Изменить стиль страницы

– Dlaczego twój brat nie zajmie się tym sam?

– Nie chcemy, żeby Leighton nabrał jakichś podejrzeń. Mój brat mieszka w Seattle. Pracuje w dużej korporacji. Gdyby zniknął na kilka tygodni, żeby tu przyjechać i obserwować dom, na pewno ktoś by to zauważył i wtedy Leighton także mógłby się o tym dowiedzieć.

– A ty możesz sobie pozwolić na kilkutygodniowe zniknięcie? – zapytał Julian przeciągle. – Nikt z twojego otoczenia nie zastanawia się, gdzie się, do diabła, podziewasz?

– Pisarze potrzebują trochę samotności – odrzekła Emelina z godnością.

– Jesteś pisarką?

– Zgadza się – odparła szorstko. Przez chwilę milczał, po czym zapytał z wahaniem:

– Czy jest możliwe, żebym czytał coś, co napisałaś?

– Wątpię.

– A co wydałaś? – nie ustępował.

– Prawdę mówiąc, niczego jeszcze nie wydałam – wyznała odrobinę spłoszona. – Ale próbuję. Mam właśnie dwa maszynopisy u wydawcy. Usiłuję stworzyć coś z pogranicza romansu i fantastyki.

– Czy istnieje, hm, duży rynek na takie rzeczy?

– zapytał Julian ostrożnie.

– Nie – przyznała Emelina ponuro.

– Rozumiem.

W tym jednym słowie kryła się głębia znaczeń i Emelina z wściekłością zacisnęła usta. Wielokrotnie już słyszała te same słowa wypowiadane takim właśnie tonem. Na nie publikowanego pisarza patrzono zwykle ze współczuciem i pobłażliwym lekceważeniem. Po raz tysięczny przysięgła sobie, że któregoś dnia to się musi zmienić.

– Czy jeszcze czegoś chciałbyś się dowiedzieć, Julianie? – zapytała przesłodzonym tonem.

– Tak, prawdę mówiąc, ciekawi mnie jeszcze jedna rzecz – uśmiechnął się. – Czyj to był pomysł?

– Jaki pomysł?

– Żeby tu przyjechać i obserwować ten dom.

– Mój. Dlaczego pytasz? – wymamrotała. Drapieżny uśmiech rozszerzył się, a w ciemnych oczach Juliana zamigotało szczere rozbawienie.

– Tak się tylko zastanawiałem.

– Wydaje mi się, że nie bierzesz tego wszystkiego zbyt poważnie, ale wcale mi to nie przeszkadza – odrzekła Emelina z godnością. – Czy mogę już iść do domu?

– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym ci zadać jeszcze kilka pytań.

Emelina z rozdrażnieniem zamknęła oczy. Pod uprzejmym tonem Juliana krył się wyraźny rozkaz.

– Co jeszcze chciałbyś wiedzieć?

– Jeśli przez cały czas czekasz, aż odkryje cię ktoś z Nowego Jorku, to co tymczasem jadasz?

Otworzyła szeroko oczy.

– A jakie to, u licha, ma dla ciebie znaczenie?

– Zżera mnie nienasycona ciekawość we wszystkich sprawach, które dotyczą ciebie – powiedział przepraszającym tonem. – Przez cały czas ci powtarzam, że w tej metropolii nie ma zbyt wielu rzeczy, które mogłyby mnie zainteresować.

– Nie wyobrażaj sobie, że będę ci służyła za rozrywkę!

Skłonił głowę, przyjmując jej słowa do wiadomości, ale nadal wyczekiwał odpowiedzi z cierpliwością, która zdenerwowała Emelinę. W końcu nie mogła już znieść tej milczącej presji i powiedziała niechętnie:

– Pracuję w księgarni w Portland.

– Ach.

– Co ma oznaczać to „ach"? – zapytała agresywnie.

– To znaczy ach, a więc nikt cię nie utrzymuje, podczas gdy wprawiasz się w umiejętnościach pisarskich – odparł z uśmiechem.

– Oczywiście, że nie! Na litość boską! Mam trzydzieści jeden lat i potrafię się sama utrzymać. Robię to od dawna! – wykrzyknęła z dumą.

– A więc nie pogrążasz się coraz głębiej w długach, żyjąc nadzieją na wysokie zaliczki od wydawców, hmm?

Oczy Emeliny rozbłysły wściekłością.

– Nie mam długów! Wyznaję zasadę, żeby nigdy nie zaciągać pożyczek! Płacę swoje rachunki, panie Colter. Wszystkie, nawet te najmniejsze!

W odpowiedzi na ten niespodziewany wybuch Julian leniwie mrugnął powiekami. Emelina z opóźnieniem uświadomiła sobie, że Julian Colter nie mógł znać historii jej życia, w której główne role grali dwaj mężczyźni: nieodpowiedzialny ojciec, który zostawił za sobą górę długów oraz przystojny mąż z czasów studenckich, który porzucił ją dla koleżanki z roku i pozostawił po sobie mnóstwo studenckich pożyczek i innych rachunków do zapłacenia. Nikt, kto o tym nie wiedział, nie mógł zrozumieć, jak ważne było dla Emeliny, by nie mieć długów. Westchnęła w duchu i pożałowała, że zareagowała tak ostro na uwagę Juliana.

– No, dobrze-powiedział łagodząco. -A więc jesteś przyszłą pisarką, która płaci swoje rachunki. I to był twój pomysł, by przyjechać na wybrzeże i obserwować ten dom na plaży. Twierdzisz, że twój brat jest szantażowany…

– Bo jest!

– I w środku zimy urządzasz nocne wyprawy, i szukając dowodów, których można by użyć przeciwko I szantażyście – zakończył Julian. – Niezła historyjka, | Emmy.

– Nie wierzysz mi? – spytała. – Jej dłoń zatrzymała się w ruchu na karku Kserksesa. Pies otworzył jedno oko i spojrzał na nią z potępieniem.

– Zabawne, ale chyba ci wierzę – uśmiechnął się Julian. – Brzmi to zbyt idiotycznie, by mogło być j czymś innym niż prawdą.

Emelina odetchnęła z ulgą.

– W takim razie byłabym ci bardzo wdzięczna, gdybyś pozwolił mi teraz pójść do domu. Jak widzisz, to wszystko nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu | przypadkiem znaleźliśmy się na tej samej plaży, Julianie – podkreśliła jeszcze raz, żeby nie miał żadnych wątpliwości. – Naprawdę zupełnie mnie nie obchodzi, z jakich powodów znalazłeś się w tej wiosce.

– Jestem załamany. Czy moja osoba w ogóle cię nie interesuje?

Emelina zerwała się na równe nogi. Kserkses trącił ją nosem w łydkę, protestując przeciwko tej zmianie pozycji, ale nie zwróciła na niego uwagi. Po kwadransie drapania go między uszami nie wydawał się już tak groźny.

– Dobranoc, Julianie. Przykro mi, że zawracałeś sobie głowę tylko po to, by zepsuć wieczór nam obydwojgu!

Mężczyzna i pies poszli za nią do drzwi.

– Odprowadzę cię do domu, Emmy.

– Nie trzeba – zaprotestowała szybko.

– Gdybym cię wysłał samą w tę noc, zgrzeszyłbym zupełnym brakiem wychowania.

Wyciągnął z szafy skórzaną kurtkę i narzucił jej na ramiona. Sam nałożył gruby sweter i uprzejmie otworzył przed nią drzwi. Na zewnątrz mgła zbijała się w gęste kłęby. Widoczność była zerowa. Kserkses wybiegł z domu spokojnie, jakby to był jasny dzień.

– Wezmę latarkę – powiedział Julian, otwierając następną szafę. -Jak to dobrze, że mieszkasz zaledwie o przecznicę stąd, prawda? Oczywiście, jeśli nie masz ochoty wychodzić w tę zupę, możesz zostać tutaj na noc.

– Nie, nie, dziękuję.

– Obawiałem się, że to powiesz – przyznał Julian z uśmiechem. – Chodźmy.

Nie było tak źle, jak na pierwszy rzut oka się wydawało. Powoli ruszyli ulicą, przy której nie było nawet chodnika, i po chwili dotarli do resztek płotu otaczającego dom Emeliny. Przy drzwiach odwróciła się, by odprawić niepożądaną eskortę.

– Dziękuję ci bardzo, Julianie. Widzisz teraz, że nie było żadnej potrzeby, byś zadawał sobie tyle trudu. Teraz gdy już usłyszałeś moje wyjaśnienia, mam nadzieję, że każde z nas zajmie się własnymi sprawami.

Spojrzał na nią tak, jakby powiedziała coś niewiarygodnie głupiego.

– Ależ Emmy, dopiero zaczęłaś odpowiadać na moje pytania – rzekł łagodnie. – Na pewno sama to rozumiesz. Jest jeszcze wiele rzeczy, o których musimy porozmawiać. Ale jest późno. Sądzę jednak, że jutro wrócimy do naszej rozmowy.

– Przecież odpowiedziałam na pytania! -zawołała ze złością.

– Emmy, zaledwie roznieciłaś moją ciekawość. -Ależ, Julianie! -Pochylił się i przerwał jej protesty lekkim pocałunkiem.

Było to najłagodniejsze z ostrzeżeń, Emelina jednak zrozumiała je natychmiast. Nie mówiąc już nic, weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi. Wciąż miała na sobie jego kurtkę. Niepewnym krokiem odsunęła się od drzwi. Kurtka była ciepła i lekko pachniała Julianem. Szybko zrzuciła ją z siebie.

Julian zastanawiał się, czy ta kobieta powiedziała mu prawdę. Czy rzeczywiście wypuściła się w środku nocy na plażę po to, by za pomocą nielegalnych sposobów pomóc swemu bratu uwolnić się od szantażysty? Najdziwniejsze było to, że niemal uwierzył w jej opowieść. Sprawiło to coś w jej spojrzeniu, w sposobie podnoszenia głowy, gdy z nim rozmawiała. Miała mocny charakter i, jak sądził, wystarczająco wiele wyobraźni, by wpakować się w kłopoty.

Ile znał kobiet, które podjęłyby się tak niezwykłego przedsięwzięcia, by pomóc mężczyźnie, choćby nawet krewnemu? Większość z tych, które znał, wpadłoby w histerię na samą wzmiankę o szantażu, a prawdopodobnie żadna nie odważyłaby się wybrać o północy na pustą plażę z zamiarem włamania się do cudzego domu.

Większość ludzi, których Julian Colter spotkał w swoim życiu, nie posuwało do tego stopnia swojej lojalności wobec innych.