– Już zadecydowałem! Wybiki będzie szefem polskiej administracji cywilnej, a Dombrosky szefem polskiej armii. Murat samowolnie postawił Poniatosky’ego nad Dombroskym i zostanie za to ukarany! Rządzić będą ci dwaj, tak jak już zaczęli w Poznaniu, a zaczęli doskonale.

– Nie przeczę, sire, ale tamte nominacje uważałem za doraźne. Wielkopolska to tylko kawałek Polski…

– Najważniejszy, tam wykuli sobie prawo do niezawisłości.

– Nie o tym myślę, lecz o tym, że ktoś, kto dobrze włada departamentem, wcale nie musi być dobrym zarządcą całego państwa.

– To się okaże. Jeśli model poznański nie sprawdzi się w skali państwowej, to go zmienimy, chwilowo wszakże nie ma podstaw do…

– Są, najjaśniejszy panie, są! Państwo to nie tylko granice, lecz i ludzie, którzy na owej ziemi coś znaczą. Jakobinów polskich już mamy, a musimy mieć cały naród, jeśli nie stanie przy nas polska magnateria, całe dzieło rozleci się jak źle utoczony garnek. Osobnicy pokroju Wybycky’ego nie skaptują dla nas polskiej arystokracji, która ma silne powiązania z naszymi wrogami, Tzartoryscy z Petersburgiem, a Ratzywillowie z Berlinem!

– Niech sobie flirtują z Petersburgiem, Berlinem, Wiedniem i z samym diabłem, obejdę się bez Ratzywillów i Tzartoryskych!

– Toteż ja nie o nich myślę, sire.

– Wiem! Wiem o kim myślisz, wiem, że to ty, intrygą, za moimi plecami, wpłynąłeś na Murata, by poniżył Dombrosky’ego, dając szefostwo wojsk polskich Poniatosky’emu, z którego siostrą już przed laty zawiązałeś w Paryżu nader intymną znajomość! Wiem nawet i to, że nakłoniliście Murata do owej bezprawnej decyzji, błyskając mu przed oczami nadzieją korony polskiej. Jak widzisz, wiem bardzo dużo…

– Nigdy nie wątpiłem, sire, w talenty pana Schulmeistra i jego agentów. Jest to właściwy człowiek na właściwym miejscu, bo cóż byśmy poczęli, najjaśniejszy panie, bez dobrego wywiadu… Całe rządzenie sprowadza się w końcu do obsadzania stanowisk właściwymi ludźmi, dlatego…

– Najlepszym władcom zdarza się popełniać błędy w tej materii, mój drogi Talleyrand. Exemplum ja sam, czyż nie uczyniłem cię ministrem? Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!

– Z pewnością jestem sługą wielce niegodnym – odrzekł z niezamąconym spokojem ten lis – ale to nie tragedia, bo jestem cały czas przy tobie, najjaśniejszy panie, i to ty decydujesz. Gorzej będzie, jeśli tu, z dala od ciebie, zostaną przy władzy ludzie niewłaściwi. Nic nie poczniesz w Polsce tak jakbyś chciał, sire, bez ludzi wzoru Poniatosky’ego, którego marszałek Murat promował na odpowiednie, moim zdaniem, stanowisko. Poniatosky to człowiek cieszący się nie kwestionowanym autorytetem tak w narodzie, jak i wśród najwyższych kręgów arystokracji. Wyizolowana grupa jakobinów pójdzie za każdym, nie ma bowiem nic do stracenia, w przeciwieństwie do magnaterii, która, jeśli zwiąże się z nami, to na stałe. Gwarancją będą nam wielkie dobra ziemskie, które ci ludzie posiadają, a które, po związaniu się z nami, utraciliby w przypadku powrotu Prusaków. Nasz Poniatosky przekona do nas polskich magnatów, czego nigdy nie zdoła uczynić nasz Wybycky. Przeciwnie, Wybycky by ich odstraszył, a Dombrosky…

– Dosyć! – zakrzyknął cesarz. – Nie chcę już słyszeć o Poniatoskym! Nie proteguj mi tego bawidamka, tracisz czas! Znam dobrze Poniatosky’ego, interesuję się sprawami polskimi od dziesięciu lat. To człowiek lekkomyślny i niekonsekwentny, chłystek! Un freliquet!… W 94, kiedy Polacy bronili Warszawy, zawalił swój odcinek obrony, bo się spił do choroby z dziwkami, i tylko wspaniała postawa Dombrosky’ego uratowała sytuację. Teraz, ledwo się dogadał z Muratem, który tak samo tylko babską dupę ma w głowie, już żąda ode mnie gwarancji! Gwarancji! To tak jak ty byś stawiał warunki Panu Bogu, na których łaskawie zechcesz z nim współpracować jako biskup!

Z trudem się od głośnego śmiechu powstrzymałem, ręką gębę zatykając. Dobrze mu cesarz łatę przypiął, boć przecież Talleyrand w młodości był biskupem Autun i za rewolucji dopiero, ekskomunikowany, suknię duchowną rzucił, ale go i tak czasem “chytrym klechą” zwano. Nie miałem wszakże czasu radować się prawością cesarza, bom raptem głos jego posłyszał donośny.

– Kasnyki!

Poprawiłem guzik u munduru i zameldowałem się w ułamku chwili.

– Biegnij po Murata! – nakazał mi. – Ma się stawić w dwa kwadranse!

Stawił się. Cesarz bez powitania wsiadł nań z góry:

– Bawisz się w Warszawie, stroisz, umizgasz, hołdy przyjmujesz niczym udzielny władca, zapomniawszy, że armia w polu głoduje i że twoim obowiązkiem było zorganizować zaopatrzenie frontu!

– Sire, ja… ja starałem się… – wybąkał marszałek.

– Doniesiono mi! Starałeś się wziąć do łóżka wszystkie kurwy, które ci ściągnięto i teraz musisz się leczyć ze szpetnej choroby! Na prawdziwe rządy zabrakło ci energii! Nie ścierpię, by moi przedstawiciele zachowywali się jak rozpasani gówniarze, kompromitując mnie!

– Sire, przecież…

– Milcz, póki nie pozwolę ci mówić, hultaju! Odkąd zostałeś moim szwagrem, zbezczelniałeś do niemożliwości, ale przebrała się miarka. Jakim prawem wyniosłeś to książątko nad generała Dombrosky’ego?! Ja Dombrosky’ego mianowałem wodzem polskiej armii, a ty, tak po prostu, jak gdybym ja nie istniał, oddajesz to stanowisko innemu, żeby nasi wrogowie mogli gadać o swarach między nami! Chociaż nie… oni wiedzą, że o takich swarach mowy być nie może, bo między nami jest relacja dupy i kija, a kij się z dupą nie liczy. Więc będę mówić o prowokacjach, o dywersji, wiesz co to znaczy?! Za mniejsze rzeczy Aleksander Wielki rozdzierał swoich namiestników końmi!… Głupcze, powiedzieli ci, że dzięki Poniatosky’emu możesz zostać królem Polski. Słyszałem o tych przyjęciach, podczas których pozowałeś na Sobesky’ego, a oni ci kadzili, że tak samo jak tamten byłbyś królem na koniu. Tylko dlatego, że dowodzisz konnicą Wielkiej Armii! Paradne! Brałeś to na serio, błaźnie, tak jakby ktoś poza mną mógł decydować o tronach! Niedoczekanie! Wybij to sobie ze łba, kto inny będzie królował w tym kraju, ktoś poważniejszy od ciebie!

Nie dosłyszałem do końca, bo mnie wywołał sekretarz cesarski, każąc skontrolować, czy nazwiska pisane poprawnie na liście dostojników polskich, których na wieczorną audiencję zawezwano. Wszystkie prawie koszmarnie przekręconymi były. Musiałem też pokazać mu, jak się je wymawia, ale niewiele z tego wyszło, Francuzi bowiem prędzej żywą żabę przełkną niźli nasze imię wysylabizują poprawnie.

Męczyło mnie to wszystko, prawdę rzekłszy, na froncie bym wolał brykać, miast za psa gabinetowego służyć. Chwała przybocznego w służbie cesarza nie do pogardzenia była, ale jakoś mi to nie smakowało serdecznie. Pierwszy raz przyłapałem się na tym, że Dominikowi zazdroszczę.

O trzeciej po południu cesarz, w szary, skromny szynel odziany, wyruszył w miasto na pięknym siwku. Tłumy pod zamkiem warujące oszalały: jeden wielki grzmot uniósł się nad dachami i gdyby nie potrójny kordon żandarmów, zmiażdżono by tego, na którego cześć wiwatowano. Wśród towarzyszących cesarzowi nie zabrakło Murata i Poniatowskiego, ale on rzadko się odzywał do nich i niejednego z gapiów musiały dziwić wielce ich posępne oblicza.

Pojechaliśmy wpierw na Stary Rynek, gdzie cesarz z konia zsiadł i kazał się najkrótszą drogą ku Wiśle prowadzić. Wiedziono go w dół Kamiennymi Schodkami. Na Brzozowej ulicy stosy nieczystości smród okropny czyniły, o czym się Napoleon wyraził dosadnie, co ojców miasta zawstydziło. Po obejrzeniu mostu, który Murat pobudował na miejsce spalonego przez Prusaków, wróciliśmy do Rynku i dalej konno tą samą drogą. Mnóstwo napisów zdobiło mury kamienic, jeden bardziej od drugiego bałwochwalczy, jako ten, co go ku przykładowi podaję:

“Wznosić upadłe państwa,

wracać im imiona,

dziełem jest tylko Boga

lub Napoleona!”

Rzeźnik jeden w oknie malowidło wystawił, na którym on sam wielkiemu wołu łeb obcina, a pod strugami kapiącej krwi jaśniał dwuwiersz:

“Kto nie będzie wierny Polsce i Napoleonowi,

To mu łeb utnę jak temu wołowi!”

Sama radość z oczu i ust każdych wyzierała, wszyscy szczęśliwi, jakby to było jedyne święto ich życia. Nie myśleli o kłopotach, które sprawił kwaterunek wojenny i rekwizycje, zapomnieli wcześniejszych utyskiwań i skarg, bo i te się już trafiały, głównie za sprawą Francuzów zaczepiających kobiety po ulicach, tak że władze policyjne nakazały w końcu, by niewiasty przyzwoite wychodząc z domu zasłonę jakowąś miały na włosach, zaś “kobiety dobrej woli mają nosić żółte wstążki”. Dzwony kościelne, trąby, bębny i piszczałki, śpiewy i pohukiwania jak po udanym polowaniu kakofonię czyniły, której drugiej nie pamiętano chyba od powrotu króla Jana spod Wiednia. Choć może i po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja entuzjazm równy się wyraził, ale mnie przy tym nie było.

Zegar na kominku w gabinecie cesarza siódmą wybił, gdy Talleyrand przybiegł oznajmiając, że przedstawiciele wyższych stanów polskich i urzędów na uroczystą audiencję w sali przygotowanej już zgromadzeni. Napoleon słowem nie odrzekł, w lustro się wpatrując – pokojowiec Constant włosy mu poprawiał, wilgotne jeszcze po umyciu. Minister powtórzył:

– Najjaśniejszy panie, czekają już pół godziny!

– Nic im się nie stanie… Wystarczy, Constant… Tak, może być… Kasnyki!

Stanąłem we drzwiach.

– Tak jest, sire?

– Idziemy.

– Tak jest, sire.

Talleyrand spojrzał na mnie ze złością, jakbym mu przeszkadzał, a możliwe i to, że cesarz kazał mi za sobą iść, żeby się od natręctwa Talleyranda uwolnić. Ale jeśli tak myślał, to się zawiódł. Minister zdeterminowany był okrutnie i znowu swoje zaczął:

– Najjaśniejszy panie, są tam Dombrosky i Poniatosky…

– Wiem.

– … Obaj mają nadzieję, że publicznie dzisiaj rozstrzygniesz sprawę naczelnego dowództwa, sire.

– Wiem.

– Należałoby to zrobić, czas najwyższy, w armii polskiej nie wiedzą już, kogo się słuchać…

– Wiem!

– Mam nadzieję, sire, iż wiesz również, że należałoby zostawić dowództwo w ręku Poniatosky’ego.

– Czyją to matką, jak powiadają, jest nadzieja? – spytał cesarz szyderczo i śmiechem się zaniósł, z gabinetu wychodząc.