzwoń, że jesteś chory! Nigdy nie brałeś wolnego dnia. Pozwól mi zadzwonić do Doris i zaproponować, żeby spowodowała odłożenie twoich operacji.

Chwiejąc się na nogach i trzymając za oparcie fotela, Thomas z trudem się podniósł.

– Nie trzeba, czuje się dobrze. – Mówił trochę niewyraźnie. – W rezultacie zmniejszenia mojego limitu godzin w sali operacyjnej nie będę w stanie wykonać wszystkiego w ciągu wielu tygodni. Niektórzy moi pacjenci już teraz zbyt długo czekają na operację.

– Wobec tego pozwól… – Uniósł rękę do góry tak szybko, że Cassi pomyślała, że ma zamiar ją uderzyć, ale on tylko gwałtownym ruchem rzucił się do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi. Po chwili usłyszała szum wody z prysznica. Kiedy pojawił się na dole w jadalni, był już w znacznie lepszej formie. Z pewnością połknął znów deksedrynę, pomyślała Cassi.

Szybko wypił szklankę soku pomarańczowego i filiżankę kawy, po czym ruszył w stronę garażu.

– Jeśli w ogóle wrócę do domu, to z pewnością bardzo późno, dlatego lepiej weź własny samochód – rzucił przez ramię.

Cassi jeszcze długo siedziała przy stole, zanim wyjechała do szpitala. – Po raz pierwszy – pomyślała – martwię się przede wszystkim o pacjentów Thomasa. Nie jestem pewna, czy w obecnym stanie w ogóle powinien operować.

Zanim dotarła do szpitala, podjęła decyzje w trzech sprawach, które zamierzała załatwić natychmiast po zakończeniu odprawy. Przede wszystkim musi ustalić termin operacji oka, następnie wziąć niezbędny urlop na czas operacji i rekonwalescencji, i wreszcie spotkać się z doktorem Ballantine'em w sprawie Thomasa. Ta ostatnia sprawa dotyczy nie tylko jej małżeństwa, ale i pracy całego szpitala.

Joan spostrzegła niezwykłe zaaferowanie Cassi, ale zanim miała okazję o to zapytać, Cassi powiedziała coś o wizycie u okulisty i wyszła pospiesznie przed zakończeniem odprawy.

Doktor Obermeyer przerwał natychmiast swoje zajęcia, gdy tylko usłyszał, kto się pojawił. Wyszedł z gabinetu z nieodstępną lampką u czoła, żeby przywitać Cassi.

– Mam nadzieję, że podjęłaś właściwą decyzję? – zapytał. Cassi skinęła głową twierdząco. – Chciałabym, żeby operacja odbyła się jak najszybciej. Im wcześniej, tym lepiej, gdyż lękam się, że mogę zmienić zdanie.

– Byłem przekonany, że to usłyszę – westchnął. – Muszę się przyznać, że sam zaplanowałem już twoją operację na pojutrze: czy nie masz nic przeciwko temu?

Cassi poczuła suchość w ustach, ale skinęła posłusznie głową.

– A więc wspaniale – powiedział Obermeyer z uśmiechem. – Nie przejmuj się niczym, wszystko będzie dobrze. Jutro już będziesz leżała w szpitalu.

– Jak długo nie będę mogła pracować? Muszę przecież coś powiedzieć swojemu szefowi.

– To zależy od tego, co się okaże w czasie operacji, ale myślę, że nie dłużej niż tydzień do dziesięciu dni.

– Tak długo? – jęknęła z zawodem Cassi. Myślała z zatroskaniem, co podczas jej nieobecności będzie się działo z jej pacjentami.

Po powrocie do biura Cassi zadzwoniła do doktora Ballantine'a – nie chciała odkładać tego spotkania w obawie, że opuści ją odwaga. Ballantine oświadczył, że za pół godziny będzie wolny i chętnie z nią porozmawia.

Po załatwieniu zwolnienia na czas choroby Cassi postanowiła wpaść jeszcze na patologię. Chciała powiadomić Roberta, że zdecydowała się na operację; spotkania z nim zawsze działały na nią kojąco. Nie zastała go jednak i powiedziano jej, że Robert już się położył do szpitala i oczekuje na operację. Przyjdzie jeszcze na krótko, żeby coś zjeść i będzie to prawdopodobnie jego ostatni posiłek w tym tygodniu.

Stojąc już przy windzie, przypomniała sobie sprawę Jeoffry'ego Washingtona. Wróciła do laboratorium i zapytała laborantkę o przezrocza. Odnalazła bez trudu negatywy, ale wyjaśniła, że tylko połowa slajdów została wykonana i że potrzebuje jeszcze przynajmniej dwóch dni. Dopiero jutro będzie mogła udostępnić jej cały zestaw. Cassi oznajmiła, że interesują ją tylko slajdy z przekrojem żyły, a te prawdopodobnie są już gotowe.

Tak było w istocie – leżały na samym wierzchu w teczce Jeoffry'ego Washingtona.

Cassi umieściła jeden z preparatów pod okularem mikroskopu Roberta. Widać było wyraźnie małą, pierścieniowatą załamaną strukturę wewnątrz różowej tkanki. Nawet przy niewielkim powiększeniu okularu mogła zauważyć coś dziwnego. Przyjrzała się lepiej i dostrzegła liczne małe, białe punkciki wypełniające wnętrze żyły. Przyjrzała się dokładnie ściankom żyły – wyglądały zupełnie normalnie. Nigdzie najmniejszego nawet śladu komórek powodujących zapalenie. Zastanawiała się, czy te małe białe plamki nie mogły powstać podczas sporządzania preparatu – niestety, to pytanie musiało pozostać bez odpowiedzi. Sprawdziła pozostałe slajdy i stwierdziła w nich obecność tych samych białych punkcików-plamek.

Cassi pokazała je laborantce, która również była tym zaskoczona. Postanowiła powiedzieć o nich Robertowi przy najbliższym spotkaniu. Gdy spojrzała na zegarek, uprzytomniła sobie, że już pora na rozmowę z Ballantine'em.

Doktor właśnie jadł kanapki, zapytał więc, czy Cassi życzy sobie, by sekretarka przyniosła jej coś z bufetu. Potrząsnęła głową przecząco: podekscytowana tematem rozmowy, nie miała na nic apetytu.

Zaczęła od gorących przeprosin za scenę na przyjęciu, ale doktor Ballantine przerwał jej oświadczając, że przyjęcie okazało się wielkim sukcesem i nikt już z pewnością nie pamięta o tamtym drobnym incydencie. Chciałaby mu wierzyć – niestety wiedziała, że tego rodzaju skandale towarzyskie głęboko zapadają w pamięć.

– Dziś rano rozmawiałem kilkakrotnie z Thomasem – powiedział Ballantine. – Widziałem się z nim przed operacją.

– Jak się zachowywał? – zapytała. Miała wciąż przed oczami obraz nieprzytomnego Thomasa w fotelu, a następnie potykającego się, gdy szedł do łazienki.

– Nienagannie. Zdaje się, że był w dobrym nastroju. Cieszę się, że wszystko wróciło do normy.

Niespodziewanie oczy Cassi napełniły się łzami: wcześniej obiecywała sobie, że się to już więcej nie powtórzy.

– No, no – uspokajał ją Ballantine. – Każdemu może się zdarzyć taka historia. To na skutek napięcia nerwowego. Nie przywiązuj zbyt wielkiej wagi do tego incydentu. Okoliczności, w jakich miał miejsce, tłumaczą go całkowicie. Być może nie usprawiedliwiają, ale na pewno tłumaczą. Wszyscy mówią, że zbyt wiele nocy spędza w szpitalu. Powiedz mi, moja droga, czy Thomas w domu zachowuje się zupełnie normalnie?

– Nie – odparła Cassi, opuszczając wzrok na spoczywające nieruchomo na kolanach ręce. Gdy raz zaczęła mówić, słowa popłynęły z jej ust potokiem. Opowiedziała, jak Thomas zareagował na wiadomość o oczekującej ją operacji oka i wyznała, że ich stosunki ostatnio były napięte, choć nie sądzi, by przyczyną była jej choroba. Thomas wiedział o jej cukrzycy jeszcze przed ślubem, a oprócz kłopotów z okiem stan jej zdrowia od tamtej pory nie uległ zmianie; nie uważa więc, by właśnie jej zdrowie było źródłem ostatnich nieporozumień.

Przerwała na chwilę; czuła, że oblewa się potem ze zdenerwowania.

– Jestem przekonana, że przyczyną nienormalnego zachowania się Thomasa jest fakt, że zaczął brać narkotyki. Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie biorą od czasu do czasu deksedrynę lub tabletki nasenne, ale Thomas stanowczo ich nadużywa. – Przerwała, patrząc jakie wrażenie jej słowa wywarły na doktorze.

– Słyszałem o tym raz czy dwa – powiedział w zamyśleniu Ballantine. – Niedawno jeden ze stażystów zwrócił uwagę, że Thomasowi trzęsą się ręce; gdy o tym mówił, nie zauważył, że stoję obok i wszystko słyszę. O jakie właściwie narkotyki chodzi?

– Deksedrynę dla pobudzenia i percodan albo talwin – dla uspokojenia.

Doktor Ballantine podszedł do okna i spojrzał w kierunku znajdującego się naprzeciwko pokoju chirurgów. Gdy ponownie odwrócił się do Cassi, odchrząknął i odezwał się ciepłym głosem:

– Dostępność narkotyków stanowi wielką pokusę dla każdego lekarza, zwłaszcza jeśli jest tak przepracowany jak Thomas. – Powiedziawszy to, Ballantine cofnął się za biurko i usadowił w fotelu.

– Ale dostępność to tylko jedna strona medalu. Drugą stanowi fakt, że wielu lekarzy uważa przyjmowanie narkotyków za rzecz naturalną. Przez cały dzień troszczą się o innych, sądzą więc, że zasługują na wsparcie i pokrzepienie sił; tego właśnie szukają w narkotykach lub alkoholu. To zwykła historia. Ponieważ przyzwyczajeni są decydować samodzielnie, nie szukają pomocy u innych lekarzy i leczą się sami.

Słuchając Ballantine'a, który przyjął jej rewelacje o Thomasie z takim spokojem Cassi czuła, jak ciężar spada jej z serca. Po raz pierwszy od kilku dni poczuła przebłysk optymizmu.

– Najważniejsze, żeby to wszystko, o czym mówiliśmy, pozostało wyłącznie między nami – oświadczył Ballantine. – Wszelkie plotki mogą zaszkodzić zarówno twojemu mężowi, jak i szpitalowi. Zamierzam przeprowadzić dyplomatyczną rozmowę z Thomasem, a potem zobaczymy co dalej. W oparciu o swoje doświadczenie życiowe mogę cię zapewnić, że problemy Thomasa nie są tak groźne, jak sądzisz. Jest po prostu trochę przepracowany.

– Czy pan nie obawia się o jego pacjentów? – zapytała Cassi. – Czy obserwował go pan ostatnio podczas operacji?

– Nie – przyznał Ballantine. – Ale gdyby coś było nie tak, z pewnością bym o tym wiedział.

Nie było to zbyt przekonywające.

– Znam Thomasa już od siedemnastu lat – dalej uspokajał Cassi Ballantine. – Gdyby coś się działo, doniesiono by mi o tym.

– W jaki sposób ma pan zamiar podjąć ten temat? – zapytała. Ballantine wzruszył ramionami. – Mam wyostrzony słuch.