Изменить стиль страницы

– A po co do karczmy? – zaoponował gospodarz. – Tu wszystko mamy. A ja ich zaraz…

Usiłował upchnąć wszystkich do drugiej izby obok, ale nie szło mu za dobrze. Cała rodzina, podekscytowana niecodziennymi zdarzeniami, tłoczyła się i przekrzykiwała. Nikt nie zamierzał rezygnować z widowiska, którego mógł być świadkiem.

Shha wróciła skrzywiona. Potem żołnierze zwiadu wprowadziły Biafrę. Właściwie wniosło. Był tak pijany, że nie mógł zogniskować wzroku, ślina kapała mu z ust. Żołnierze usiłowały posadzić go na ławie, ale dosłownie przelewał im się przez ręce. Achaja zaklęła głośno.

– O! Wódka – wbrew pozorom Biafra zdołał jednak coś dostrzec przed sobą. Usiłował sięgnąć, ale mu nie wyszło. Shha z całą rodziną patrzyła oniemiała.

– Tato – szepnęła Achaja. – Daj kwasu albo coś w tym rodzaju.

Gospodarz rzucił się do kuchni. Jego żona pobiegła za nim i po chwili przynieśli spory garnek przykryty szmatą i obwiązany sznurkiem.

– Wiadro – zakomenderowała Achaja.

Dzieci przytaskały balię, widać musiały już być świadkami podobnych scen i wiedziały, co robić. Żołnierze zwiadu patrzyły demonstracyjnie w okno. One również musiały widzieć niejedno w wykonaniu swojego szefa. Achaja stanęła za Biafrą, chwyciła go za głowę i przytrzymała pomiędzy swoimi udami. Razem z gospodarzem rozchylili mu usta i zaczęli wlewać kwas. Potem wspólnymi siłami nachylili bezwładne ciało nad balią, którą dzieci przytrzymywały, żeby się nie przewróciła.

– Pani major – jedna z żołnierzy wyciągnęła dłoń. – To może poskutkować.

Achaja wzięła od niej malutką fiolkę wypełnioną białym proszkiem.

– Co to jest?

– Ja tam nie wiem – szeregowa wzruszyła ramionami. – Nazywają to „narkotyk” czy jakoś tak. Medyk czasem daje szefowi, jak już nic nie działa.

Achaja wsypała biały proszek do kubka i zalała wódką. Gospodarz podniósł obrzyganego Biafrę i razem zaaplikowali mu mętny płyn. Biafrą coś wstrząsało. Medyk jednak miał rację. Po chwili wstrząsy ustały, a potem pijak otworzył oczy. Były równie mętne jak płyn, który mu wlali. Ale też były rozświetlone jakimś dziwnym blaskiem.

– Kawy… – wyszeptał.

– A skąd ci, kurwa, wezmę kawę w Arkach? – krzyknęła zdenerwowana nagle Achaja. – Jakbyś się w Troy urodził, to może byś dostał. Raz do roku, na królewskim dworze.

– Mam… mam w jukach – szepnął.

Żołnierze pobiegły po juki. Kiedy wróciły, Achaja wyjęła z nich trzy zielone ziarenka. Zwróciła się do gospodarza.

– Słuchaj, najpierw je trzeba opalić, potrzymaj na płycie, aż zrobią się czarne. Potem weź do ust i zgryź wszystkie. Musisz przeżuć dokładnie. Potem wypluj do kubka i zalej wrzątkiem.

Była chyba jedyną osobą w całym królestwie, która wiedziała, co zrobić z tymi dziwnymi ziarenkami. Młodość spędzona na jednym z pierwszych dworów w Troy procentowała właśnie w zupełnie niespodziewany sposób.

Przejęty gospodarz podskoczył do pieca. Biafra chwiał się na ławie. Dziwny blask w jego oczach potęgował się z każdą chwilą. Ustały dreszcze, przestał się ślinić. Nie był do końca przytomny, ale jakiś wewnętrzny płomień rozpalał się właśnie i sprawiał, że mógł nawet powiedzieć coś z sensem.

– I co z tą kawą? – mruknął.

– Zaraz będzie.

– Bogowie… Jak ja wyglądam?

– Jak zwykle, Biafra! Obrzygany, obsikany, jak każdy pijak z zaplutej karczmy!

Wzruszył ramionami. Był piękny. Nawet w tym stanie.

– A ty co, kurde, księżniczko moja. Nie pijesz?

– Ale się nie schlewam w cztery dupy codziennie!!! – krzyknęła.

– Eeeee… Srał to pies – przetarł oczy. – Macie jakieś nowe ubranie?

Żołnierze były przygotowane. Jedna z szeregowych osłoniła go ogromnym ręcznikiem, a druga z wielkim trudem przebrała w nowe ubranie. Rodzina Shhy obserwowała te zabiegi w kompletnej ciszy. Potem gospodarz postawił na stole parujący kubek z czarną, rozsiewającą dziwny, ale przyjemny, zapach cieczą. Biafra wychylił go, parząc sobie usta. Achaja wyjęła mu naczynie z ręki i wypiła resztkę, którą zostawił. Kawa była rarytasem, istnym cudem Bożym, szczególnie w tym zapadłym, prowincjonalnym królestwie.

Narkotyk zaordynowany przez medyka działał świetnie. Ciało Biafry nie przypominało już galarety. O dziwo, mógł się nawet skupić.

– Nie macie więcej tego proszku? – spytał.

Żołnierze energicznie zaprzeczyły ruchami głów.

– Niech się ktoś kopnie do stolicy po większy zapas. Kurde, mam wrażenie, że potrzebuję tego więcej i więcej. No, zróbcie coś! Nie stójcie tak, głupie dupy!

Achaja skinieniem głowy pozwoliła odejść dwóm szeregowym. Spojrzała na Biafrę, który wyglądał coraz lepiej.

– Ale mi dobrze – szepnął. – Jak wokół jest kolorowo.

Rozejrzała się odruchowo. Miała wrażenie, że kolory są takie same jak poprzednio. Ale może to jej oczy kłamały? Zdjęła ciemne okulary. Kilka osób szarpnęło się do tyłu na widok jej smolistoczarnych oczu.

– Możemy porozmawiać?

– No – Biafra przekrzywił głowę jak dziecko, przyglądając się jej uważnie. – Jesteś fajną dupą, księżniczko. Jak bym cię wziął do łóżka…

– Obiecanki cacanki – warknęła i nagle zdała sobie sprawę, jak strasznie jej na nim zależy. – W tym stanie mógłbyś to zrobić z kozą i nie odczuć różnicy.

– Nie bądź wulgarna – odciął się. Jego umysł pod wpływem narkotyku zaczynał już działać naprawdę dobrze. – Zaraz wstanę i cię dopadnę.

– Akurat. Przelecisz Shhę, a i tak będzie ci się wydawało, że spałeś z cesarzem Luan.

Roześmiał się. Zerknął na sierżanta.

– Też fajna dupa. Słuchaj, Shha, nie chciałabyś wyjść za generała?

– Nie, panie generale, z całym szacunkiem. Ale niech pan to zaproponuje pani major.

– Shha! – Achaja usiłowała zgasić sierżanta, ale ta perorowała jeszcze jakiś czas, zachwalając różnorakie walory swojej siostry. Achaja myślała, że rumieńce zostaną jej na stałe, szczególnie po opisie dotyczącym tego, jaka jest w łóżku.

Biafra wydawał się zadowolony. Patrzył na swojego majora, uśmiechając się głupkowato.

– To co? – powiedział wreszcie. – Wyjdziesz za mnie?

– Najpierw spróbuj wytrzeźwieć – osadziła go momentalnie. Coś ciepłego rozlewało się w jej wnętrzu. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Taki gnój! Takie zero! Kurde blade. Naprawdę go kochała? Bogowie, czy on mówi serio?

Nie mogła poradzić sobie z własnym wnętrzem. Twarda kobieta zabójca miękła nagle, kiedy ten sukinsyn choćby żartował sobie, że się z nią ożeni. Chyba zwariowała. Taka świnia, taki maleńki gnojek upaprany w niezliczonych aferach. A tam – aferach! Tego nie można nawet tak nazwać. Upaprany w mętnych aferkach gdzieś na końcu świata, w zupełnie nieważnym królestwie, o którym w Troy wiedzieli jedynie najbardziej oświeceni bibliotekarze i najbardziej zajadli agenci wywiadu. Pijak, gnój, świnia taka… Zatraceniec pierdolony. Takie nic! Taki śliczny, tchórzliwy mężczyzna. Takie gówno, które przykleja się do buta. Taki pieprzony ideowiec, który potrafi, jeden z nielicznych, zrealizować swoje dzieło, nie cofając się przed niczym, przed żadnym świństwem. Kłamca. Bajerant. Mimoza. Tchórz. Maminsynek. Morderca. Skurwiel. Wyrafinowany intelektualista zapijający swoje żale w beczkach wódy, rzygający publicznie, trzeźwy, pozbawiony złudzeń pacan – jedyny jednak człowiek na świecie, który mógł ją zrozumieć. I taki piękny… taki śliczny! Taki wrednie ładny! Worek łajna ociosany przez mistrza mistrzów – przez istotę natchnioną, przy której inni rzeźbiarze powinni zająć się odtąd wyłącznie struganiem koników i drewnianych lalek na wiejskie odpusty.

Bogowie! Jak mogliście stworzyć takie monstrum? Aaaaaa… Mogliście, mogliście… Stworzyliście chłopa, który zabija, nawet nie wiedząc, czy ma rację. Stworzyliście kupców, którzy zabijają, przekonani o swojej racji. Stworzyliście inteligentów, którzy nie mogą zabijać, ale judzą, mówiąc, że mają rację ci, co zabijają, męczą, uciskają. I stworzyliście Biafrę! Wasze ostateczne rozwiązanie w dziele zniszczenia! Nieprawdopodobnie inteligentnego skurwysyna, który jest połączeniem chłopskiej bezwzględności, kupieckiej zaradności i intelektualnej przewrotności. Chłop, kupiec i inteligent. Takie dziwne coś. Bezwzględne jak chłop, zaradne i dobrze zorganizowane jak kupiec, mądre jak inteligent. Te trzy gatunki ludzi nagle w jednym. Ale nie wszystko się zmieści, więc odciachaliście to, co w tamtych dobre. Pozostało tylko chłopskie skurwysyństwo, kupiecka zajadłość i inteligenckie, najwspanialsze na świecie, mądre kłamstwo.

Zabijano od zarania. Znajdując różne preteksty albo w ogóle bez usprawiedliwienia. Ale Biafra jest pierwszym, który zabija dla… dobra zabijanych. Tak, wredni Bogowie, zgódźcie się, że nic lepszego już nie wymyślicie. Biafra to ukoronowanie waszego dzieła. Śliczna, najpiękniejsza na świecie śmierć, która przychodzi jako lekarstwo ostateczne, jako panaceum na wszelkie bolączki. I nie dziwcie się tylko, że tysiące, miliony jego spadkobierców rzucą się do boju w przyszłości. Nie, nie z wyciem bynajmniej. Z inteligentnym Dobrym Słowem na ustach. Samiście to sobie wymyślili. Nie miejcie więc pretensji do ludzi. Czemu odwracacie głowy? Coś wam nie w smak? Co? To po coście go robili? Świat bez Biafry byłby do pomyślenia. Jednak przyszłość bez jego spadkobierców już nie. A przynajmniej nie taka, jaka nastąpi. My, ludzie, nie rozumiemy waszego milczenia. Za co nam to zrobiliście, co, zarazy? Nie chcecie odpowiadać? Nie – to nie. Tylko nie odwracajcie teraz wzroku, gnojki.

– Szkolenie oddziałów zakończone? – zapytał Biafra z uśmiechem.

– Tak. Strzelanie, odliczanie, manewrowanie. Wszystko przećwiczone – mruknęła Achaja. – Choć w zimie.

– Nie szkodzi. Jak zaopatrzenie?

– Fatalnie. Trzech żołnierzy ćwiczy, używając jednego karabinu. Co, zważywszy wypadki, pozbawia nas dwudziestu sztuk broni dziennie.

– Nie szkodzi – westchnął. – Otrzymałem zapewnienie od Chorych Ludzi, że mogą dostarczać nam około stu dwudziestu – stu trzydziestu sztuk karabinów dziennie. Są w stanie wytworzyć nawet więcej, ale… Cła Wielkiego Lasu, straty transportowe, wady produkcyjne powodują, że dostaniemy realnie około setki sprawnych dziennie. Wraz z amunicją i specjalistycznym zaopatrzeniem.