Изменить стиль страницы

– Mamy czym zapłacić? Czy dadzą na kredyt?

Uśmiechnął się i mrugnął do niej. Nie musiał tego robić. Pytanie było raczej retoryczne, ponieważ oboje wiedzieli, że Chorzy Ludzie zrobią wszystko dla utrzymania szlaku przez Wielki Las. Ich towary taniały zastraszająco na światowych rynkach, co pozwalało im zajmować te rynki jak wezbrana rzeka „zajmuje” położone przy brzegu łączki. Wiele królestw rezygnowało z ceł, widząc rozkwit gospodarczy na swoich terenach. Na rynkach Zachodu nie było już innych tak liczących się kupców jak kupcy Chorych Ludzi. Szlak! Szlak przez Wielki Las był kluczem, który otwierał wszystkie drzwi. Wszelkie rynki. A gwarantem przepustowości szlaku było Arkach. To sprawiało, że jakieś niebotyczne, monstrualne i makabryczne sumy ze skarbu Chorych Ludzi, czy to w formie nisko oprocentowanych kredytów, czy bezzwrotnych pożyczek, trafiały do kasy Armii Arkach. Królestwo to stało się nagle najlepszym petentem we wszystkich kantorach, każdy lichwiarz uśmiechał się z radością, mogąc ręczyć, czy wręcz wydać kwity gwarantowe tak wspaniałemu klientowi (czytaj: mającemu tak piękne poręczenie). Z drugiej strony szerokim strumieniem płynęły w stronę Arkach pieniądze z Troy. Drogi handlowe zostały otwarte (większość nowych). Pierwszy na świecie szlak handlowy prowadził przez stolicę. Wszystko to sprawiało, że po raz pierwszy w dziejach królestwo mogło zyskać pewną perspektywę strategiczną. I Biafra zamierzał to wykorzystać. Sytuacja militarna nie była dobra, ale Troy również miało cudzy but na gardle. Teraz dla drugiego na świecie królestwa (jak Troy) i zupełnie trzeciorzędnego (jak Arkach) istniało jedno rozwiązanie: zwyciężyć lub przestać istnieć.

Nikt z wymienionych nie zamierzał przestać istnieć sam z siebie.

– Dobra – mruknął Biafra. – Zaan uderzy na wiosnę. My musimy wcześniej.

– Dlaczego?

– Jest zima. Luan wycofało swoje siły do garnizonów Negger Bank. Teraz Drugi Mieszany Korpus na naszej granicy liczy jakieś dwadzieścia tysięcy ludzi. Pierwszy Gwardyjski niewiele więcej. Na wiosnę podwoją swój stan i będzie po nas. Uderzamy teraz albo nigdy.

– Czym uderzamy, Biafra? Ocknij się.

Skrzywił się. Długo masował twarz.

– Królowa jest przeciwna wojnie zaczepnej. Ale to małe piwo… – westchnął ciężko. – Drugą Dywizję Górską mamy przeszkoloną już i wyposażoną w nową broń. Trzy tysiące osób. Mamy zwiad. Jakieś dwa tysiące, może trzy. Mamy Ochotniczy Korpus Chorych Ludzi – tysiąc. Plus trzysta dział.

– Trzysta… co? – spytała.

– Dział. Armat – wzruszył ramionami. – Jakaś ich nowa broń. Muszą jednak ją przewieźć łodziami na brzeg. A to dopiero będzie możliwe, jak zajmiemy kawałek brzegu w prowincji Negger Bank.

– Czyli nigdy – mruknęła.

Nie zwrócił na nią uwagi.

– Mamy tysiącosobowy korpus ekspedycyjny Królestwa Dery. Nieprzeszkolony i nie dysponujący nową bronią. Mamy kupę rycerstwa z Królestw Północy, też będzie ich z tysiąc. Ale o dyscyplinie lepiej nie mówić.

– Czyli… razem osiem tysięcy żołnierzy. Dowodzonych według różnych regulaminów, albo w ogóle bez… a to wszystko na… Czterdziestotysięczną Armię Luan. Drugie czterdzieści tysięcy w Negger Bank i jeszcze trzydziestotysięczny Korpus Mohra, który skoczy nam na karki, jeśli pojawimy się na jakiejkolwiek cesarskiej drodze. Kurwa! Ja mogę umrzeć w każdej chwili. Ale nie wysyłaj na śmierć tych wszystkich dziewczyn. Tych chłopaków z obcych państw. Osiem tysięcy na sto dziesięć tysięcy, nie licząc garnizonów? Oczadziałeś?

– Czekaj, czekaj… Wszystkie siły tkwią teraz w fortach lub obozach warownych. Prześliźniemy się i…

– … i dostarczymy im rozrywki – dokończyła.

– Czekaj – powtórzył. – Słuchaj, Troy nam jaja urwie, jeśli nie uderzymy teraz. A wiesz dobrze, że może to zrobić. Nie mówiąc już o tym, że mają tam na mnie takie materiały, których ja sam na siebie nie mam – wyznał szczerze. – Uderzymy. Z tobą lub bez ciebie. Ale uderzymy.

Achaja jęknęła cicho. Ten wariat zamierzał pogrążyć całe królestwo! Ten samozwańczy półbóg, ten skretyniały czytelnik rycerskich eposów postanowił zaprzeczyć matematyce. Jego zasraną, skompletowaną z przypadkowych oddziałów „armię” byle luański garnizon rozsmaruje na pierwszej polanie, gdzie zły los pozwoli im się spotkać.

– Kurwa!

– Czekaj, kochanie… Poleciłem zorganizować nasze wojska jak górskie dywizje. Całe zaopatrzenie na mułach. Możemy iść przez las. Możemy…

– Popełnić samobójstwo.

– Ominąć Drugi Mieszany i…

Zrozumiała jego plan. Przejść pod bokiem. Przedwiośnie może to sprawić. Kiedy oni będą zamknięci w fortach. A niech sobie, osłabiona nawet, „zwykła” Armia Arkach, która pozostanie na granicy, radzi sama z Drugim Mieszanym.

– No ale… Pierwszy Gwardyjski spadnie nam na kark, a Mohr uprzątnie ciała.

– No – niespodziewanie przyznał jej rację.

– Słuchaj – spojrzała na niego. – Czego się najbardziej boimy w Negger Bank?

– Równin i dróg – odparł natychmiast. – Wszystkiego tego, co pozwoli im rozsmarować nasze lekkie jednostki.

– Bosko! – roześmiała się. – Powiedziałeś dróg?

– No.

– No to robimy tak: omijamy nie tylko Drugi Mieszany Suhrena, ale też Pierwszy Gwardyjski dowodzony przez Teppa. Walimy, wykorzystując, co się da, do wybrzeża po zaopatrzenie Chorych Ludzi i przed nami tylko Mohr.

– Dziewczyno – potrząsnął głową. – Wiesz, co to są linie zaopatrzeniowe, które oni mogą przerwać?

– Co za różnica? Przerwą i tak. Nie sądzisz chyba, że Armia Arkach pokona Drugi Mieszany… Albo dostaniemy amunicję z łodzi Chorych Ludzi, albo nie. Żarcie armia zapewni sobie sama.

Zamyślił się. Jego ręka, którą masował czoło, drżała. Coś dziwnego rozświetlało mu oczy. Wydawał się przytomny i nieprzytomny zarazem. Narkotyk sprawiał, że jego głowa chwiała się lekko, ale myśli były trzeźwe. Armia zorganizowana na wzór górskich dywizji, ciągnąca zaopatrzenie na własnych, prowadzonych za uzdę koniach i mułach, rzeczywiście mogła dokonać czegoś takiego. Zamiast walczyć z przeważającymi siłami… po prostu je ominąć. Armia Arkach, która pozostanie na granicy, powinna jeszcze jakiś czas wytrzymać, kiedy oddziały ekspedycyjne tymczasem dotrą do Negger Bank, pobiorą zaopatrzenie Chorych Ludzi i przetną najważniejszą drogę handlową Cesarstwa. Operacja jak uderzenie mieczem w blok masła.

– Jak długo będziemy musieli wytrzymać w Luan? – spytała Achaja.

– Zaan uderzy na wiosnę. Myślę…

– Nie licz na to, że dojdzie choćby do Syrinx.

Zagryzł wargi.

– Królestwa Północy też uderzą… – skrzywił się, kiedy machnęła lekceważąco ręką. – No dobra. Powiem ci – zerknął na chłopską rodzinę skupioną pod ścianą, ale… ich obecność nie miała żadnego znaczenia. Już nie miała. – To będzie wojna nowego rodzaju.

Wyjaśnił jej, że Królowej udało się wymóc udział sześciuset wojowników z Wielkiego Lasu. Ale ten oddział nie wzmocni sił głównych. Nie miałoby to zresztą sensu. Wojowników i tysiąc rycerstwa z Północy pośle się przodem i bokami. Nie po to, żeby walczyli. Przecież w Luan zmiecie ich dowolny zorganizowany oddział wojska. Nie. On planował co innego. Rycerze i wojownicy w małych grupach pójdą po to, żeby siać terror. Ilu trzeba chłopów, żeby powstrzymać pięciu rycerzy? Jedna wieś nie wystarczy. A jeśli w małym miasteczku nie ma garnizonu regularnej armii, to ilu mieszczan trzeba, żeby mogli odeprzeć atak raptem dziesięciu rycerzy? Nie wystarczy im sił. Dziesięciu rycerzy zrówna miasteczko z ziemią, spali, zrabuje, wymorduje wszystkich, którzy nie uciekną. Ilu wojowników z Lasu powstrzymają kupcy? Jednego? A jeśli będzie ich pięciu? Co ze wsią, co z miasteczkiem, co z osadą rzemieślniczą?

Potrząsnęła głową.

– Chcesz wszystkich zamordować?

– Przecież wsie i tak zawsze były palone.

– Ale nigdy w zorganizowany sposób.

Wzruszył ramionami.

– Wiesz… mam wrażenie, że byłoby mi wszystko jedno, czy zabije mnie ktoś przypadkiem, czy w sposób zorganizowany – zerknął na nią. – Zresztą tu nie chodzi o zabijanie. Tylko o terror, niszczenie. Rycerze uderzą na wsie i małe miasteczka. Chłopi pewnie uciekną w las, ale tam będą na nich czekać wojownicy. Żadnych starć z wojskiem. Żadnych niepotrzebnych rzezi, bo nie o to tutaj chodzi.

– A o co? – spytała rozeźlona.

– Jak to? Oni mają uciekać – uśmiechnął się rozbawiony. – Jeśli jeden z drugim, chłop, mieszczanin, rzemieślnik czy kupiec zostanie napadnięty i złupiony, a w lasach ukryć się nie będzie sposób, bo tam grasują potwory, to…

– To co?

– Tysiące ludzi rzuci się do ucieczki pod opiekę garnizonów. Tysiące ludzi! Z dobytkiem, który zdołali wynieść, z wozami, z rodzinami. Oni zatkają imperialne drogi. A jeśli nawet dotrą do jakichś zorganizowanych oddziałów, to pan oficer, który tam dowodzi, będzie ich musiał żywić – Biafra uśmiechnął się znowu. – Czym? Odbierze od ust swoim żołnierzom? Zrobimy im taki burdel, że kwatermistrzowie sami będą się obwieszać.

Teraz ona wzruszyła ramionami.

– Burdel czy świątynia – mruknęła – dalej mamy parę tysięcy na sto!

– Ale też możemy bić się z kolejnymi oddziałami osobno. Nie uderzą całą siłą, bo nigdy nie zdołają ich zebrać. Ale to nie wszystko. Wiesz, co zabija najwięcej żołnierzy?

– Chyba inni żołnierze – zakpiła.

– Błąd – uśmiechnął się. – Nieprawda.

– Kurde! A co?

– Sprawdziłem wszystkie raporty, do jakich mogłem się dostać. I przeliczyłem sobie. Na jednego żołnierza zabitego przez wroga przypada pięciu, którzy zmarli od nieleczonych ran, chorób, złego żywienia.

– Ilu?

– Pięciu – powtórzył. – Jeśli stuosobowy oddział ma straty w bitwie rzędu dwudziestu zabitych żołnierzy, to potem i tak znika, bo pozostali umierają z różnych innych przyczyn. Tobie to trudno ocenić, bo walczyłaś w elitarnej, górskiej dywizji, a tam medycy i zaopatrzenie najwyższej klasy. A widziałaś, co w piechocie? Żarłaś kiedyś brudną, zgniłą brukiew, popijając wodą z kałuży?

– Żarłam różne dziwne rzeczy, jeśli ci o to chodzi. Ale pięciu do jednego?

Machnął ręką.

– Pamiętasz dwudziestotysięczny korpus Tyranii Symm wysłany dla oskrzydlenia Linnoy? Ile mieli strat?