Изменить стиль страницы

– A dlaczego miałabym zignorować ludzi, którzy pana znają najlepiej?

– Oni mnie wcale nie znają! – zawołał Bentworth, uderzając dłonią w stół.

Cassi drgnęła przestraszona, ale zachowała spokój. – Taki sposób zachowania z pewnością panu nie pomoże – oświadczyła.

– Jezu Chryste! – zawołał Bentworth zrywając się na nogi. Zaczął przemierzać pokój wielkimi krokami w tę i z powrotem. Gdy Cassi nie zareagowała, rzucił się z powrotem na krzesło. Widać było pulsującą tętniczkę na jego skroni.

– Czasami myślę, że najlepiej byłoby się poddać – stwierdził.

– Dlaczego pańska grupa uważa, że nie powinien pan otrzymać przepustki? – zapytała Cassi. Nie miała najmniejszego zamiaru uwierzyć teatralnym gestom.

– Nie wiem – odparł pułkownik.

– Nawet nie domyśla się pan?

– Nie lubią mnie. Czy to nie wystarcza? To są skończone ofermy. Inteligenci, pożal się Boże.

– Czyżby ich pan nienawidził?

– Tak, nienawidzę ich wszystkich.

– To są ludzie podobni do pana i mają podobne problemy. Bentworth nie od razu odpowiedział, a Cassi tymczasem usiłowała sobie przypomnieć, czego się dowiedziała z lektury o leczeniu ludzi z pogranicza. Rzeczywistość była bardziej skomplikowana, niż najlepsza nawet teoria. Z podręczników wiedziała, że to ona – jako lekarz – powinna odgrywać "konstruktywną" rolę w procesie leczenia, ale w tej chwili nie miała pojęcia, co to ma oznaczać.

– Paradoksalne jest to, że ich potrzebuję, choć jednocześnie nienawidzę – Bentworth potrząsnął przy tym głową, jakby był speszony tym, co mówi. – Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale ja nie lubię być sam – nie ma dla mnie nic gorszego niż samotność. Gdy jestem sam, muszę pić, a alkohol mnie oszołamia. Nic na to nie poradzę.

– Co się wtedy dzieje? – zapytała Cassi.

– Wtedy zawsze otrzymuję jakąś propozycję. To reguła. Jakiś goguś mnie spostrzega i domyśla się, że jestem pedałem, więc podchodzi i zaczyna rozmowę. Wszystko kończy się tak, że biję gościa na miazgę. Umiem robić użytek ze swoich rąk – jedyna rzecz, której się nauczyłem w wojsku.

Cassi pamiętała z lektury, że osoby z pogranicza pragną zazwyczaj uchronić się przed homoseksualnymi kontaktami. Homoseksualizm stanowił niewątpliwie interesującą dziedzinę, do której miała zamiar wrócić w następnych rozmowach, ale w tej chwili nie czuła się jeszcze do tego przygotowana.

– A co z pańską pracą? – zapytała, pragnąc zmienić temat.

– Jeśli mam być szczery, wojsko mnie już zmęczyło, mam go dość. Początkowo bawiło mnie tam współzawodnictwo. Obecnie jestem już pułkownikiem, więc nie mam z kim rywalizować. O generalskie szlify nie mam zamiaru się ubiegać – zazdroszczono by mi ich. Nie mam już o co się starać – pozostało uczucie pustki.

– Uczucie pustki? – jak echo powtórzyła Cassi.

– Tak, pustki. Takie samo jak po kilku miesiącach współżycia z tą samą kobietą. Początkowo wszystko jest piękne i podniecające, po kilku jednak miesiącach powszednieje, a wtedy pojawia się to uczucie. Nie umiem tego inaczej wytłumaczyć. Cassi zagryzła wargę.

– Idealne stosunki z kobietą – ciągnął Bentworth – mogą trwać najwyżej jeden miesiąc. Potem nasza ukochana znika, a na jej miejsce pojawia się inna. To najlepsze rozwiązanie.

– A jednak był pan żonaty.

– Tak, byłem żonaty. Małżeństwo trwało rok. Omal jej nie zabiłem. Cały czas tylko narzekała.

– A czy teraz pan żyje z jakąś kobietą?

– Nie. Dlatego znajduję się tutaj. W przeddzień awantury w barze opuściła mnie. Znałem ją zaledwie od kilku tygodni, ale poznała innego i wyprowadziła się do niego. Właśnie z tego powodu chcę wyjść na przepustkę. Ona ma klucz do mojego mieszkania i boję się, że mnie okradnie.

– Dlaczego więc nie zadzwoni pan do kogoś z przyjaciół i nie poprosi o wymianę zamka? – zapytała Cassi.

– Ja nikomu nie ufam – oświadczył Bentworth, podnosząc się z miejsca. – Proszę mi w końcu powiedzieć, czy ma pani zamiar wydać mi tę przepustkę, czy niepotrzebnie tracimy czas?

– Tę sprawę poruszę na następnej odprawie – oświadczyła Cassi. – Musimy ją najpierw przedyskutować.

Bentworth pochylił się nad biurkiem. – Jednego nauczyłem się w tym szpitalu: nienawidzić wszystkich psychiatrów. Wydaje się im, że są cholernie mądrzy, ale to nieprawda. Są o wiele bardziej zwariowani niż ja.

Cassi spojrzała mu w oczy i przeraziła się – tak bardzo stały się lodowate. Przyszło jej do głowy, że pułkownik Bentworth powinien być oddany pod nadzór. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że właśnie tu znajduje się pod nadzorem.

Cassi zapukała do drzwi ciasnego biura Roberta. Siedział zajęty nad cytoskopem; gdy ją ujrzał, twarz rozpromienił mu uśmiech. Zerwał się tak energicznie, by uściskać Cassi, że odrzucony do tyłu fotel na kółkach potoczył się pod samą ścianę.

– Źle wyglądasz – stwierdził przyglądając się jej badawczo. – Czy coś się stało?

Cassi odwróciła się. Miała już dość rozmów na ten temat.

– Jestem po prostu zmęczona. Sądziłam, że na psychiatrii będzie łatwiej.

– To może wrócisz na patologię? – zapytał żartobliwie podsuwając jej krzesło. Pochylił się do przodu i położył ręce na jej kolanach. Gdyby to uczynił inny mężczyzna, poczułaby się skrępowana, ale w przypadku Roberta ten gest miał pokrzepiającą wymowę.

– Czego się napijesz? Kawy? Soku pomarańczowego? A może czegoś innego?

Cassi potrząsnęła odmownie głową. – Gdybyś mógł mi podarować trochę snu! Jestem wyczerpana, a muszę wieczorem jechać na przyjęcie do Ballantine'ów, do Manchester.

– To cudownie! – paplał dalej Robert. – Co włożysz na siebie? Cassi podniosła oczy do góry z udaną rozpaczą. Była zmuszona wyjaśnić Robertowi, że przyszła do niego nie po to, by rozmawiać o swojej garderobie – o której zresztą miał niezłe pojęcie – ale o wynikach sekcji zwłok.

Robert udał bardzo obrażonego: – Zawsze przychodzisz do mnie tylko w interesach. A ja pamiętam, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi!

Cassi wyciągnęła rękę, żeby uścisnąć serdecznie dłoń Roberta, ten jednak uchylił się i cofnął swój fotel. Oboje roześmieli się. Cassi westchnęła uświadamiając sobie, że poczuła się nagle znacznie lepiej. Robert działał na nią krzepiąco.

– Czy twój małżonek powiedział ci, że mnie wsparł na ostatniej konferencji chirurgów?

– Nie – odparła zdziwiona. Nigdy nie wspominała nikomu o niechęci, jaką Thomas żywił do Roberta; zdawała sobie sprawę, że obaj musieli przy jakichś okazjach spotkać się ze sobą chociaż kilka razy.

– Popełniłem duży błąd. Nie wiem dlaczego przyszło mi do głowy, że ucieszę bardzo kardiochirurgów, jeśli im powiem o SSD,

i postanowiłem wstępnie przedstawić sprawę na wczorajszej konferencji. Okazało się, że nie mogłem nic gorszego zrobić. Wyniki moich badań potraktowali jako swoisty rodzaj krytyki ich pracy. Kiedy skończyłem mówić, Ballantine zaczął wytrząsać się nade mną, dopóki Thomas mu nie przerwał, zadając inteligentne pytanie. Po tym padło jeszcze kilka innych i w ten sposób uniknąłem totalnej porażki. Dziś rano dostałem "wycisk" od szefa oddziału. Zdaje się, że George Sherman poprosił go, aby na przyszłość trzymał mnie w ryzach.

Zaskoczona Cassi poczuła wdzięczność do Thomasa za interwencję. Zastanawiała się, czemu Thomas jej o tym nie wspomniał, w końcu jednak uprzytomniła sobie, że nie miał okazji; podczas ostatniego spotkania rozmawiali tylko o jej oku.

– Być może będę zmuszony odwołać nieprzyjemne rzeczy, które powiedziałem o twoim mężu – dodał Robert.

Nastała kłopotliwa cisza. Cassi nie miała ochoty mówić w tej chwili o swoich uczuciach.

– Więc dobrze – powiedział Robert zacierając ręce z zapałem. – Do roboty! Jak ci już powiedziałem przez telefon, zdaje się, że znalazłem kolejny przypadek SSD.

– Czy również sinica, tak jak ostatnio? – zapytała Cassi rada ze zmiany tematu.

– Nic podobnego – odparł Robert. – Chodź ze mną, coś ci pokażę. Zerwał się z fotela i pociągnął Cassi za sobą do znajdującej się obok sali, gdzie na stole z nierdzewnej stali leżały zwłoki młodego Murzyna. Rutynowe cięcie w kształcie litery "Y" było spięte dużymi szwami.

– Poprosiłem, żeby zwłoki jeszcze zostawiono, gdyż chciałem ci coś pokazać – oznajmił Robert.

Podszedł do zwłok i włożywszy kciuk w usta Jeoffry'ego Washingtona, odciągnął w dół jego dolną szczękę. – Spójrz tutaj.

Z rękami założonymi do tyłu Cassi pochyliła się nad trupem i zajrzała mu w usta. Język był pogryziony jak kawałek mięsa.

– Pogryzł własny język – zauważył Robert. – Najwidoczniej miał atak padaczki.

Cassi wyprostowała się wstrząśnięta tym, co zobaczyła. Jeśli to był również przypadek SSD, to tym razem dotknął człowieka zupełnie młodego.

– Sądzę, że bezpośrednią przyczyną zgonu była arytmia serca – rzekł Robert – choć nie jestem tego zupełnie pewien, gdyż mózg nie został jeszcze zbadany. Muszę ci powiedzieć, że mając do czynienia z takimi jak ten przypadkami, nie mogę się wyzbyć niepokoju przed własną operacją. – W tym momencie spojrzał z obawą na Cassi.

– Kiedy masz zamiar się jej poddać? – zapytała. Ze słów Roberta wywnioskowała, iż sprawa została już ostatecznie przesądzona.

Robert uśmiechnął się. – Mówiłem ci, że mam zamiar z tym skończyć, ale ty nie chciałaś wierzyć. Od jutra już będę pacjentem. A co z tobą?

Cassi potrząsnęła głową. – Nie ustaliłam jeszcze terminu.

– Ach, ty tchórzu – z poczuciem wyższości powiedział Robert. – Dlaczego byś nie miała wyznaczyć terminu na pojutrze – moglibyśmy składać sobie wizyty w okresie rekonwalescencji.

Cassi nie chciała nic mówić Robertowi, że nie może się w tej sprawie porozumieć z Thomasem. Niechętnie odwróciła oczy i skierowała je na zwłoki.

– Ile miał lat? – zapytała mając na myśli zmarłego.

– Dwadzieścia osiem – odpowiedział Robert.

– Boże, taki młody – powiedziała. – A minęły zaledwie dwa tygodnie od ostatniego przypadku.

– To fakt – potwierdził Robert.

– Im więcej myślę o tej sprawie, tym bardziej budzi we mnie niepokój.