– Proszę odsunąć firaneczki, panie oberlejtnant… albo zaraz… Zza węgła ukazał się znowu Kania i generał go zauważył.
– Chodźcie tu, frajtrze.
– Rozkaz, panie generale.
– Idźcie do kuchni i przynieście pieprzu.
Szybkość, z jaką Kania zjawił się z pieprzem, olśniła generała, ale dała jednocześnie dużo do myślenia pozostałym oficerom.
– Słuchajcie, frajtrze – przemówił poważnie generał – robicie wrażenie dobrego żołnierza. Więc uważajcie. Będziecie teraz świadkiem bardzo poważnego wydarzenia i skoro już tu jesteście, możecie być powołani przed sąd jako świadek, rozumiecie? Daję tym dowód zaufania, z czego powinniście sobie zdawać sprawę. Tylko musicie mi dać słowo honoru prawdziwego żołnierza cesarsko-królewskiego wojska, że to wszystko zachowacie w tajemnicy.
Kania dał mu uroczyste słowo honoru “prawdziwego cesarsko-królewskiego żołnierza”, że zachowa wszystko w tajemnicy, i generał z zadowoleniem skinął głową.
– Oto przykładny żołnierz, taki, jakim powinien być każdy. Ślepo oddany swoim przełożonym i gotów na wszystko… Odsuńcie firaneczki i dajcie jej pieprzu.
Papuga, skoro zobaczyła przed sobą znajomą twarz Kani, zaczęła skrzeczeć.
– Nasypcie jej pieprzu do korytka, żeby się stała rozmowna. Pan oberlejtnant jest ciekaw usłyszeć, co ona mówi.
– Pieprzu… pieprzu!… – zaczęła wołać papuga, skacząc na drążku..
– Melduję posłusznie, że jeśli jej dam wszystko, to chyba zdechnie, panie generale.
– Zdechnie? Nie byłoby żałoby państwowej, gdyby zdechła… ale to za wcześnie… dajcie jej ziarenko.
Papuga szybko połknęła pieprz i generał nadstawił ucha, patrząc jednocześnie na von Nogaya.
– Niech żyją Włochy… Niech żyje Anglia… precz z Austrią!
– Wyraźnie mówi, prawda, panie oberlejtnant?
– Pan jest idiota! – krzyczała papuga, nieświadoma dramatu, jaki jej krzyki wywołują – precz z Niemcami… á bas les boches!
Za każdym okrzykiem generał z zadowoleniem kiwał głową.
– Bardzo wyraźnie wymawia, widać musiano jej uczyć tego bardzo sumiennie… Przynosi to zaszczyt pańskiej cierpliwości, panie oberlejtnant…
Od dłuższej chwili von Nogay stał, zapatrzony w klatkę, jak zahipnotyzowany.
– Co pan na to powie?
– Ja nie wiem… – wymamrotał zbielałymi wargami – ja nie rozumiem, skąd… nie uczyłem jej tego…
– Aha… a czego pan ją uczył? Oberlejtnant przełknął ślinę.
– Uczyłem ją wymawiać różne patriotyczne sentencje, panie generale, i nie wiem doprawdy, skąd ona…
– Zmieniła orientację polityczną, panie oberlejtnant – jadowicie przerwał generał – bardzo inteligentne stworzenie… Von Nogay podszedł do klatki.
– Ara, Papageichen… hoch Österreich-Ungarn… powtórz, papużko… hoch Österreich-Ungarn – prosił czule i błagalnie patrzył na rzucającą się papugę – Powtórz, papużko… Niech żyje Austria!
Papuga przekrzywiła główkę i nastroszyła się.
– Precz z Austrią!… Niech żyją Włochy!
Świeższe były w jej pamięci nauki Kani i wykrzykiwała wszystko, z wyjątkiem tego, co mógł sobie życzyć pan oberlejtnant. Von Nogay przypatrzył się jej rozszerzonymi oczami i otarł pot z czoła.
– Melduję posłusznie, panie generale, że powróciłem dopiero ze szpitala, gdzie byłem dwa miesiące.
– To nie ma nic do rzeczy – przerwał gwałtownie generał – będzie się pan usprawiedliwiał przed sądem. Uda się pan teraz na odwach… proszę oddać rewolwer kapitanowi!
Von Nogay, całkowicie złamany, wyjął rewolwer z futerału i oddał go kapitanowi.
– Przypuszczam, że nauczył ją tego mój ordynans, panie generale.
– Aha, ordynans… To pana jeszcze więcej obciąża, panie oberlejtnant. Dlaczego ma pan za bursza jeńca włoskiego? He? Do spółki spiskowaliście przeciw monarchii!
Generał zwrócił się do adiutanta.
– Tego jeńca swoją drogą zamknąć do paki, aż do rozprawy sądowej!
Od strony Verköstigungsstelle wyłonił się nieoczekiwanie dinstfirender i szedł na niepewnych nogach, z rękami w kieszeniach spodni; odmierzając kroki i patrząc w ziemię recytował do taktu wierszyk, którego tak pracowicie Kania uczył kompanię, i uważnie stawiał nogi, żeby się nie omylić.
– Jeder Dienstführender eine besoffene Sau (każdy dinstfitender schlana świnia) – uzupełnił generał wściekle.
Dinstfirender stanął jak wryty, wygapił się nieprzytomnie i przetarł pięściami oczy. – Coście za jeden?
– To jest pan dinstfirender, panie generale – półgłosem poinformował Kania.
Feldfebel otworzył oczy i zachwiał się. To, co widział, nie było majakiem, ale żywym generałem.
– Pannnie ge… gennnerallle mmee… mmee…
– Drugi mi dzisiaj gęga tutaj… me-me… ge-ge… świnio jedna! Język się draniowi plącze i przewraca się! I to ma być dinstfirender? – generał złapał się za głowę.
– Herr Gott im Himmel, gdzie ja jestem, panowie?! Panowie z zakłopotaniem wbili oczy w ziemię. Dinstfirender odzyskał mowę.
– Panie generale, melduje się posłusznie dinstfirender komp…
– Byliście dinstfirenderem, bydlaku! – ryknął generał – mówcie w czasie przeszłym, wy zakało wojska! Teraz jesteście aresztantem! Odprowadźcie go, frajtrze, do aresztu, zdejmijcie mu pas! Ja was zgnoję, wy gangreno… Marsz!
Kania odpiął ogłupiałemu dinstfirenderowi pas i położył mu rękę na ramieniu.
– Z rozkazu pana generała jest pan aresztowany - przemówił surowo, patrząc w nieprzytomne oczy feldfebla. – Za najmniejszą próbę ucieczki będę strzelał.
– Właśnie, niech tylko zrobi krok, palcie mu w łeb! Należy mu się to.
Kania lekko popchnął feldfebla, który automatycznie zaczął iść. Generał sapał z irytacji.
– Jeder Schuss ein Russ… no… I ma odwagę w takim stanie stanąć przede mną…
– Panie generale – zaczął von Nogay, ale nie skończył.
– Milczeć! Samo wysłuchiwanie pańskich tłumaczeń jest dla mnie poniżające. Jest pan zdrajcą, rozumie pan? Proszę, panie kapitanie, odprowadzić tego człowieka na odwach, do mojej dyspozycji! Od tej chwili w moich oczach przestał pan być oficerem. Proszę, panie kapitanie, pojechać autem i zaraz wrócić. Kapitan odszedł ze złamanym zupełnie von Nogayem.
– Zastanawiam się teraz, co trzeba zrobić z tą przeklętą papugą, kapitanie. Zgładzić ją – oznacza pozbycie się corpus delicti, pozostawić – jest niebezpiecznie z tego względu, że będzie siała zdradę swoimi okrzykami… Hm…
Generał zastanawiał się nad tym problemem, kiedy przed nim stanął Kania.
– Melduję posłusznie, panie generale, rozkaz wykonałem. Siedzi ten drab, panie generale.
– Coś podobnego, no… przychodzi pijane bydlę i ględzi, że jest dinstfirenderem. Coś okropnego, co się tutaj dzieje, niesłychane!
– Niech żyją Włochy! – przypomniała się nagle papuga.
– Precz z Włochami! – wrzasnął generał i zamierzył się laską.- Maulhalten!
Kania zasunął firaneczki, papuga poskrzeczała trochę, jakby chciała udowodnić, że ma ostatnie słowo, i umilkła. Generał usiadł i wściekle wiercił laską w ziemi.
– Musiał chyba być w cywilu kataryniarzem ten cały Nogay albo grajkiem wędrownym. Słuchajcie, frajtrze! Jesteście, jak widzę, inteligentnym człowiekiem, sądzę więc, że zdajecie sobie sprawę z tego, co tu zaszło. Powiedzcie mi prawdę: czy pan oberlejtnant wyrażał się kiedyś przed kompanią lub przed kimkolwiek nielojalnie?
– Tak jest, panie generale – odpowiedział z dobrze udanym wahaniem Kania – zdaję sobie sprawę z tego, co tu zaszło, panie generale. Melduję posłusznie, że prowadziłem w kompanii, z rozkazu pana kapitana, wykłady propagandowe w celu poprawienia nastroju.
– Zupełnie trafnie wybrał was pan kapitan. Przekonywam się coraz więcej, że słusznie was oceniłem, frajtrze, mówcie.
– Żołnierze skarżyli się na złe traktowanie i wiem, że pan kapitan miał kilka razy rozmowę na ten temat z panem oberlejtnantem. Pisaliśmy nawet wszyscy zeznania do sądu. Pan oberlejtnant wyrażał się o panu kapitanie nie inaczej, jak – przepraszam za wyrażenie – “der lojale k.u.k. Idiot”.
– Ślicznie… “lojalny c.k. idiota”. I to do was tak mówił?
– Tak jest, panie generale. Ponieważ w kompanii jest wielu ludzi politycznie podejrzanych, mieliśmy dużo roboty z utrzymaniem ich w karności i kiedy przyszedł pan oberlejtnant, od razu zepsuł wszystko…
Generał bystro popatrzył na Kanię.
– Sądzę, panie kapitanie, że przydałby się nam ten człowiek przy naszych inspekcjach. Trzeba będzie odkomenderować go do ministerstwa i będzie z nami jeździł jako protokolant, bo pan i tak za mało notatek robi… Będziecie mieli bardzo dobrze, frajtrze. Diety, porządny mundur i lekką służbę.
– Bardzo jestem wdzięczny panu generałowi za zaszczytne wyróżnienie – odpowiedział Kania z najwyższym, jaki mógł okazać, szacunkiem, w myśli zaś dodał całkiem szczerze: – Mam cię gdzieś z twoim mundurem, stara małpo.
Po powrocie kapitana z komendy garnizonu generał polecił mu objąć tymczasowo kompanię, na co tamten wyraźnie się skrzywił.
– Wierzę, że to jest przykre, panie kapitanie, objąć taki dom wariatów, ale trzy dni do powrotu właściwego dowódcy wytrzyma pan chyba?
– Trudno, panie generale… rozkaz.
– Niech pan, z łaski swojej, zamknie tę parszywą papugę w areszcie… w osobnej celi, żeby inni aresztanci nie słyszeli, co wykrzykuje to… to… – generał nienawistnie spojrzał na klatkę – to podłe bydlę z rozwiązłym językiem! Powie pan dowódcy kompanii, że jest za nią odpowiedzialny do czasu sądu nad tym zdrajcą Nogayem.
Wydał kilka zarządzeń i ruszył w kierunku samochodu.
– Uważam dalszy swój pobyt na terenie tych zwariowanych koszar za bezcelowy, gdyż to, co widziałem i słyszałem dotąd, starczy mi do wyrobienia sobie pojęcia o tym, co się tu dzieje. I tak skończyła się nie zapowiedziana inspekcja pana generáła von Grabenau de Custozza. Po jego odjeździe przy bramie został kapitan Rittner z komendy garnizonu i Kania z klatką. Kapitan, wcale nie krępując się obecnością frajtra, patrzył za odjeżdżającym samochodem i klął półgłosem w żywy kamień pana generała w sposób mocno skomplikowany. – Co mam zrobić z papugą? – przerwał milczenie Kania, kiedy sądził, że kapitan już sobie ulżył. Kapitan popatrzył na niego i wsadził ręce w kieszenie spodni.