Изменить стиль страницы

– Nie możemy po prostu wysyłać im naszych raportów? – spytał Griffin, już czując, że pomysł nie przejdzie.

– Nie. Poza tym będziecie musieli przesłuchać ofiary gwałtu, a detektyw Fitzpatrick dobrze je zna i może się przydać. Pracował nad sprawą Como od pierwszego ataku. Może cię szybko wprowadzić w śledztwo.

– Czy nie powinien raczej wprowadzać detektywa prowadzącego? – zapytał Griffin.

Major uśmiechnął się.

– Właśnie.

– Chyba nie masz nic przeciwko? – spytała porucznik Morelli, spoglądając na niego uważnie. Major i kapitan zrobili to samo.

To było to. Tylko tak daleko zamierzali się posunąć, gdy przyszło zadać pytanie, które wszystkim nie dawało spokoju. Griffin to rozumiał. W zeszłym tygodniu pozytywnie przeszedł testy mające stwierdzić, czy nadaje się do służby. Zgodnie z przepisami wrócił do roboty. Taki był system i nikt nie zamierzał podawać go w wątpliwość. Gdyby jednak Griffin uważał, że nie jest zdolny do pracy, że nie potrafi jeszcze poświęcić całej uwagi robocie, to sam powinien o tym powiedzieć. Zabierz głos teraz albo zamilknij na wieki, jak to się mówi.

– Gdzie znajdę najjaśniejszą gwiazdę miejskiej policji? – zapytał panią porucznik.

– Tam, na parkingu. Odgania dym.

– Powinienem wiedzieć coś jeszcze?

– Prokurator generalny nie lubi, jak mu mordują obywateli przed sądem. A burmistrz obawia się, że eksplozje w środku miasta źle wpływają na turystykę.

– Innymi słowy, żadnych nacisków?

Porucznik Morelli, kapitan i major uśmiechnęli się do niego.

– Właśnie.

Griffin uniósł z niedowierzaniem brwi. Kiwnął głową na pożegnanie, a potem poszedł w kierunku dymiącego parkingu, ponownie mijając dziennikarzy, którzy znowu zarzucili go gradem pytań. Przez chwilę poczuł się jak gwiazda rocka, adrenalina powędrowała mu prosto do mózgu. Detektyw prowadzący. Dreszcz polowania, podniecenie myśliwego. O, tak. Wywinął hołubca, pomyślał, że świruje, i poczuł się najlepiej od roku.

A niech to. Kto by pomyślał, że ważne śledztwo w sprawie zabójstwa było właśnie tym, czego sierżant Psychol potrzebował?

Dotarłszy na parking, od razu odnalazł detektywa Fitzpatricka. Stał w jednym z rogów placu. Przysadzisty miejski gliniarz miał na sobie źle dopasowany szary garnitur, bladobłękitną koszulę i niebieski krawat rodem z lat osiemdziesiątych. Wyglądał, jakby czerpał wiadomości na temat mody z serialu NYPD Blue i dostosował do image’u telewizyjnych postaci także rzednące kasztanowe włosy. Sądząc z tego, co Griffin o nim słyszał, Fitzpatrick należał do „starej szkoły”. Żarł pączki na śniadanie, a informatorów na obiad. Po godzinach można go było znaleźć w klubie FOB w Olneyville, żłopiącego piwsko. W policji było coraz mniej facetów jego pokroju. Nowe pokolenie gliniarzy za bardzo troszczyło się o zdrowie, żeby jeść pączki, i było zbyt czułe na punkcie tężyzny fizycznej, by po pracy iść gdziekolwiek indziej niż do siłowni. Czasy się zmieniały, nawet w służbach porządkowych. Griffin wątpiłby Fitzowi przypadło to do gustu.

I wtedy nagle zaczął tęsknić za żoną. Potrząsnął głową, żałując, że nie potrafi lepiej panować nad własnymi uczuciami, a zarazem jeszcze bardziej obawiając się, że kiedyś mu się to uda. Cindy była zafascynowana pracą policji. Jako inżynier miała wspaniały analityczny umysł. Często głowili się wspólnie nad trudnymi sprawami, a ona podsuwała mu nowe pomysły, pomagała ułożyć poszczególne elementy układanki. Sprawa Eddiego Como na pewno by się jej spodobała. Chciałaby się dowiedzieć wszystkiego na temat Como, jego ofiar i wynajętego snajpera. Szczerze mówiąc, na myśl, że skrzywdzona kobieta mogła się zwrócić przeciwko oprawcy, pewnie oszalałaby z radości. Po co się zadowalać zwyczajną kastracją skoro można zabić skurczybyka? Cindy nie należała do dziewczyn w stylu „dama w tarapatach”.

Griffin porzucił wspomnienia o żonie i zaczął myśleć o Davidzie. Bezwiednie zacisnął pięści i zazgrzytał zębami. Napięcie znowu powróciło. Nie opuści go na długo. Teraz musiał je skanalizować, opanować. Na przykład biegając. Albo waląc z całej siły w worek treningowy.

Tydzień po Wielkim Bum brat znalazł go w garażu, wciąż boksującego w ciężki worek. Dłonie mu krwawiły. Na stopach utworzyły się gigantyczne pęcherze i odciski. Ale on wciąż nie odpuszczał. Chociaż miał już cztery połamane palce, a szum w głowie wcale nie słabł, lecz wręcz się nasilał. Frank musiał go powstrzymać siłą. Kosztowało go to dwie śliwy pod oczami i spuchniętą wargę.

Griffin padł wkrótce potem. Przez ostatnie pięć dni nic nie jadł ani nie spał. Ostatnim widokiem, jaki zapamiętał, był stojący nad nim Frank. Frank oglądający jego krwawe dłonie. Frank ze łzami cieknącymi po policzkach.

Przywiódł do płaczu starszego brata. Pamiętał, że czuł obrzydzenie i wstyd. A potem zaczął się zapadać głębiej i głębiej, szepcząc imię zmarłej żony, aż znalazł się w wielkiej mrocznej krypcie.

Griffin odszedł na bok. Nie chciał się zbliżać do Fitza w takim nastroju, zaczął więc pracować nad wyrównaniem oddechu, a przy okazji zauważył komendanta straży pożarnej, obok którego stał agent ATF. Wymieniali jakieś zdawkowe uwagi.

– Komendancie Grayson. – Griffin uścisnął strażakowi dłoń, a potem odczekał, aż ten przedstawił mu agenta specjalnego Neilsona z ATF. Podali sobie ręce i kiwnęli uprzejmie głowami. Zarówno Grayson, jak i Neilson mieli twarze umazane sadzą i potem. Wyglądali na zmęczonych i złych, więc chyba Bentley miał rację, mówiąc, że jest co najmniej jedna ofiara.

– Słyszałem, że wróciłeś – powiedział Grayson.

– Nie można cały czas łowić ryb – zauważył Griffin. Grayson uśmiechnął się ponuro.

– W taki dzień jak dziś nie miałbym nic przeciwko temu. Wszyscy trzej spojrzeli na dymiące wraki.

– Co możesz mi powiedzieć? – zapytał Griffin.

– Na razie niewiele. Dopiero zaczynamy badać miejsce wybuchu.

– Jeden trup?

– Tak, jeden.

– Przyczyna eksplozji?

Strażak kiwnął głową w stronę pięciu spalonych samochodów.

– Widzisz ten wóz z lewej? Jest prawie całkowicie sfajczony, wszystkie okna potłuczone, tapicerkę diabli wzięli. To tam gruchnęło. Pozostałe zostały zniszczone tylko przy okazji.

– Ale ten samochód stoi z boku.

– Siła wybuchu uniosła go w powietrze i przemieściła parę metrów. Ktokolwiek to zrobił, nie żartował.

– Czyli mamy do czynienia z bombą w samochodzie.

– Na to wygląda. Ale na razie nie wiemy nic więcej. Z wybuchami tego rodzaju jest taki kłopot, że powodują wtórne eksplozje. Nastąpił zapłon paliwa w baku, co może oznaczać, że zapalnik był podłączony do stacyjki. W siedzeniu kierowcy tkwi szrapnel, który może pochodzić albo z samej bomby, albo być po prostu częścią samochodu. Dopóki nie rozbierzemy wszystkiego i nie złożymy z powrotem do kupy, nie możemy powiedzieć nic więcej.

– Muszę wiedzieć, jaki to był rodzaj bomby – oznajmił Griffin. – Czy mamy do czynienia z czymś skomplikowanym, czy też z czymś, co mógłby zmontować nawet harcerzyk w garażu tatusia. No i czy był tam zegar itd.

Grayson spojrzał na niego spode łba.

– Gdy skończymy, sierżancie, będę wiedział dokładnie, jakich przewodów użyto do skonstruowania tego maleństwa i czy ten sam drut zastosowano w jakiejkolwiek innej bombie, która wybuchła w Stanach Zjednoczonych. Ale dopóki nie skończymy, nie mogę nic powiedzieć. To nam zajmie co najmniej tydzień.

– Słyszałem, że prokurator generalny nie lubi zabójstw na własnym podwórku, a burmistrz obawia się, że eksplozje źle wpływają na turystykę – poinformował go Griffin.

Komendant straży pożarnej westchnął ciężko.

– Muszę się rozejrzeć za inną robotą – mruknął. – No, dobra. Daj mi pięć dni. Postaram się czegoś dowiedzieć.

Detektyw Fitzpatrick wybrał akurat ten moment, aby do nich podejść.

– Sierżancie Griffin?

– Detektywie. – Griffin wyciągnął rękę. Fitz uścisnął mu dłoń i przez następne kilka sekund obaj bawili się, próbując zmiażdżyć prawicę przeciwnika. Żaden nawet nie mrugnął. Nadawszy spotkaniu właściwy ton, przeprosili komendanta i odeszli na bok, gdzie mogli w spokoju poświęcić się ocenie słabych punktów adwersarza.

– Jakieś wieści na temat strzelca? – zapytał Fitz.

– Lubił słodycze. Jakieś wieści na temat właściciela samochodu?

– Wypożyczony.

– Sprawdziłeś w bazie danych?

– Nie, wystarczyło spojrzeć na tablicę rejestracyjną. Macie rysopis?

– Nawet kilka. Gdzie ciało?

– W kostnicy. Macie broń?

– Karabin. Koronerowi udało się zdjąć odciski?

– Sam go zapytaj. Macie nazwisko?

– Nie. Stawiamy na to, że facet miał pozwolenie na parkowanie. Fitz chrząknął. Miał przyspieszony oddech. Griffin też.

– Nie ma to jak wolna wymiana informacji – stwierdził Fitz. Przeczesał ręką rzednącą czuprynę i przygryzł wykałaczkę, tkwiącą w kąciku jego ust.

– Taa…

– Ty masz ciało – powiedział po chwili Fitz. – I ja mam ciało. Teraz obaj potrzebujemy związku.

– Nic dodać, nic ująć.

– Myślisz o kobietach i ich rodzinach.

– W każdym razie chciałbym z nimi pogawędzić.

– Znam je – powiedział z powagą Fitz.

– Słyszałem.

– Przez ostatni rok rozmawiałem z nimi, podnosiłem je na duchu, przygotowywałem na rozprawę. Wiesz, jak to jest.

– Wciąż dostaję od niektórych kartki na święta.

– Więc rozumiesz, dlaczego zależy mi, żebym to ja poprowadził przesłuchanie.

– Możesz zacząć – zaoferował Griffin.

Fitz nie dał się nabrać. Zmrużył oczy i otworzył usta. Już miał powiedzieć coś obraźliwego, ale się rozmyślił. Zamiast tego zmierzył Griffina kamiennym wzrokiem.

Służby porządkowe Rhode Island tworzą małą, zamkniętą społeczność. Zresztą podobnie jak pozostali mieszkańcy stanu. Wszyscy się znają, jeden zna koligacje drugiego i wie, kto z kim przestaje. Fitz na pewno słyszał o Griffinie, o piwnicy, o Wielkim Bum. Teraz zastanawiał się, ile z tego, co mu się obiło o uszy, było prawdą. I patrząc na muskularną pierś Griffina i jego surową twarz, zaczął się zastanawiać, czy obrażanie sierżanta Psychola to dobry pomysł.