Изменить стиль страницы

– Oczywiście, pan nikomu nie wspomni o naszej rozmowie? – upewniła się Cassi.

– Wykluczone – oświadczył Ballantine.

Z bukietem zakupionych w szpitalnej kwiaciarni irysów Cassi szła korytarzem na osiemnastym piętrze, szukając pokoju 1847. Drzwi były uchylone. Lekko zastukała i zajrzała do środka. W pokoju było tylko jedno łóżko, a na nim leżał ktoś po oczy przykryty prześcieradłem: widać było, że trzęsie się ze strachu.

– Robercie! – roześmiała się Cassi. – Co u licha…

Robert wyskoczył z łóżka ubrany w piżamę. – Zauważyłem wcześniej, że idziesz – tłumaczył. Spostrzegłszy kwiaty, zapytał: – To dla mnie?

Cassi podała mu bukiet. Włożył go do dzbana z wodą i postawił na nocnej szafce przy łóżku.

Rozglądając się po pokoju spostrzegła, że stoi tu już około tuzina bukietów.

– Kwiatów jak na pogrzebie – zauważył Robert.

– Nie lubię tego rodzaju dowcipów – powiedziała Cassi ściskając go. – Kwiatów nigdy nie za dużo. Świadczą o tym, że masz wielu przyjaciół. – Usiadła w nogach łóżka.

– Nigdy dotąd nie byłem pacjentem w szpitalu – rzekł Robert, przysuwając sobie krzesło jakby to on był gościem. – Nie podoba mi się to. Czuję się tu bezbronny.

– Musisz się przyzwyczaić – stwierdziła Cassi. – Mnie czeka to samo.

– Chodzi o to, że ja za dużo wiem o tym wszystkim – tłumaczył Robert. – Muszę ci wyznać, że jestem przerażony. Z pewnością przed operacją będę musiał otrzymać podwójną dawkę środków nasennych, inaczej nie zasnę.

– Jeszcze kilka dni temu dziwiłbyś się, gdyby ktoś tak mówił.

– Łatwo się dziwić, kiedy się jeszcze nie leży na szpitalnym łóżku – Robert uniósł do góry rękę z umocowaną plastykową tabliczką. – Teraz jestem tylko numerem statystycznym.

– Być może będzie ci raźniej, gdy powiem, że mnie też zachęciłeś. Od jutra również będę pacjentką tego szpitala.

Na twarzy Roberta odmalowało się współczucie. – Jestem rzeczywiście bardzo niemądry. Boję się usunięcia dwóch zębów, kiedy ciebie oczekuje operacja oka.

– Operacja zawsze jest operacją – zauważyła Cassi.

– Sądzę, że postąpiłaś bardzo słusznie. Mam przeczucie, że twoja operacja zakończy się stuprocentowym sukcesem.

– A jak wyglądają twoje szansę? – zapytała Cassi.

– Hm… fifty-fifty – odparł Robert ze śmiechem. – Słuchaj, chcę ci coś pokazać.

Wstał, podszedł do nocnej szafki, wyjął papierową teczkę i usiadł na łóżku obok Cassi. – Przy pomocy komputera zestawiłem dane dotyczące wszystkich przypadków SSD. Na ich podstawie doszedłem do kilku interesujących wniosków. Przede wszystkim stwierdziłem – zgodnie z twoim przypuszczeniem – że wszystkie dotyczą pacjentów, którzy mieli podłączoną kroplówkę. Dalej, że w ciągu ostatnich dwóch lat chodziło wyłącznie o pacjentów, których stan nie budził obaw – innymi słowy, których śmierci nikt nie oczekiwał.

– O Boże! – zawołała Cassi. – I co jeszcze?

– Spośród wszystkich przypadków SSD wyodrębniłem przy pomocy komputera kilka, w których pacjenci nie przechodzili wcześniej operacji, w ich liczbie przypadek Sama Stevensa. Ten ostatni zmarł nieoczekiwanie podczas cewnikowania serca. Był niedorozwinięty umysłowo, ale znajdował się w dobrej kondycji fizycznej.

– Czy on również miał kroplówkę? – zapytała Cassi.

– Tak – potwierdził Robert.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.

– Wreszcie – ciągnął Robert – komputer wskazał, że zdecydowana większość przypadków śmiertelnych dotyczy mężczyzn i – co jest wręcz kuriozalne – o skłonnościach homoseksualnych!

Cassi uniosła wzrok znad papierów, które przeglądała i spojrzała z zainteresowaniem na Roberta. Dotąd między nimi nie było nawet wzmianki o homoseksualizmie; nie miała ochoty podejmować tego tematu.

– Byłam dziś rano na oddziale patologii – powiedziała zmieniając temat. – Nie zastałam już tam ciebie, ale przy okazji obejrzałam kilka slajdów dotyczących Jeoffry'ego Washingtona. Na preparatach żyły, do której była podłączona kroplówka, spostrzegłam małe białe punkciki. Najpierw pomyślałam, że są to artefakty, ale potem stwierdziłam, że występują na wszystkich slajdach z wyjątkiem jednego. Czy sądzisz, że to może mieć jakieś znaczenie?

Robert zwilżył wargi językiem. – Nie – odpowiedział w końcu. – To niczego nie wyjaśnia. Można myśleć o jednym: do roztworu dwuwęglanu przypadkowo dostało się trochę wapnia, co spowodowało powstanie osadu, który jednak powinien być widoczny w butelce, a nie w żyle. Oczywiście, osad mógł się dostać do żyły z butelki, ale wtedy byłby widoczny w butelce gołym okiem. Być może przyjdzie mi jeszcze coś innego do głowy, gdy sam zobaczę preparaty. Ale dajmy już spokój tym przykrym sprawom. Powiedz mi lepiej coś o wczorajszym przyjęciu. Co włożyłaś na siebie?

Cassi opisała ubiegły wieczór w samych superlatywach. Przemilczała wszystkie przykre wydarzenia. Ale dlaczego Robert nie zauważył jej zaczerwienionych oczu? Zawsze był taki spostrzegawczy! Ale to chyba zrozumiałe – miał uwagę zaprzątniętą operacją. Obiecała, że odwiedzi go nazajutrz i wyszła, zanim uległa pokusie zwierzenia się ze swych kłopotów.

Larry Owen czuł się jak struna fortepianu napięta do ostatnich granic. Thomas Kingsley spóźnił się nieco tego ranka, a w dodatku był wściekły, że Larry czekał z otwarciem klatki piersiowej pacjenta na jego przybycie. I choć Larry wykonał swoje zadanie z rekordową szybkością, zły humor Thomasa nie uległ poprawie. Wszystko go denerwowało: Larry nie powinien był czekać z otwarciem chorego, pielęgniarki podawały mu nie te instrumenty, stażyści nie przygotowali należycie operacji, a anestezjolog okazał się niekompetentnym sukinsynem. Kiedy podano mu niewłaściwe pudełko z igłami, rzucił je o ścianę z taką siłą, że przełamało się na pół.

Larry już wcześniej przewidywał taką sytuację. Od początku zorientował się, że Thomas jest dzisiaj w złej formie z powodu skrajnego wyczerpania. Nie miał zwykłej płynności ruchów, formułował błędne konkluzje. I co najważniejsze – trzęsły mu się ręce. Larry sam omal nie dostał ataku serca, gdy obserwował, jak Thomas pochylony nad sercem z ostrą jak brzytwa igłą próbował przyszyć maleńki kawałek żyły odpiszczelowej do drobniutkiego naczynia wieńcowego.

Nie spełniły się oczekiwania Larry'ego, że drżenie rąk chirurga ustąpi w miarę upływu czasu. Na odwrót – wzrastało coraz bardziej.

– Może ja to zeszyję? – proponował kilkakrotnie. – Z mojego miejsca mam chyba lepszą widoczność.

– Jeśli będę potrzebował pańskiej pomocy, sam o nią poproszę – ciągle odpowiadał Kingsley.

W ten sposób przebrnęli przez dwa bypassy, wykonane w miarę prawidłowo. Trzecim pacjentem tego dnia był trzydziestoośmioletni mężczyzna, ojciec dwojga małych dzieci. Larry otworzył klatkę piersiową pacjenta i czekał, aż Thomas przyjdzie z pokoju chirurgów. Czuł narastanie własnego pulsu, zaczął się pocić. Kiedy w końcu Kingsley pojawił się w drzwiach sali, Larry poczuł ścisk żołądka.

Początkowo wszystko szło w miarę gładko, chociaż drżenie rąk operującego nie ustępowało, a stopień opanowania był nawet niższy. Cały zespół, rozgrzany sukcesem poprzednich dwóch operacji, czuwał nad przebiegiem tej trzeciej. Najtrudniejsze zadanie przypadło w udziale Larry'emu, który usiłował wyprzedzać każdy błędny ruch Thomasa i robić za niego wszystko, na co mu tamten pozwalał. Prawdziwy problem powstał dopiero wtedy, gdy przystąpili do przyszywania bypassów. Larry nie mógł już na to patrzeć, odwrócił więc głowę, gdy Thomas przybliżył igłę do serca.

– Do diabła! – zawołał Thomas.

Larry poczuł nagle, że żołądek podchodzi mu do gardła, gdy zobaczył jak chirurg odrywa rękę od operowanego miejsca z igłą wbitą we wskazujący palec. Jednocześnie odruchowo szarpnął jeden z cewników odprowadzających krew pacjenta do płucoserca. Rana natychmiast wypełniła się krwią, która nasączyła sterylne tampony i zaczęła kapać na podłogę. Desperackim ruchem Larry zanurzył rękę w ranie i zaczął szukać na ślepo klamry szwu spinającego główną żyłę. Na szczęście trafił na nią od razu. Delikatnie wzmocnił jej ucisk, zmniejszając upływ krwi.

– Gdyby wszystko zostało należycie przygotowane, coś takiego nie mogłoby się zdarzyć – wściekał się Thomas, wyciągając igłę z palca i rzucając ją na podłogę.

Odszedł od stołu operacyjnego i zajął się swoim palcem.

Tymczasem Larry'emu udało się usunąć krew z rany. Włączając ponownie cewnik płucoserca zastanawiał się, co teraz należy uczynić. Thomas nie powinien już dalej operować, jeśli nie miał zamiaru popełnić zawodowego samobójstwa. Wreszcie Larry poczuł, że dłużej nie wytrzyma napięcia. Zabezpieczywszy operowane miejsce, odszedł od stołu operacyjnego i zwrócił się do Thomasa, któremu pielęgniarka pomagała założyć rękawice.

– Przepraszam pana, doktorze Kingsley – oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu – to był dla pana bardzo trudny dzień. Nie jesteśmy już na balu. Jest pan bardzo zmęczony. Przejmuję tę operację od pana. Proszę nie zakładać rękawic.

Przez chwilę Larry'emu zdawało się, że Thomas ma zamiar go uderzyć – mówił jednak dalej: – Pan wykonał tysiące takich operacji. Nikt pana nie będzie obwiniał za to, że na skutek zmęczenia jednej z nich pan nie skończy.

Thomas zaczął drżeć, po czym – ku zdziwieniu i uldze Larry'ego – rzucił rękawice i wyszedł.

Larry westchnął i wymienił spojrzenia z panną Goldberg. – Zaraz wracam – zwrócił się do operującego zespołu. Z rękawicami na dłoniach wyszedł z sali. Miał nadzieję, że spotka któregoś z chirurgów serca i odetchnął, gdy ujrzał George'a Shermana wychodzącego właśnie z sali numer 6. Larry wziął go na stronę i wszystko mu spokojnie opowiedział.

– Chodźmy – powiedział George. – To, co się tu wydarzyło, nie powinno się wydostać poza salę operacyjną. To mogło się przydarzyć każdemu z nas, a gdyby ludzie dowiedzieli się o tym, byłaby to katastrofa nie tylko dla Kingsleya, ale i dla całego szpitala.

– Jasna sprawa – odparł Larry.

Thomas był bardziej rozgniewany niż kiedykolwiek przedtem. Jak Larry śmiał powiedzieć, że on jest zbyt zmęczony, żeby kontynuować operację? To, co się wydarzyło, wydawało mu się koszmarem. Właśnie w obawie przed tego rodzaju sytuacją wziął wcześniej tabletkę nasenną. Był całkowicie pewien, że jest w stanie operować i gdyby nie to, że tak bardzo wstrząsnęła nim niewierność Cassi, nie musiałby opuścić sali operacyjnej przed czasem. Jak oszalały wpadł do pokoju chirurgów i chwycił słuchawkę telefoniczną. Zadzwonił do Doris, żeby upewnić się, że nie ma do niego pilnych spraw, i poprosić o przełożenie wszystkich dzisiejszych wizyt popołudniowych na dzień następny.