Изменить стиль страницы

Pomimo ruchu szybko znaleźli się przed New York Hospital. Marvin wyrzucił Jacka tuż przed zatłoczonym wejściem głównym. Jack natychmiast zniknął w środku. Stanął pod ścianą hallu i spoglądając w stronę wejścia przez pięć minut, patrzył, czy nikt podejrzany nie wejdzie za nim. Gdy się upewnił, przeszedł do izby przyjęć.

Nie miał najmniejszych kłopotów z poruszaniem się po szpitalu, gdyż gościł w nim wielokrotnie. Z izby przyjęć wyszedł na podjazd i poczekał na pierwszą taksówkę, która przywiozła pacjenta. Nie musiał długo czekać.

Poprosił kierowcę o podwiezienie do Bloomingdale's [5] .

Sklep był tak zatłoczony, jak Jack się spodziewał. Wszedł do środka, przeszedł przez główny hall i wyszedł na Lexington, gdzie złapał kolejną taksówkę. Tym razem kazał się zatrzymać przecznicę przed restauracją "Positano".

Aby zyskać stuprocentową pewność, że jest bezpieczny, na kolejne pięć minut stanął w wejściu sklepu obuwniczego. Ruch samochodowy i pieszy był teraz umiarkowany. Tu, inaczej niż w pobliżu kostnicy, piesi ubrani byli elegancko. Żadna z obserwowanych osób nie wyglądała na członka zbrodniczego gangu.

Ufny w swe bezpieczeństwo, pochwalił sam siebie za ostrożność i spokojnie wszedł do restauracji. Nie mógł wiedzieć, że w czarnym cadillacu, który zaparkował przed chwilą między sklepem z obuwiem a restauracją, siedzi dwóch czekających na niego mężczyzn. Przechodząc obok samochodu, nie mógł zajrzeć do wnętrza, gdyż czarne połyskujące szyby auta były jak lustra.

Jack otworzył drzwi do restauracji, następnie rozsunął kotarę, która chroniła gości siedzących w pobliżu wejścia przed chłodnym powiewem z ulicy, i stanął w miłym, ciepłym wnętrzu lokalu. Po lewej miał mały, mahoniowy kontuar baru. Po prawej całą powierzchnię sali zajmowały stoliki. Ściany i sufit pokrywała drewniana, biała kratownica, po której piął się łudząco przypominający prawdziwy, sztuczny bluszcz. Jack poczuł się tak, jakby nagle wszedł do restauracji w ogrodzie gdzieś we Włoszech.

Z apetycznego aromatu wypełniającego restaurację wywnioskował, że szef kuchni przywiązuje równie dużą wagę do czosnku jak on sam. Wcześniej już poczuł, że chętnie by coś zjadł. Teraz czuł się tak, jakby za chwilę miał z głodu umrzeć.

W sali było pełno, a jednak brakowało tego charakterystycznego, nowojorskiego tumultu. Być może to zieleń powodowała, że rozmowy stałych bywalców i brzęk naczyń zdawały się przytłumione. Jack uznał, że spokój panujący w restauracji Teresa nazwała "nienowojorską" atmosferą.

Jacka przywitał maître d'hôtel i zapytał, czy może w czymś pomóc. Jack poinformował go, że jest umówiony z panią Hagen. Szef sali odpowiedział skinieniem głowy i poprosił gościa, aby udał się za nim. Wskazał Jackowi stolik pod ścianą, tuż za barem.

Teresa, wstała, aby uściskać Jacka. Kiedy zobaczyła jego twarz, powstrzymała się.

– Mój Boże! Twoja twarz wygląda okropnie.

– To samo ludzie powtarzają o całym moim życiu – odpowiedział.

– Jack, proszę nie żartuj. Mówię poważnie. Na pewno dobrze się czujesz?

– Jeśli mam być szczery, to powiem ci, że nawet zapomniałem o twarzy.

– Ależ to na pewno cię boli. Chciałam cię pocałować na przywitanie, ale boję się, że może cię to bardziej zaboleć, niż ucieszyć.

– Usta mam całe.

Teresa pokręciła głową, uśmiechnęła się i machnęła ręką.

– Jesteś niemożliwy. Zanim cię spotkałam, sądziłam, że to ja potrafię zawsze znaleźć najlepszą odpowiedź.

Usiedli.

– Jak ci się tu podoba? – zapytała Teresa, rozkładając jednocześnie serwetkę.

– Od razu mi się spodobała. Jest przytulnie, a o niewielu restauracjach w mieście da się to powiedzieć. Nigdy bym tu nie zajrzał. Szyld na zewnątrz jest niemal niewidoczny.

– To jedno z moich ulubionych miejsc.

– Cieszę się, że nalegałaś na to spotkanie. Nie znoszę przyznawać racji, ale tym razem ją miałaś. Umieram z głodu.

Przez następny kwadrans studiowali uważnie menu, wysłuchując równocześnie długiej listy polecanych przez kelnera dań. W końcu złożyli zamówienie.

– Może weźmiemy też wino? – zaproponowała Teresa.

– Czemu nie – zgodził się Jack.

– Wybierzesz? – spytała, podając mu listę win.

– Mam przeczucie, że lepiej niż ja wiesz, co zamówić.

– Białe czy czerwone?

– Obojętnie.

Z butelką wina na stole i pełnymi kieliszkami usiedli wygodnie i starali się zrelaksować. Oboje jednak byli napięci. Jack podejrzewał, że Teresa jest nawet bardziej zdenerwowana niż on. Dostrzegł jej ukradkowe spojrzenie na zegarek.

– Widziałem – poinformował ją.

– Co widziałeś?

– Widziałem, że patrzyłaś na zegarek. Zdawało mi się, że mamy się odprężyć. Dlatego też nie pytam cię o twój dzień ani nie opowiadam o swoim.

– Przepraszam. Masz rację. Nie powinnam była. To tylko odruch. Wiem, że Colleen i zespół cały czas pracują w studio i chyba czuję się nieco winna, siedząc tu i przyjemnie spędzając czas.

– Czy powinienem zapytać, jak przebiega kampania?

– Dobrze. Bałam się o to i dlatego skontaktowałam się ze znajomą z National Health. Zjadłyśmy razem lunch. Kiedy opowiedziałam jej o nowym pomyśle, była tak podekscytowana, że błagała mnie, abym pozwoliła jej powiedzieć o wszystkim szefowi. Oddzwoniła po południu i powiedziała, że szef jest zachwycony pomysłem i myśli o podniesieniu budżetu reklamowego o dwadzieścia procent.

Jack spróbował wyliczyć, ile to może oznaczać dwadzieścia procent. Okazało się, że w grę wchodzi milion dolarów. Rozzłościł się, gdy dowiedział się, że pieniądze pochodzą z funduszu opieki nad chorymi. Nie chciał jednak psuć nastroju, więc nie zdradził się z myślami. Wręcz przeciwnie, pogratulował Teresie sukcesu.

– Dziękuję – odpowiedziała.

– Nie brzmi to jak opowieść o złym dniu – stwierdził Jack.

– Cóż. To, że klientowi podoba się koncepcja, to dopiero początek. Teraz staje przed nami zadanie skompletowania materiałów i zaprezentowanie ich, a wreszcie, po ostatecznej akceptacji, przeprowadzenie właściwej kampanii reklamowej. Nie masz pojęcia, ile problemów rodzi się w czasie produkcji trzydziestosekundowego spotu reklamowego.

Wzięła mały łyk wina. Gdy odstawiła kieliszek na stół, znowu spojrzała na zegarek.

– Tereso! – powiedział z nie ukrywaną złością Jack. – Znowu to zrobiłaś!

– Masz rację! – przyznała i przyłożyła dłoń do czoła. – Co się ze mną dzieje? Prawdopodobnie jestem pracoholikiem. Przyznaję się. Zaraz! Wiem, co powinnam zrobić. Mogę przecież zdjąć ten cholerny zegarek! – Rozpięła bransoletę, zdjęła zegarek i wrzuciła go do torebki. – No i jak?

– Znacznie lepiej – odparł Jack.

– Ten facet uważa się za jakiegoś pieprzonego supermena albo co i stąd te problemy – stwierdził Twin. – Nagadał pewnie braciom i kompletnie im odbiło. Wkurwia mnie to. Kapujesz?

– To dlaczego sam nie załatwisz sprawy? Dlaczego ja? – Krople potu perliły się na czole Phila.

Twin oparł się na kierownicy cadillaca. Powoli obrócił głowę i spojrzał na swego zastępcę. W samochodzie panował półmrok, jedynie światła przejeżdżających samochodów oświetlały krótkimi smugami twarz Phila.

– Uspokój się. Wiesz, że nie mogę się tam pokazać. Natychmiast by mnie rozpoznał i byłoby po zabawie. Najważniejsze jest zaskoczenie.

– Przecież ja też byłem u niego w chacie – opierał się Phil.

– Ale tobie staruszek nie patrzył prosto w oczka i to nie ty walnąłeś frajera. Nie zapamiętał cię. Zaufaj mi.

– Ale czemu ja? – Phil nie ustępował. – BJ chciał to zrobić, szczególnie po klęsce w sklepie. Chce jeszcze jednej szansy.

– Po historii w sklepie doktor może rozpoznać BJ. Poza tym jest to wreszcie okazja dla ciebie. Niektórzy z braci narzekają, że nigdy nie zrobiłeś roboty, więc nie powinieneś być moim zastępcą. Wierz mi, wiem, co robię.

– Ale ja nie jestem dobry w te klocki. Nigdy do nikogo nie strzelałem.

– Stary, to nic takiego. Za pierwszym razem możesz się obawiać, ale to proste. Trach! I po wszystkim. To również świetnie odpręża, stary, a ty jesteś cholernie spięty.

– Jestem spięty, racja – przyznał Phil.

– Wyluzuj się, chłopie. Wejdziesz tam i nawet nie musisz do nikogo odezwać się słowem. Broń trzymaj w kieszeni i nie wyciągaj jej, dopóki nie staniesz tuż przed doktorem. Wtedy dopiero wyciągaj spluwę i trach! Potem jak najszybciej zabieraj stamtąd swoją czarną dupę i spływamy. Proste.

– Co będzie, jeśli doktorek zwieje?

– Nie zwieje. Będzie tak zaskoczony, że nie ruszy palcem. Jeżeli gość spodziewa się ataku, to ma jakąś szansę, ale jak coś wali mu się na łeb jak pieprzony grom z jasnego nieba, to nie ma mocnych. Frajer ani zipnie. Widziałem to już nieraz.

– Mimo wszystko boję się – przyznał Phil.

– Jasne, trochę się boisz. Niech ci się przyjrzę. – Odepchnął Phila do tyłu i zlustrował jego wygląd. – Jak tam krawat?

Phil złapał nerwowo za węzeł i poprawił go.

– Myślę, że w porządku.

– Wyglądasz świetnie. Jakbyś się wybierał do kościoła. Wyglądasz jak cholerny bankier albo prawnik. – Twin roześmiał się i nagle uderzył kumpla w ramię.

Phil skrzywił się, jakby uderzenie rzeczywiście go zabolało. Czuł się fatalnie. To była najgorsza rzecz, jaką przyszło mu w życiu zrobić, i zastanawiał się, czy warto było. Z drugiej jednak strony zdawał sobie sprawę, że nie ma wielkiego wyboru. To tak jakby wsiadł na rollercoaster i znalazł się na szczycie pierwszego wzniesienia.

– Okay, czas zdmuchnąć staruszka – zdecydował Twin. Raz jeszcze klepnął Phila w ramię, pochylił się przed nim i otworzył drzwi od strony pasażera.

Phil wysiadł i stanął na chodniku na uginających się nogach.

– Phil! – zawołał Twin.

Tamten schylił się i zajrzał do samochodu.

– Pamiętaj, po trzydziestu sekundach od twojego wejścia do restauracji podjadę przed wejście. Masz szybko wyjść i do wozu. Rozumiesz?

– Tak sądzę.

Phil wyprostował się i ruszył w stronę restauracji. Czuł, jak pistolet uderza go w udo. Trzymał go w prawej kieszeni spodni.

[5] Bloomingdale's (ang.) – duży sklep w Nowym Jorku, sprzedający różnego rodzaju towary, znany jednak przede wszystkim z działu z drogą odzieżą (przyp. tłum.).