– Nie wiedziałem, że podróżujemy w towarzystwie zgrai Żydów – powiedział głośno lord Oxenford.

– Aj, waj! – cmoknął Percy.

Margaret skierowała na ojca spojrzenie przepełnione odrazą. Kiedyś jego polityczna filozofia zdawała się mieć znacznie więcej sensu. Gdy mnóstwo zdolnych do pracy ludzi nie mogło znaleźć zatrudnienia i przymierało głodem, twierdzenia, że zarówno kapitalizm, jak i socjalizm zawiodły na całej linii oraz że demokracja nie jest w stanie uczynić nic, by pomóc zwykłemu człowiekowi, brzmiały odważnie i przekonująco. W idei wszechmocnego państwa kierującego wszystkimi dziedzinami życia pod przewodem dyktatora – dobroczyńcy było coś niezmiernie atrakcyjnego. Teraz jednak te świetlane ideały i śmiałe programy uległy degeneracji, przeistaczając się w bezmyślną bigoterię. Kiedy w znajdującym się w domowej bibliotece egzemplarzu „Hamleta” znalazła wers: „Tu leży wielki umysł stoczon przez robaki!” – natychmiast pomyślała o swoim ojcu.

Odniosła wrażenie, iż dwaj mężczyźni nie usłyszeli zaczepnej uwagi, gdyż byli bardzo pochłonięci rozmową, a w dodatku ojciec siedział odwrócony do nich plecami.

– Jak myślicie, o której powinniśmy położyć się spać? – zapytała, pragnąc skierować jego uwagę na inny temat.

– Ja chciałbym jak najszybciej – oświadczył Percy. Było to do niego zupełnie niepodobne, ale wiązało się zapewne z chęcią doznania dreszczyku emocji, jaki towarzyszył szykowaniu się do snu na pokładzie lecącego samolotu.

– Pójdziemy spać o tej godzinie, co zwykle – powiedziała matka.

– Ale według jakiego czasu? – chciał wiedzieć Percy. – Czy mam iść do łóżka o dziesiątej trzydzieści brytyjskiego czasu letniego, czy o dziesiątej trzydzieści czasu nowofundlandzkiego?

– Ameryka jest rasistowska! – wykrzyknął baron Gabon. – Tak samo Francja, Anglia i Związek Sowiecki. To wszystko są państwa rasistowskie!

– Na litość boską! – warknął ojciec.

– Wpół do dziesiątej będzie chyba najrozsądniej – powiedziała Margaret.

Percy natychmiast zwrócił uwagę na rym.

– Wolę umrzeć niż żyć, jeśli o tej godzinie mam już w łóżku być – odparł.

Jako dzieci często zabawiali się w ten sposób.

– W kwadrans później zrobi się dużo luźniej – przyłączyła się matka.

– Za dziesięć dziesiąta nie śpi ten, kto sprząta.

– Nim minie jedenasta, chrapie cała hałastra.

– Twoja kolej, tato – powiedział Percy.

Zapadła cisza. W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie był taki porywczy i zgorzkniały, ojciec nieraz włączał się do gry. Margaret przez chwilę myślała, że teraz również tak uczyni, gdyż jego twarz jakby trochę złagodniała…

– W takim razie, po co nam jeszcze jedno rasistowskie państwo? – zapytał Hartmann.

To była kropla, która przepełniła czarę. Lord Oxenford odwrócił się gwałtownie na krześle i zanim ktoś zdążył go powstrzymać, powiedział głośno:

– Nikogo tutaj nie interesują poglądy dwóch odrażających Żydów!

Hartmann i Gabon spojrzeli na niego ze zdumieniem.

Margaret poczuła, jak na jej twarz wypełza szkarłatny rumieniec. Ojciec wypowiedział swoją uwagę tak donośnym głosem, że wszyscy ją usłyszeli. Rozmowy ucichły i w jadalni zapanowała całkowita cisza. Marzyła o tym, by schować się w mysiej dziurze. Na myśl o tym, że każda z patrzących teraz na nią nieznajomych osób wie o tym, że ona, Margaret, jest córką tego grubiańskiego, podpitego idioty siedzącego naprzeciwko niej, robiło jej się słabo ze wstydu. Z wyrazu twarzy Nicky ego domyśliła się, że jest mu jej żal, w związku z czym poczuła się jeszcze gorzej.

Baron Gabon zbladł jak ściana. Przez chwilę wydawało się, że odpowie na zaczepkę, ale w końcu zmienił zamiar i odwrócił spojrzenie. Hartmann tylko uśmiechnął się z goryczą; Margaret doszła do wniosku, że dla niego, który wiele lat spędził w nazistowskich Niemczech, tego rodzaju zniewaga musiała wydawać się wręcz błahostką.

Ale ojciec jeszcze nie skończył.

– O ile się nie mylę, to jest kabina pierwszej klasy – dodał.

Margaret obserwowała barona Gabona. Udawał, że nie zwraca uwagi na jej ojca i podniósł łyżkę do ust, ale ręka tak mu się trzęsła, że wylał część zupy na swoją szarą kamizelkę. Po drugiej próbie zrezygnował i odłożył łyżkę.

Ten wyraźny dowód ogromnego zdenerwowania wstrząsnął dziewczyną do głębi. Ogarnęła ją wściekłość na ojca. Spojrzała ostro na niego i po raz pierwszy w życiu zdobyła się na odwagę, by powiedzieć mu to, co myśli:

– Przed chwilą obraziłeś dwóch najznakomitszych ludzi w Europie!

– Co najwyżej dwóch najznakomitszych Żydów w Europie! – prychnął.

– Nie zapominaj o Granny Fishbein – wtrącił Percy.

Ojca aż podniosło z krzesła.

– Natychmiast przestań wygadywać te bzdury, rozumiesz? – ryknął, wymierzywszy w syna wskazujący palec.

Percy wstał z miejsca.

– Idę do toalety – oświadczył. – Chce mi się wymiotować.

Margaret uświadomiła sobie, że oto zarówno ona, jak i Percy przeciwstawili się ojcu, a on nie mógł na to nic poradzić. Było to zaiste epokowe wydarzenie.

Ojciec zniżył nieco głos i zwrócił się bezpośrednio do niej:

– Pamiętaj, że właśnie przez takich jak oni musimy uciekać z kraju! – syknął, po czym dodał głośno: – Jeśli chcą z nami podróżować, muszą najpierw nauczyć się dobrych manier.

– Dość tego! – odezwał się ktoś.

Margaret rozejrzała się po jadalni. Głos należał do Mervyna Loveseya, nowego pasażera, który wsiadł w Foynes. Właśnie podnosił się z krzesła. Obaj stewardzi, Nicky i Davy, stali jak słupy soli, przyglądając się z przerażonymi minami rozwojowi wydarzeń. Lovesey przeszedł przez niewielkie pomieszczenie, oparł dłonie na stoliku, przy którym siedział Oxenford, i nachylił się groźnie. Był wysokim, budzącym respekt mężczyzną o gęstych szpakowatych włosach, czarnych brwiach i rysach twarzy jakby wykutych w kamieniu. Miał na sobie drogi garnitur, mówił zaś z wyraźnym akcentem z Lancashire.

– Byłbym ogromnie zobowiązany, gdyby zechciał pan zachować swoje poglądy dla siebie – wycedził grobowym tonem.

– To nie pański cholerny in… – zaczął ojciec.

– Właśnie, że mój – przerwał mu Lovesey.

Margaret zauważyła kątem oka, że Nicky wyszedł pośpiesznie z kabiny, prawdopodobnie po to, by sprowadzić pomoc z pokładu nawigacyjnego.

– Oczywiście dla pana to nic nie znaczy – ciągnął Lovesey – ale profesor Hartmann jest jednym z najwybitniejszych fizyków na świecie.

– Nie obchodzi mnie, kim on jest…

– Naturalnie, że nie. Ale mnie to obchodzi. I moim zdaniem pańskie uwagi są równie obrzydliwe, jak smród zgniłych jaj.

– Będę mówił to, na co mam ochotę – odparł ojciec. Wykonał ruch, jakby chciał wstać z krzesła, ale Lovesey położył mu na ramieniu ciężką dłoń.

– W tej chwili nasz kraj prowadzi wojnę z takimi ludźmi jak pan.

– Wynoś się pan, dobrze?

– Wyniosę się, jeśli pan się zamknie.

– Zaraz zawołam kapitana i…

– Nie ma potrzeby – oświadczył kapitan Baker, wchodząc do kabiny. W mundurze i czapce roztaczał wokół siebie aurę spokojnego autorytetu. – Jestem tutaj. Panie Lovesey, czy zechciałby pan wrócić na swoje miejsce? Byłbym panu niezmiernie zobowiązany.

– Oczywiście – odparł Lovesey. – Ale nie będę słuchał spokojnie, jak najwybitniejszy europejski uczony jest lżony i znieważany przez tego pijanego kretyna.

– Panie Lovesey, proszę!

Lovesey usiadł przy swoim stoliku.

Kapitan zwrócił się do ojca Margaret.

– Lordzie Oxenford, być może źle pana zrozumiano. Jestem pewien, że nie zachowałby się pan wobec innego pasażera w sposób przedstawiony przez pana Loveseya.

Margaret modliła się, by ojciec zechciał skorzystać z rysującej się szansy na zatuszowanie sprawy, lecz ku jej rozpaczy zacietrzewił się jeszcze bardziej.

– Nazwałem go odrażającym Żydem, bo nim jest! – wybuchnął.

– Ojcze, przestań! – krzyknęła.

– Jestem zmuszony prosić pana, by nie używał pan takich określeń na pokładzie samolotu, którym dowodzę.

– Czyżby on się wstydził, że jest Żydem? – zapytał szyderczo ojciec.

Margaret widziała, że kapitana ogarnia coraz większy gniew.

– To jest amerykański samolot, sir, i obowiązują na nim amerykańskie normy zachowania. Żądam, aby przestał pan obrażać innych pasażerów i jednocześnie ostrzegam, że mam prawo zaaresztować pana i przekazać w ręce policji podczas najbliższego postoju. Musi pan wiedzieć, że w takich wypadkach, co prawda niezmiernie rzadkich, linie lotnicze zawsze kierują sprawę do sądu.

Groźba aresztowania wstrząsnęła ojcem tak bardzo, że nie odezwał się ani słowem. Margaret odczuwała ogromne upokorzenie. Choć protestowała przeciwko jego postępowaniu, a nawet starała się go powstrzymać, to bardzo się wstydziła. Przecież była jego córką. Ukryła twarz w dłoniach; miała już tego dosyć.

Dopiero po dłuższej chwili usłyszała głos ojca:

– Myślę, że wrócę do swojej kabiny. – Odsłoniła oczy i zobaczyła, że wstaje z miejsca i podaje ramię matce. – Moja droga?

Matka także wstała. Margaret poczuła, że oczy osób zebranych w jadalni spoczywają teraz na niej.

Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się Harry. Położył dłonie na oparciu krzesła Margaret i skłonił się lekko.

– Lady Margaret… – powiedział, a kiedy się podniosła, odsunął krzesło. Była mu ogromnie wdzięczna za to, że nie zostawił jej samej.

Matka odeszła od stołu z wysoko podniesioną głową i nieruchomą twarzą, na której nie malowały się żadne uczucia. Ojciec ruszył za nią.

Harry podał ramię Margaret. Był to tylko niewiele znaczący gest, dla niej jednak przedstawiał ogromną wartość. Choć zaczerwieniona po uszy, mogła jednak wyjść z jadalni z godnością.

Kiedy tylko znalazła się w sąsiedniej kabinie, usłyszała, jak za jej plecami narasta szmer gorączkowych szeptów.

Harry odprowadził ją do fotela.

– To było bardzo szlachetne z twojej strony – oznajmiła, przejęta do głębi. – Nie wiem, jak ci dziękować.

– Usłyszałem stąd awanturę i pomyślałem sobie, że możesz mnie potrzebować – odparł przyciszonym głosem.