Изменить стиль страницы

Gdy Jack po raz pierwszy spotkał Teresę, odniósł wrażenie, że tak jest zajęta osiąganiem własnych celów, że nie potrafi rozmawiać na jakieś mniej ważne tematy. Teraz musiał jednak przyznać, że się pomylił. Kiedy zaczął jej dokuczać, bezlitośnie upierając się, że poza pracą świata nie widzi, nie tylko przyjęła pełen uszczypliwości atak ze spokojem, ale na dodatek odbijała piłeczkę równie celnie jak on. Po drugim kieliszku wina oboje byli szczerze rozbawieni.

– Nie sądziłem, że będę się jeszcze dzisiaj tak serdecznie śmiał – powiedział Jack.

– Przyjmuję to jako komplement.

– I słusznie.

– Przepraszam – powiedziała Teresa, zwijając serwetkę. – Zdaje się, że za chwilę podadzą do stołu, więc jeśli mi wybaczysz, na chwilkę jeszcze zostawię cię samego.

– Ależ oczywiście, proszę – odparł Jack. Złapał za krawędź stolika i lekko przyciągnął go do siebie, dając Teresie więcej miejsca do ruchu. W niewielkiej restauracji stoliki stały bardzo blisko siebie.

– Zaraz wracam – obiecała. Uścisnęła Jacka za ramię. – Nie odchodź – szepnęła.

Widział, jak podeszła do maître d'hôtel, który wysłuchał jej, a następnie skierowała się na zaplecze lokalu. Jack odprowadził ją wzrokiem, gdy zgrabnym krokiem przechodziła przez salę. Jak zwykle ubrana była w prostą, szytą na miarę sukienkę, podkreślającą jej szczupłą, wysportowaną sylwetkę. Bez trudu wyobraził sobie Teresę na sali gimnastycznej ćwiczącą z taką samą determinacją, z jaką próbuje zrobić zawodową karierę.

Kiedy Teresa zniknęła z pola widzenia, wrócił wzrokiem do stolika. Podniósł kieliszek i upił mały łyk wina. Kiedyś czytał, że podobno czerwone wino zabija wirusy. To skierowało jego myśli na coś, o czym nie myślał, a być może powinien. Zetknął się z wirusem grypy i podczas gdy sam mógł czuć się bezpieczny po zaaplikowaniu sobie odpowiednich środków, z pewnością nie chciał narażać nikogo na chorobę, a szczególnie Teresy.

Rozmyślając o możliwości zarażenia, wysnuł wniosek, że skoro nie występują u niego żadne objawy, to najwidoczniej nie rozmnaża się w nim wirus, a to oznacza, iż nie został zainfekowany. Miał nadzieję, że przynajmniej to nie podlega dyskusji. Wspomnienie grypy nakazało mu sięgnąć do kieszeni po lek. Z plastykowej buteleczki wyjął tabletkę i popijając obficie wodą, połknął ją.

Schował fiolkę i rozejrzał się po restauracji. Zauważył, że wszystkie stoliki były zajęte, a mimo to kelnerzy sprawiali wrażenia zagonionych. Jack uznał, że jest to wynik doskonałej organizacji i profesjonalizmu.

Spojrzał w prawo, w stronę baru, przy którym siedziało kilka par i paru mężczyzn. Wszyscy popijali drinki, czekając najprawdopodobniej na zwolnienie stolika. Wtedy zauważył, że zasłona przy wejściu rozsunęła się i do restauracji wszedł młody, elegancko ubrany ciemnoskóry mężczyzna.

Jack nie był pewny, dlaczego chłopak zwrócił jego uwagę. W pierwszej chwili pomyślał, że z powodu wysokiej i szczupłej sylwetki – przypominał graczy z koszykarskiego boiska, na którym Jack tak lubił spędzać czas. Cokolwiek to było, Jack nie spuszczał wzroku z mężczyzny, który zawahał się przy drzwiach. Nagle ruszył w głąb sali, rozglądając się dookoła. Jego chód nie przypominał sprężystego, żwawego kroku koszykarza. Raczej powłóczył nogami jak człowiek dźwigający na plecach ciężar. Prawą rękę trzymał w kieszeni spodni, lewa sztywno zwisała. Jack od razu zauważył, że nie porusza nią. Tak jakby w miejscu zdrowego ramienia miał protezę.

Phil rozglądał się po sali. Podszedł do niego maître d'hôtel. Krótko o czymś rozmawiali. Szef sali skinął głową i gestem zaprosił mężczyznę do restauracji. Mężczyzna znowu zaczął powoli przesuwać się do przodu, nadal kogoś szukając.

Jack uniósł kieliszek i upił mały łyk wina. Gdy wykonał ten gest, oczy mężczyzny spoczęły na nim i ku zaskoczeniu Jacka, mężczyzna ruszył prosto w jego stronę. Jack powoli odstawił kieliszek. Nieznajomy podszedł do stolika.

Jak we śnie Jack zobaczył unoszącą się prawą rękę mężczyzny. W dłoni trzymał broń. Zanim Jack zdążył zaczerpnąć powietrza, lufa była wycelowana prosto w niego.

W niewielkim pomieszczeniu odgłos strzału był ogłuszający. Jack instynktownie złapał za obrus i uniósł go, chcąc się za nim schować. W efekcie wywrócił kieliszki i zrzucił butelkę. Rozprysła się w kawałeczki.

Wstrząs wywołany strzałem i odgłosem tłuczonego szkła sprawił, że zapadła grobowa cisza. Chwilę później ciało osunęło się na stół. Broń z łoskotem upadła na podłogę.

– Policja! – ktoś zawołał.

Na środek sali wyszedł mężczyzna, unosząc odznakę policyjną. W drugiej ręce trzymał typową policyjną trzydziestkę ósemkę. – Proszę się nie ruszać. Nie ma powodów do paniki.

Jack ze wstrętem odepchnął stolik, który przygwoździł go do ściany. Kiedy stół wrócił do właściwej pozycji, z blatu zsunęło się ciało martwego mężczyzny i ciężko opadło na podłogę.

Policjant wsunął rewolwer do kabury i schował odznakę do kieszeni. Przyklęknął przy zwłokach. Sprawdził puls i niespodziewanie zawołał:

– Niech ktoś wezwie karetkę!

Teraz dopiero restaurację wypełniły głosy przerażenia. Wystraszeni goście zaczęli wstawać od stolików. Kilka osób siedzących blisko wyjścia natychmiast skierowało się do drzwi.

– Proszę zostać na swoich miejscach – policjant wydał krótkie polecenie. – Wszystko jest pod kontrolą.

Niektórzy od razu zastosowali się do polecenia i usiedli. Inni stali nieporuszeni z oczami szeroko otwartymi ze zdziwienia i strachu.

Odzyskując zimną krew, Jack przykląkł za policjantem.

– Jestem lekarzem – poinformował.

– Tak, wiem – odparł policjant. – Proszę sprawdzić. Zdaje mi się, że on umiera.

Jack sprawdzał puls, zastanawiając się równocześnie, skąd policjant go zna. Nie stwierdził pulsu.

– Nie pozostawił mi wielkiego wyboru – stwierdził policjant. – Wszystko stało się tak szybko w obecności tylu przypadkowych ludzi. Strzeliłem w klatkę piersiową z lewej strony. Musiałem trafić w serce.

Obaj wstali.

Policjant zmierzył wzrokiem Jacka.

– Dobrze się pan czuje? – zapytał.

Jack obmacał się z niedowierzaniem. Mógł przecież zostać zraniony i nie czuć tego w szoku.

– Chyba wszystko w porządku – odpowiedział po chwili.

Policjant pokręcił głową.

– Niewiele brakowało. Nie sądziłem, że coś tu panu grozi.

– Co pan chce przez to powiedzieć? – zapytał zaskoczony Jack.

– Sądziłem, że kłopoty zaczną się, gdy opuści pan restaurację.

– Nie rozumiem, o czym pan mówi, ale jestem bardzo wdzięczny, że znalazł się pan w pobliżu.

– Proszę podziękować nie mnie, ale Lou Soldano.

Z toalety wróciła Teresa zaniepokojona zamieszaniem i odgłosami dochodzącymi z sali. Szybko podeszła do stolika. Kiedy dostrzegła leżącego człowieka, gwałtownie zasłoniła usta dłońmi. Patrzyła na Jacka w osłupieniu. Po sekundzie opanowała się i zapytała:

– Co się stało? Jesteś blady jak ściana.

– Ale przynajmniej żyję. Dzięki temu panu. Skonsternowana odwróciła się w stronę policjanta, chcąc usłyszeć jakieś wyjaśnienia, lecz w tej samej chwili na ulicy dały się słyszeć syreny, więc policjant, przeciskając się do wyjścia, ponaglał gości, aby wrócili do stolików.