Изменить стиль страницы

Uśmiechnął się nagle.

– Zakonu wszyscy nie cierpią – mruknął. – Ale boją się, bo…

– Tato – przerwała mu Achaja, zwracając się do wójta. – Teraz będzie wojna z Zakonem.

– No – wójt kiwnął głową. – Nareszcie się ktoś zabierze za tych psubratów. Nareszcie ktoś im powie, że ludzie nie chcom już trzymać karku pod ichnim butem.

– Ale to wojna z Bogami.

– A na co nam tacy Bogowie, co niesprawiedliwość tylko czynią? Na co nam, pytam – stary rozjątrzył się wyraźnie. – Nie podobamy się naszym Bogom? To niech se znajdą innych ludzi. A my se znajdziemy innych Bogów! O!

– Ty, stary, rzadko masz rację – powiedziała jego żona. – Ale dzisiaj, o dziwo… znowu masz.

– No, kurna. Cały czas mówią, że źle robimy. To nie tak, tamto nie tak – odezwał się najstarszy z synów.

– No. Nie podobamy się Bogom ani tym, co w ich imieniu tu rządzą. To niech se, kurna, innych znajdą. Takich, co im się bedom podobali.

– No mówię – zaperzył się wójt. – Jak my się Bogom nie podobamy, to dlaczego nas takimi stworzyli? Trza było od razu zrobić nas tak, żebyśmy się podobali. A jak nie, to próżny żal. Hajda z chałupy, co gadać po próżnicy. Niech se znajdą innych ludzi, a my se znajdziemy innych Bogów. I nie będzie głodnych wytyków. Tylko, coś tak dziwnie… to oni nie chcą się od nas odpieprzyć, a nie my od nich.

Achaja roześmiała się nagle. Po szkole w obozie niewolników, po szkole Viriona… nie wierzyła w nic. Nie wierzyła w Bogów, nie wierzyła w ludzi. Biafra potrząsnął głową zdziwiony. On również nie wierzył w Bogów, zbyt wiele książek przeczytał, zbyt wiele wątpliwości zasiano w jego głowie. W ludzi nie wierzył z racji swojego zawodu. Ale to też łączyło się z Bogami. Skoro każdego można było kupić, każdego wykorzystać, zmusić do popełnienia dowolnego czynu, który choćby zamajaczył w głowie Biafry, to… coś było nie tak z dziełem stworzenia. Nie on wymyślił głupotę i skurwysyństwo. Ale skoro on, maleńki człowieczek, nauczył się, jak to wykorzystać, to jak do tego miała się władza wszechmocnych Bogów? Przejął część ich mocy? Wątpliwe. A może tylko wiedział, że nikt nie uderzy go w rękę, którą wyciągał, by mieszać w najgorszych pokładach ludzkiego świństwa. A może tylko czuł? A może był po prostu wrażliwy i mógł widzieć, że coś takiego, co dzieje się wokół, po prostu… nie może się zdarzyć? Nie ma prawa.

– No dobra – z pewnym trudem wstał zza stołu. – Będzie wojna z Zakonem, Bogami w sprawie zniesienia niewolnictwa – zaśmiał się. – Ale jaja napiszą o nas w kronikach – podszedł do drzwi i pchnął je z całej swojej wątłej siły. – Ale jaja… – powtórzył i wyszedł.

Shha lekko zaniepokojona podeszła do siostry.

– Achajka, niewiele zrozumiałam. Ale… Czy my będziemy robić dobrze?

– Zabijając obcych żołnierzy? Wiesz, to zależy wyłącznie od punktu widzenia.

Shha usiadła obok siostry i objęła ją ramieniem.

– Słuchaj. Ja nie jestem taka mądra jak ten Biafra. Powiedz mi powoli. Czy to będzie sprawiedliwa wojna?

Achaja uśmiechnęła się smutno.

– Jeśli wygramy, to będzie najbardziej sprawiedliwa wojna na świecie. Jeśli przegramy, nikt nas nie będzie pytał.

Shha skrzywiła się lekko.

– Powiedz mi jak moja siostra, co?

– Wiesz… My się bronimy przed Luan. Jesteśmy usprawiedliwieni. Nie nasza wina. Ale teraz zrobimy wielkie kurewstwo. Niby sami sobie winni. Nie trzeba było nas napadać, ale… teraz my będziemy zabijać na ich terytorium, palić, niszczyć, wyganiać. Czy to jest sprawiedliwe? Gdyby na nas nie napadli, to byśmy nie poszli. Więc niby sami sobie winni. Ale jeśli spytasz, czy teraz pójdziemy tam zabijać w obronie własnej, to ci odpowiem, że nie. Pójdziemy tam, by niebo i ziemię gołą zostawić. Ale wiesz… Jesteśmy słabsi. Jeśli więc się uda… To będzie najpiękniejsza wojna na świecie. Jeśli przegramy – będziemy bandą idiotów, którzy porwali się na niemożliwe. Wybierz, co chcesz, siostrzyczko. Jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Nie ma nigdzie.

– Laleczko. Nie wygłupiaj się i powiedz jak człowiek. Będziemy dobrze robić czy źle?

– Pojęcia nie mam… – zawahała się. – Źle! – po chwili zmieniła jednak zdanie. – Nie. Dobrze! Znaczy… Nie do końca. Chyba źle…

– Na frasunek najlepszy trunek – powiedział sentencjonalnie gospodarz, stawiając przed nimi nowe naczynie z wódką. – Jak ma być wojna z Bogami, co sprawili, że mi najmłodsza córeczka zeszłej zimy odumarła… znaczy wojna dobra!

– Eeee… – Achaja wzruszyła ramionami. – Po pierwsze, nie Bogowie winni akurat śmierci twojej córki. Po drugie, to będzie taka wojna z Bogami, jak ja jestem cesarzem Luan!

– Jeśli to nie wina Bogów – mruknął wójt – to po co gadali, że nam świat dają we władanie, co? Albo-albo, niech się zdecydują. Jeśli to nasz świat, to ja chce z powrotem moją maleńką córeczke! Jeśli ich, to im teraz za to dupę przypalcie, dziewczyny! – skrzywił się i przysiadł na brzegu ławy. – Ja stary jestem. Nie dla mnie światowe sprawy. Jedno wiem, co inszego w kronikach piszą, co inszego gadają, a jeszcze co inszego robią. Jednak… Jeśli podpalisz stodołę sąsiadowi, bo go nie lubisz – jesteś gnój i podpalacz. Na sąd ci trzeba iść. Jeśli jednak podpalisz stodołę sąsiadowi, bo on przez lata wszystkim ogłaszał, że nikt go ruszyć nie zdoła, bo go opatrzność chroni… Toś nie żaden gnój, jeno bohater, co się opatrzności oponuje. I nie na żaden sąd ci iść, tylko niech tamtego sama opatrzność mści… jeśli jej się uda. Jeśli jej się uda! Wóz albo przewóz, mówią u nas. Patrzaj, Achajka, na moją córcię. Głupie było dziecko, w chałupie głodno, wiana nie miała, co jej za życie było pisane? Na parobczyce by poszła, popychadłem została. Armia ją wzięła. A teraz wielka pani sierżant, morgowe ma, stopień ma, śliczne ubranie, siostra twoja, szlachcianka. Tyle dobra jej nasza armia uczyniła. Tyle dobra! Jej teraz mus iść odpłacać. Za to wszystko, co dano tej głupiej dziewczynce – wójt dopiero teraz odważył się i poczochrał włosy córki – za te wszystkie rzeczy, które dostała, jej mus iść i oponować się za Królową. I niech tylko wspomni czasem, jeśli na Zakon idziecie, że to też troszeczkę za tę malutką jej siostrzyczkę, co zeszłej zimy odumarła.

– Kurde, tato – Achaja potrząsnęła głową. – Co ma Zakon do Bogów?

– Jeśli nic nie ma – to po co gadają, że w Ich imieniu tu rządzą. Ubić wszystkich, bo łżą! Jeśli ma… To niech malutką córeczke oddadzą! A jak nie zechcą – to ubić ich, bo są świnie! Co im maleństwo zawiniło?

– Przygotuję wam spanie – stara przerwała przydługą wypowiedź swojego męża. – Pewnie zmęczoneście, córcie.

Wójt znowu napełnił ich kubki.

– No… wypijcie – powiedział zafrasowany czymś. – A potem idźta świeżym powietrzem odetchnąć. Nie lza po wódce się od razu kłaść, bo zmora w nocy przyjdzie. Nie lza…

Wypiły obydwie. Achaja podniosła się i wyszła pierwsza. Nie bała się zmory. Coś jednak wygoniło ją na zewnątrz. Ten wieczór. Ta noc przed nimi. Kiedy być może ostatni raz można było zobaczyć świat takim, jaki jest obecnie. Jutro… czy za kilka dni… wszystko już może wyglądać inaczej. Teraz spokój, szumiące na wietrze drzewa, potem wiosna, pierwsze liście i… wojna, jakiej jeszcze świat nie widział. Kurde. Jaki spokój! Topniejący śnieg, szczekające psy, ludzie układający się do snu w chałupach. Czy oni wiedzą, że świat już nigdy nie będzie taki jak dawniej? Czy wiedzą, że jeśli stanie się cud i Armii Arkach się uda, to z ich zapadłej wioski może się zrobić wielka handlowa osada, może miasto? Czy wiedzą, że jeśli się nie uda, Luan popędzi wszystkich, w pętach, do swoich kopalń, haremów, na wysypisko śmieci? Cokolwiek zresztą by się stało, porządek świata został zakłócony. Już nigdy nie będzie tak jak dotąd. Teraz już Bogowie i Zakon w to zamieszani. Teraz już wóz albo przewóz – nic nigdy nie będzie wyglądać jak dzisiaj. Lepiej lec na polu bitwy niż oglądać to, co przyniosą nadchodzące dni.

– Wiesz – powiedziała do siostry, która stała tuż za nią. – Chyba chciałabym tu zamieszkać. Tu i teraz. Z tą rodziną, w tym cieple…

– No co ty? – mruknęła Shha. – My już z innej gliny ulepione! Nam teraz karabin w garść i na Luan. Szlag! Ja tu nigdy nie wrócę. Ja już nie chcę. Ja chcę wśród wrzasku koleżanek, w huku wystrzałów, wśród zabijanych sióstr głowę położyć na polu bitwy. Za to, żeby mój ojciec też miał honor. Ale tu… już nie wrócę. Ja chcę słyszeć, jak Bei wyje, bo ucięła czyjąś głowę, ja chcę słyszeć, jak Mayfed szepcze, strzelając: „Wy gnoje, macie za to, że nie mogłam wyjść za mojego chłopaka!”. Ja chcę widzieć, jak Chloe się uchlewa przed atakiem, a potem wali mieczem jak kowal. Ja chcę być z Zarrakh, Lanni i Sharkhe, jak ryczą ze strachu, a potem z wściekłości. Ja już chcę tylko słyszeć, jak Biafra mówi do mnie: „Zabij ich wszystkich, córko”. Ja chcę słyszeć, jak on mówi: „Sierżancie, weźcie trzech najlepszych strzelców i…”. Kurwa mać. Ja już tu nie wrócę. Ja chcę jeszcze, choć raz, zobaczyć, jak moja własna siostra mruży te swoje wielkie oczy, a chwilę później czyjeś rączki, nóżki i główki szybują w powietrzu zupełnie odłączone od ciała. Ja chcę krzyczeć: „Zapierdalać żołnierze! Do przodu suki! Do przodu małpy pieprzone” – Shha zagryzła wargi i przycisnęła pięści do oczu. – Ja już tu nie wrócę, Laleczko. Pierdolę moje morgowe. Sram na moich braci i siostry, choć ich wszystkich kocham, każdego z osobna i wszystkich razem. Ale… My już z innej gliny jesteśmy. Nam tylko marsz w głowie, wrzaski naszych koleżanek, wycie naszych wrogów. My już tylko do przodu możemy. Aaaaaach! My młode. Nie przyjdzie nam głów położyć, to se sama życie ułożę. Sama! Razem z tobą, Laleczko. Ale nie tu. Nie tu, gdzie życie od podatku do podatku, od siania po żniwa. Już nie. My już tylko mowę wilków znamy. Nie owiec. Wilk powie: „Chodźcie, zdziry” i my pójdziemy. Owca powie: „Meeeee”… to na rożen ją nabić. My wilczyce, my już mowy owiec i ludzi nie znamy. Nie, nie. Ja już nie stąd. Ja już dołączyłam do tej wielkiej rodziny – Shha popatrzyła w niebo, na którym przez chmury zaczynały przebijać pierwsze gwiazdy. – Do tych wszystkich wojowników, którzy jeszcze walczą, mając pewność własnego zatracenia, widząc śmierć w swoich oczach, słysząc pieśń zagłady. My już z nimi, siostro. Oni, nasi bracia. Nikt inny. Gdziekolwiek są – Shha spojrzała na gwiazdy – gdziekolwiek są… To oni teraz nasi bracia, nasze siostry. My już nie stąd. My już ich koleżanki. Choćby jutro miał być koniec świata.