Изменить стиль страницы

– Nie chcę, żeby mieszała się pani do tego. Obawiam się, że robienie podobnych rzeczy mogłoby okazać się niezwykle niebezpieczne.

– O czym pan mówi? – zapytała poirytowana Kathy. – Już jestem w to zamieszana.

– Proszę się nie denerwować. Przepraszam. Zdaje się, że źle się wyraziłem. – Jack absolutnie nie chciał następnej osoby wplątywać w pajęczynę swych podejrzeń, bojąc się o jej bezpieczeństwo. Jednak w tej sytuacji chyba nie miał wyboru. Kathy miała rację – nawilżacze powinny zostać wycofane.

– Kathy, niech pani posłucha – zaczął Jack i najzwięźlej, jak to było możliwe, wyjaśnił, na czym polega jego teoria o celowym zarażaniu śmiertelnymi chorobami. Powiedział także, że Beth Holderness mogła zostać zabita dlatego, że prosił ją o poszukanie w laboratorium podejrzanych wirusów.

– To raczej dość niezwykła opowieść – zauważyła Kathy z pewnym wahaniem w głosie. Po chwili zastanowienia dodała: – Trudno to wszystko przełknąć naraz.

– Nie zamierzam pani prosić o włączenie się w sprawę. Moją intencją jest jedynie zapewnić pani bezpieczeństwo. Informacje otrzymane ode mnie proszę zachować wyłącznie dla siebie. I na miłość boską, niech pani nikomu nie powtarza mojej teorii. Nawet jeśli mam rację, ciągle nie wiem, kto za tym stoi.

– Boże drogi. Cóż mam powiedzieć?

– Nic pani nie musi mówić, ale jeśli chce pani pomóc, jest coś, co można zrobić.

– Co takiego? – zapytała z wyraźną obawą.

– Proszę pójść do laboratorium mikrobiologicznego i bez wyjaśniania powodów zabrać nieco pożywki stosowanej jako podłoże pod kultury bakterii oraz pojemnik do przenoszenia wirusów. Następnie proszę poprosić kogoś z działu technicznego, aby odkręcił zbiornik przy syfonie pod umywalką w pomieszczeniu, w którym przechowywane są nawilżacze. Płyn zawarty w zbiorniku proszę podzielić na dwie części, wylać na pożywkę, zapakować wszystko ostrożnie i przesłać do laboratorium miejskiego. Proszę ich zapytać, czy z tych próbek zdołają wyodrębnić któryś z pięciu czynników chorobotwórczych.

– Sądzi pan, że jakieś mikroorganizmy ciągle mogą tam być?

– Jest taka możliwość. To strzał na dużą odległość, ale staram się znaleźć dowody i zrobię wszystko, co może mi w tym pomóc. W każdym razie to, o co panią proszę, nie może nikomu wyrządzić szkody z wyjątkiem pani, jeśli nie zachowa się pani wystarczająco ostrożnie.

– Pomyślę o tym – obiecała Kathy.

– Gdyby nie niechętny stosunek do mnie w szpitalu, zrobiłbym to sam. Czym innym jednak było wyjść nie zauważonym z pani biura, a czym innym pobierać próbki do badań laboratoryjnych z umywalki w magazynie zaopatrzenia.

– W tej sprawie muszę się z panem zgodzić – przyznała Kathy.

Odłożywszy słuchawkę, Jack zastanowił się nad reakcją Kathy na rewelacje, które jej przedstawił. Słyszał, że wyraźnie ściszyła głos. Poczuł dreszcz. Nie potrafił dodać nic, co mogłoby ją przekonać. Pozostało mu mieć nadzieję, że poważnie potraktuje jego ostrzeżenia.

Miał jeszcze jeden telefon do załatwienia. Gdy wybierał zamiejscowy numer, przesądnie zacisnął lewy kciuk, na wszelki wypadek. Dzwonił do Nicole Marquette z Centrum Kontroli Chorób. Liczył na dwie sprawy. Po pierwsze, pragnął się dowiedzieć, że próbki dotarły. Po drugie, chciał usłyszeć od Nicole, że stężenie czynnika w próbce jest wysokie, co oznacza, że mają dość materiału, aby wykonać testy bez długiego oczekiwania na wyhodowanie kultur w laboratorium.

Zanim uzyskał połączenie, spojrzał na zegarek. Minęła dziewiętnasta. Miał teraz do siebie pretensje, że nie zadzwonił prędzej, i być może będzie musiał poczekać do rana, aż Nicole zjawi się znowu w pracy. Na szczęście w słuchawce rozległ się głos Nicole.

– Wszystko dotarło bezpiecznie – odpowiedziała na pierwsze pytanie Jacka. – Muszę pana pochwalić za wzorowe zapakowanie próbek. Ochrona ze styropianu i pojemnik chłodzący doskonale zabezpieczyły materiał przed uszkodzeniem.

– Jaka jest jakość materiału do badań?

– To również mnie zachwyciło. Skąd pan pobrał próbki?

– To są popłuczyny oskrzelowe.

Nicole cicho gwizdnęła.

– Przy takiej koncentracji mamy tu niezwykle groźny szczep bakterii.

– Ofiarą był młody, zdrowy mężczyzna. Ponadto jedna z pielęgniarek opiekujących się nim przebywa obecnie na oddziale intensywnej opieki medycznej z ostrą niewydolnością oddechową. Nie minęła jeszcze doba od zetknięcia się z wirusem.

– Coś podobnego! Lepiej więc natychmiast zabiorę się do oznaczania. Zostanę dłużej. Czy poza tą pielęgniarką są jakieś inne przypadki?

– Wiem jeszcze o trzech – przyznał Jack.

– W takim razie zadzwonię rano – obiecała Nicole i odłożyła słuchawkę.

Jack poczuł się nieswojo, że tak nagle przerwała rozmowę, z drugiej jednak strony cieszył się, że najwidoczniej poważnie potraktowała sprawę.

Odkładając słuchawkę, zauważył, że drży mu ręka. Wziął kilka głębokich wdechów i zastanowił się, co ma dalej robić. Pomyślał przede wszystkim o powrocie do domu i poczuł obawy. Nie wiedział przecież, jak Warren zareagował na wieść o śmierci Slama. Zastanawiał się także, czy kolejny zamachowiec zostanie wysłany z morderczą misją.

Niespodziewany dzwonek telefonu wyrwał go z zamyślenia. Zanim podniósł słuchawkę, próbował zgadnąć, kto to dzwoni. Było już późno, owładnęło nim dziwne przeczucie, że być może dzwoni ten sam człowiek, który po południu usiłował zabić go w sklepie.

W końcu podniósł słuchawkę i z ulgą rozpoznał głos Teresy.

– Obiecałeś, że zadzwonisz – przypomniała z wyrzutem. – Mam nadzieję, że nie odpowiesz, że zapomniałeś.

– Nie, miałem kilka pilnych spraw do załatwienia i dopiero co skończyłem.

– Jasne, rozumiem. Ale od godziny jestem gotowa do wyjścia. Może więc prosto z pracy przyjdziesz do restauracji?

– O rany – wymknęło się Jackowi. W natłoku faktów kompletnie zapomniał o umówionej kolacji.

– Tylko nie próbuj się wykręcać.

– Miałem straszny dzień.

– To tak jak ja. Obiecałeś, a poza tym ustaliliśmy, że musisz jeść. Odpowiedz szczerze, jadłeś dzisiaj lunch?

– Nie.

– No widzisz. Nie wolno ci zrezygnować także z kolacji. Zbieraj się. Jeżeli będziesz musiał wrócić do pracy, to zrozumiem to. Ja też mam jeszcze sporo roboty.

Teresa miała wiele zdrowego rozsądku. Nawet jeśli nie odczuwał głodu, to i tak powinien coś zjeść, a odrobina relaksu także mu się przyda. Jeżeli dodać do tego spodziewany upór Teresy, to wiadomo, że nie przyjmie odmowy, a on nie miał siły na spory.

– Jesteś tam jeszcze? – zapytała zniecierpliwiona. – Jack, proszę! Cały dzień czekałam na to spotkanie. Będziemy mogli porównać doniesienia z linii frontu i przegłosować, czyj dzień był gorszy.

Jack czuł zmęczenie. Nagle świadomość, że spędzi czas z Teresą i zje kolację, okazała się cudowną odmianą. Bał się oczywiście, że przebywanie w jego towarzystwie może narazić dziewczynę na niebezpieczeństwo, gdyby znowu podjęto próbę zamachu, ale prawdę powiedziawszy, nie sądził, by wydarzyło się coś podobnego. Jeśli jednak coś zauważą, zgubi napastnika w drodze do restauracji.

– Jak nazywa się restauracja? – zapytał w końcu.

– Dziękuję. Wiedziałam, że się zdecydujesz. "Positano". Przy Madison, przecznicę od mojego biura. Spodoba ci się. Jest mała i bardzo przytulna. Bardzo nienowojorska.

– W takim razie spotkamy się tam za pół godziny – zdecydował.

– Doskonale. Naprawdę nie mogę się doczekać. Ostatnie dni były koszmarne.

– Z tym mogę się zgodzić – przyznał Jack.

Zamknął pokój i zjechał na parter. Nie miał pojęcia, jak sprawdzić, czy ktoś go śledzi, postanowił więc przynajmniej zerknąć przez drzwi wejściowe na zewnątrz i zobaczyć, czy nikt szczególnie podejrzany nie kręci się w pobliżu. Przechodząc do wyjścia, zauważył, że sierżant Murphy rozmawia w swoim pokoju z kimś, kogo Jack nie znał.

Machnęli sobie na pożegnanie. Jacka zastanowiło, dlaczego sierżant ciągle jest na posterunku. Normalnie kończył pracę o siedemnastej.

Gdy stanął w drzwiach wyjściowych, rozejrzał się po najbliższej okolicy. Natychmiast też zdał sobie sprawę z bezcelowości swoich wysiłków. Tuż obok, w budynku starego szpitala Bellevue mieścił się przytułek dla bezdomnych, więc kręciło się mnóstwo ludzi znakomicie nadających się na podejrzanych.

Przez kilka chwil przyglądał się ruchowi na Pierwszej Avenue. Zgiełk i ruch uliczny panowały w najlepsze. Samochód za samochodem posuwały się wolno w korku ulicznym. Autobusy jechały zapchane, wszystkie taksówki były zajęte.

Jack zastanawiał się, co zrobić. Stanie na ulicy i czekanie na taksówkę nie uśmiechało mu się. Byłby zbyt wystawiony na ewentualny atak. Skoro próbowano go zastrzelić w sklepie, tym mniej bezpieczny był na ruchliwej ulicy.

Przejeżdżająca furgonetka podsunęła Jackowi pewien pomysł. Zawrócił od drzwi, minął kostnicę i wszedł do biura. Dyżurujący w biurze kostnicy Marvin Fletcher zrobił sobie właśnie podwieczorek złożony z kawy i pączków.

– Marvin, czy możesz wyświadczyć mi przysługę? – zapytał Jack.

– Co takiego? – zapytał Marvin, popijając kęs pączka łykiem kawy.

– To sprawa osobista i nie chciałbym, abyś komuś o tym wspominał – poprosił Jack.

– Taak? – zapytał Marvin coraz bardziej zainteresowany, otwierając szeroko oczy.

– Muszę wskoczyć do New York Hospital. Mógłbyś podrzucić mnie jedną z furgonetek kostnicy?

– Nie powinienem… – zaczął Marvin.

– Wiesz, mam poważny powód – przerwał mu Jack. – Chciałbym uniknąć spotkania z pewną dziewczyną, która, jak sądzę, będzie czekała przed budynkiem. Z pewnością facet tak przystojny jak ty rozumie podobne sprawy.

Marvin roześmiał się.

– No jasne.

– To ci zabierze sekundę. Wskoczymy na Pierwszą Avenue i już jesteśmy w centrum. W mgnieniu oka będziesz z powrotem, a ja za przysługę płacę dychę. – Jack położył na biurku banknot dziesięciodolarowy.

Marvin spojrzał na banknot, następnie na Jacka.

– Kiedy chcesz jechać?

– Zaraz.

Jack wsiadł do furgonetki przez drzwi dla pasażera, a następnie przeszedł na tył samochodu. Złapał się jakiegoś uchwytu i trzymał mocno, podczas gdy Marvin wycofał samochód na Trzydziestą Ulicę. Gdy czekali na światłach na wjazd na Pierwszą Avenue, Jack upewnił się, że nie jest widoczny z ulicy.