Изменить стиль страницы

Kupił nowe łóżko, nowy materac, nową pościel. W każdym oknie kazał zamontować piękne kraty z kutego żelaza.

Gdy zobaczyła tę nową sypialnię, zalała się łzami. Dan objął ją niezgrabnie i zaczął gładzić jej plecy, chociaż trudno mu było jej dotykać, a jej trudno było zaakceptować jego dotyk. Nie rozumiał jej rozpaczy, a ona nie potrafiła mu jej wyjaśnić.

Przez tydzień codziennie przynosił jej świeże kwiaty i zabierał ją do ulubionych restauracji. Aż wina i wstyd zaczęły dla niej pachnieć różami i befsztykami.

Teraz w domu panowała jeszcze głębsza cisza. Dan jej nie słyszał, ale ona tak.

Carol ubrała się w nowy kostium. Stanęła przed lustrem i spojrzała na kobietę po drugiej stronie.

Wciąż nie czuła, że jej ciało należy do niej. Ta kobieta z wysokimi kośćmi policzkowymi i mocnym podbródkiem nie mogła być nią. Kobieta z perłowymi kolczykami ubrana w kostium od Chanel wyglądała, jakby się wybierała na garden party albo na wernisaż. Albo na kolejną imprezę charytatywną zorganizowaną przez Towarzystwo Przyjaciół Providence. Innymi słowy, wyglądała, jakby była kimś, kim Carol była kiedyś.

Kobieta w lustrze wyglądała zbyt normalnie.

Carol zdjęła kostium. O bardziej stosownej porze, powiedzmy o siódmej, zadzwoni do Jillian i zapyta, co ona włoży. Jillian była ekspertem w tych sprawach. Zawsze wyglądała na spokojną, chłodną, zrównoważoną. Nawet na pogrzebie siostry zdawało się, że dokładnie wie, co mówić i robić.

Na razie Carol ubrała się w szare spodnie od dresu i luźny T-shirt. Potem zeszła na parter do kuchni i wyjęła z lodówki pojemnik lodów Ben amp; Jerry’s Chunky Monkey. Słyszała radosny głos prezentera porannego programu informacyjnego dobiegający zza ściany. W przedpokoju zegar po dziadku wybił szóstą trzydzieści.

Szósta trzydzieści w poniedziałek rano. Poniedziałkowy ranek.

Carol Rosen spojrzała na swoje nadgarstki. Wciąż było na nich widać lekkie białe blizny. Rozejrzała się po kuchni, omiotła spojrzeniem szafki z wiśniowego drewna i marmurowe blaty, które wciąż były tak cholernie puste. I pomyślała o swoim ciele, o swoim podobno pięknym i atrakcyjnym ciele, które od prawie roku nie było dotykane. I wtedy ucieszyła się, że nadszedł ten dzień. Nie mogła się go doczekać!

– To wciąż za mało dla ciebie, ty skurwysynu! – wykrzyknęła chrypliwym głosem.

Potem schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać.