Изменить стиль страницы

Emelina pomyślała bezlitośnie, że nie zostało mujuż dużo czasu do tej chwili. Gdyby miała określić jego wiek, powiedziałaby, że może mieć trzydzieści osiem lub trzydzieści dziewięć lat, ale jeśli chodzi o doświadczenie życiowe, Julian Colter prawdopodobnie jest o wiele starszy. Ponuro wyrzeźbione linie w kącikach ust i odległy, cyniczny wyraz ciemnych oczu świadczyły o tym, że Colter zapłacił wysoką cenę za swe doświadczenie.

Ciało miał smukłe i silne. Ciężka skórzana kurtka nie wpływała na lekkość jego ruchów, przywodzących na myśl naturalny wdzięk ruchów psa. Emelina nerwowo przygryzła dolną wargę. Czy pod skórzaną kurtką miał broń? Co powinna teraz zrobić? Musi go jakoś przekonać, że nie stanowi dla niego żadnego zagrożenia, sądziła bowiem, że prawdopodobnie właśnie dlatego śledził ją dzisiejszego wieczoru. To naturalne, że ukrywający się pod przybranym nazwiskiem szef mafii jest podejrzliwy wobec innej obcej osoby w wiosce.

Kserkses wbiegł na urwisko i czekał na nich. Gdy się z nim zrównali, odwrócił się i pobiegł do najbliższego domu. Julian w milczeniu wyjął klucz i włożył go w zamek.

– Prawdopodobnie nie ma potrzeby zamykać drzwi w tej okolicy, ale niektóre nawyki trudno jest przełamać, prawda? – zapytał przeciągle, otwierając drzwi przed swym niechętnym gościem. – Tym bardziej że jakieś obce osoby kręcą się tu po nocy…

Kserkses delikatnie dotknął nosem dłoni Emeliny, jakby zapraszając ją do środka. Wzdrygnęła się nerwowo.

– Wszystko w porządku. Wydaje mi się, że Kserkses cię lubi – powiedział Julian, przeprowadzając ją przez próg.

– Skąd wiesz? – zapytała niechętnie.

– Bo jeszcze nie skoczył ci do gardła, prawda? – Julian zapalił światło. Na jego twarzy pojawił się przelotny uśmiech.

– Twoje poczucie humoru pozostawia nieco do życzenia – powiedziała Emelina i odruchowo skierowała się w stronę kominka, na którym jeszcze żarzyły się pozostałości ognia. Dom był typowy dla tej okolicy, wyglądał tak samo jak inne zniszczone wiatrem i deszczem budynki rozrzucone po wzgórzach. Na podłodze leżały przetarte dywaniki, meble były stare i odrapane, ale mimo to było tu zaskakująco przyjemnie.

– Naleję ci brandy. Jest bardzo zimno na dworze, a ty masz na sobie tylko ten cienki sweter.

Emelina nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru wyjaśniać, że chodziło jej o swobodę ruchów na wypadek, gdyby trzeba było uciekać lub się schować. Julian nalewał brandy w małej kuchni. Emelina czuła na sobie jego taksujące spojrzenie i wiedziała, co on widzi.

Długi kasztanowy warkocz spadał jej na plecy. Ściągnięte z czoła gęste włosy odkrywały przeciętne rysy twarzy. W każdym razie Emelina zawsze uważała je za przeciętne. W jej twarzy dominowały duże, lekko skośne oczy, które nie były ani niebieskie, ani zielone. Pod nimi znajdował się prosty nos i miękko zarysowane usta. Miała trzydzieści jeden lat.

Żaden z rysów jej twarzy, potraktowany osobno, nie miał w sobie niczego szczególnego, ale razem tworzyły wyrazistą, bardzo indywidualną całość, która odzwierciedlała jej osobowość. Patrząc na Emelinę, nie można było wątpić, że pod tą twarzą kryje się inteligencja, wyobraźnia, ciekawość świata i spostrzegawczość. Była to twarz, na której łatwo odbijały się śmiech, zdumienie i wszelkie inne uczucia. Ci, którzy znali ją dobrze, byli przekonani, że w chwilach dużego napięcia emocjonalnego jej oczy zmieniają kolor.

Patrząc w lustro Emelina widziała, że wygląda zdrowo. Ten zdrowy wygląd podkreślały jeszcze wydatne zaokrąglenia jej kobiecej sylwetki. Emelina często dochodziła do wniosku, że wolałaby, by tych zaokrągleń było nieco mniej. Czarne dżinsy ściśle przylegały do okrągłych bioder, a obcisły sweter podkreślał pełne piersi. Przez chwilę pożałowała, że nie nałożyła biostonosza, ale wychodząc z domu, nie spodziewała się, że kogoś spotka.

– Lepiej się czujesz? – zapytał Julian uprzejmie, podając jej szklankę. Kserkses rozciągnął się wygodnie na dywaniku przed kominkiem.

– Tak, dziękuję. – Emelina niechętnie upiła łyk brandy zastanawiając się, jak się prowadzi towarzyską konwersację z szefem mafii.

– Usiądź, Emmy – powiedział takim tonem, jakby chciał wypróbować brzmienie jej imienia, i wskazał wygodne, wyściełane krzesło stojące za jej plecami. Usiadł naprzeciwko i oparł nogi na pufie.

– A teraz powiedz mi spokojnie, dlaczego tak cię interesuje ten stary dom.

– To nie ma nic wspólnego z panem – zapewniła gorliwie i pomyślała z ulgą, że w każdym razie nie zauważyła żadnej broni, gdy zdjął kurtkę. – Nie mogłam zasnąć i po prostu postanowiłam się przejść.

– O północy? – zapytał z łagodnym sceptycyzmem.

– Lubię spacerować po plaży o północy!

– Tylko w cienkim swetrze i dżinsach?

– Panie Colter, nie rozumiem, diaczego tak pana interesują moje nocne zwyczaje – odparła z rozpaczą.

– Daję panu słowo, że nie mają absolutnie nic wspólnego z panem!

– Może moglibyśmy to zmienić – podsunął swobodnie.

– Przepraszam, co takiego? – Emelina spojrzała na niego ze zdumieniem.

– To była subtelna próba uwodzenia, Emmy -wyjaśnił krótko ze śmiechem. -Może nawet zbyt subtelna, bo zdaje się, że zupełnie do ciebie nie dotarła. Dziwi mnie to niezmiernie. Wyglądasz na dosyć inteligentną kobietę i z pewnością nie jesteś aż tak młoda, by nie pojąć aluzji, mniej czy bardziej subtelnej.

Emelina uświadomiła sobie wreszcie znaczenie jego słów i z rozpaczą poczuła, że się rumieni.

– Może mi pan wierzyć, panie Colter, nie mam najmniejszego zamiaru łączyć swoich nocnych zwyczajów z pańskimi! Sądziłam, że rozmawiamy o czymś o wiele poważniejszym niż… niż to, co pan sugeruje.

– Wstała nie zwracając uwagi na Kserksesa, który podniósł głowę i patrzył na nią czujnie. – Jeśli zadał pan sobie trud śledzenia i zaciągnięcia mnie tutaj tylko po to, by zaproponować wspólne spędzenie nocy, to stracił pan czas swój i swojego psa! Nie jestem tym w najmniejszym stopniu zainteresowana!

– Dlatego, że masz tu coś do zrobienia? -Właśnie tak. Dobranoc, panie Colter. Sama pójdę do domu. – Podniosła się, ale Kserkses był szybszy. Usiadł przed drzwiami i spojrzał na nią z nadzieją. To wystarczyło, by Emelina zatrzymała się w pół kroku. Nie ufała dobermanowi ani odrobinę bardziej niż jego panu. Spojrzenie psa wyrażało prawdopodobnie nadzieję, że znajdzie jakiś powód, by dobrać jej się do gardła. Odwróciła się powoli i ponuro spojrzała na Juliana, który nawet nie drgnął, wygodnie rozparty na krześle.

Na chwilę w pokoju zapadła ciężka cisza. Żadne z nich trojga się nie poruszyło. Julian najwyraźniej nie miał zamiaru przywołać psa do siebie. Siedział spokojnie i popijał brandy, nie spuszczając z niej wzroku. Kserkses czekał za jej plecami.

Emelina bezradnie wróciła na swoje krzesło i podniosła szklankę z alkoholem. Zaczynało do niej docierać, że nie wyjdzie stąd, dopóki Julian Colter nie usłyszy odpowiedzi na swoje pytania. Przyszło jej do głowy, że jeśli istnieje cokolwiek bardziej niebezpiecznego niż szef mafii, to jest to znudzony szef mafii na wakacjach. W końcu Julian zapytał uprzejmie:

– Jeszcze odrobinę brandy?

– Nie, dziękuję. – Emelina sztywno siedziała na swoim krześle. Miała sobie za złe to uczucie lęku i nie wiedziała, co ma robić dalej. Chyba że po prostu powie mu prawdę?

– Panie Colter, to jest bardzo skomplikowana sprawa, która nie ma z panem nic wspólnego.

– Julian – poprawił ją łagodnie.

– Julian. – Zmarszczyła czoło. – Jeśli ci powiem, dlaczego byłam na plaży dziś wieczorem, czy przywołasz do siebie psa?

Kserkses wyczuł chyba, że jest przedmiotem rozmowy, bo podszedł do niej i położył łeb na jej kolanach. Emelina wzdrygnęła się lekko.

– Wydaje mi się, że mój pies nie chce, żeby go przywoływać – zauważył Julian z satysfakqą. – Lubi cię.

– Może mógłbyś mu wyjaśnić, że jestem miłośniczką kotów – odrzekła sucho i z wahaniem położyła rękę na karku zwierzęcia. Kserkses zastrzygł uszami.

– Kserkses nie obawia się konkurencji. Wie, że potrafi zdobyć to, czego chce.

Emelina miała ostre spojrzenie.

– Czy dajesz mi do zrozumienia, że ty i Kserkses macie podobną filozofię życiową? – zapytała zdumiona własną odwagą.

– To dotyczyło tylko mojego psa, Emmy. Nie przydawaj tym słowom zbyt wielkiego znaczenia.

Emelina westchnęła i odruchowo drapiąc Kserksesa za uszami, skupiła się na zasadniczym problemie.

– Julianie, ten dom na plaży należy do kogoś, kogo znam.

– Mów dalej.

– Ten ktoś to nie jest szczególnie miły typ. – Uświadomiła sobie, że Julianowi prawdopodobnie nie są obce osoby w rodzaju Erica Leightona. – Właściciel tego domu szantażuje mojego brata.

– Szantażuje twojego brata!

Zdumienie Juliana wyglądało na szczere, co nieco zdziwiło Emelinę. Szantaż i jemu podobne przedsięwzięcia musiały być przecież dla niego chlebem powszednim.

– Nie wiem, co spodziewałem się usłyszeć, ale na pewno nie to. Proszę cię, Emmy, mów dalej.

– Niewiele więcej mogę ci powiedzieć – wzruszyła ramionami. – To właściwie wszystko. Przyjechałam tu, by sprawdzić, czy uda mi się odkryć coś, co pozwoliłoby mojemu bratu pozbyć się Leightona.

– Leighton to właściciel domu na plaży?

– Właśnie. Teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu…

– Uspokój się, Emmy – powiedział Julian łagodnie.

– Nigdzie jeszcze nie pójdziesz. Rozumiesz chyba, że ledwie uchyliłaś rąbka tajemnicy.

– Ale to nie ma nic wspólnego z tobą! – upierała się.

– Chyba że… że… – Urwała i wpatrzyła się w niego z przerażeniem.

– Chyba że ja mam coś wspólnego z Leightonem? Czy tego się obawiasz?

Przełknęła ślinę.

– Leighton zawsze był samotnikiem – wyjaśniła z westchnieniem. – Nie wyobrażam sobie, by mógł pracować dla ciebie lub dla kogokolwiek innego. Może mieć wspólnika, ale nie widzę ciebie w tej roli. Julian uniósł jedną brew.

– Zapewniam cię, że nie pracuje dla mnie. Emelina opadła na krzesło z westchnieniem ulgi. -No cóż, to już naprawdę wszystko. Mam nadzieję, że znajdę w tym domu coś, co mogłoby okazać się przydatne. Coś, czego mój brat mógłby użyć. Julian patrzył na nią z zastanowieniem.