Изменить стиль страницы

– A jak…

– Niech to zginie! Niech moje imię zginie razem ze mną! Niech przepadnie razem z moim zasranym życiem!

Nolaan zrobił krok w tył. Wyjął swój miecz, ale przewrócił się o ostrze, zawadzając nogą. Usiadł na tyłku, patrząc wokół niezbyt przytomnie.

– Kto zabił cesarza? – spytał.

– Ja – odparła Mayfed. Podniosła lekko swój karabin, ale nie celowała jeszcze. – Mnie też pan chce zabić?

– Mhm.

– No nie ma sprawy – roześmiała się. – Spróbuj, kotku. Mam w lufie jeden nabój. Strzelę raz prosto w twój pyjor, a potem wyrwę karabin tej tutaj – wskazała na stojącą obok Chloe – i strzelę jeszcze raz. Zdążysz coś zrobić w tym czasie, siedząc na podłodze?

– Owszem.

– No to spróbuj – Mayfed podniosła swoją broń trochę wyżej. – No?

– On to zrobi – wtrąciła się Achaja. – On cię zabije, więc zrób, proszę, dwa kroki w tył, a Chloe i Lanni cię zasłonią.

– Niech spróbuje…

– Szeregowy! – warknęła Achaja. – Wykonać rozkaz! Bo… On to naprawdę zrobi – podeszła do Nolaana. – A może spróbuj ze mną, panie Ważny Ważny, co?

– Jak chcesz… Ale nic do ciebie nie mam – usiłował wzruszyć ramionami, ale to tylko spowodowało grymas bólu na jego twarzy. – Jesteś zwykłym żołnierzem walczącym dla kogoś tam.

– Nie zabijesz żadnego z moich ludzi, braciszku.

– Głupia jesteś, moja siostrzyczko. Wyjątkowo głupia – westchnął. – Ale jak chcesz się spróbować, to nie ma problemu. Tylko pomóż mi wstać.

Achaja wyciągnęła rękę. Pomogła mu się podnieść. W trwającej ciągle ciszy rozległ się cichy głos Biafry.

– Mayfed, kurwa! Na co czekasz?

Mayfed nie mogła wycelować precyzyjnie zza wyższych od siebie Chloe i Lanni. Strzeliła jednak Nolaanowi prosto w brzuch. Książę Sirius wyrwał jakiemuś kawalerzyście lancę i uderzył przewracającą się postać w plecy. Żołnierze zaczęli wyć. Jakiś szturmowiec Troy chwycił ciężkie krzesło i walnął Nolaana prosto w głowę. Ktoś ze zwiadu Arkach wbił mu w plecy sztylet…

– Staaaaaaaaać! – wyła Achaja.

Nie mogła powstrzymać ciosów nożami tych, co stali najbliżej. Nie mogła powstrzymać strzałów tych dziewczyn i tych kuszników, którzy mogli choćby zobaczyć w ciżbie postać leżącą na podłodze. Zasłoniła go własnym ciałem.

– Stać!

Żołnierze odstąpili nieco.

– Jakąkolwiek zniewagę uczynioną temu człowiekowi będę uważała za zniewagę uczynioną mnie osobiście – powiedziała Achaja złowrogo, powtarzając nieświadomie słowa, które wypowiedział Nolaan na tej sali nie tak jeszcze dawno. Otrząsnęła się, a potem nachyliła nad ciałem.

– Ty… żyjesz jeszcze?

– No chyba trochę tak – stęknął.

– Mogę ci jakoś pomóc?

– Mhm… Pomóż wstać, jak mówiłem.

Podniosła go na rękach. Nie spodziewał się, że jest aż tak silna. Nawet w tym stanie, nawet krwawiąc z licznych ran, z krwią dosłownie wylewającą się ust, spojrzał z cieniem zdziwienia.

– No to…

– Chcesz? – spytała.

– Stawaj. Jestem ci coś winny.

Odskoczyła, wyciągając swój miecz. Nolaan nie był w stanie podnieść swojego. Dobył noża i ustawił się w pozycji, usiłując otworzyć szerzej oczy tak, by móc zobaczyć cokolwiek.

– No?

– Co? – nie zrozumiał.

– No… atakuj.

– Dobra – podszedł na chwiejnych nogach i wytrącił jej miecz jak trzyletniemu dziecku grzechotkę. – No i co dalej?

Achaja przełknęła ślinę zmieszana.

– Podnieś miecz – powiedział, usiłując wytrzeć rękawem krew lejącą się z ust. Nie widział już niczego. Gorączka i ból trzęsły nim tak, że nie bardzo wiedział, gdzie się znajduje.

Achaja podniosła swój miecz. W jednej chwili w jej ustach pojawiły się kły. Runęła do przodu w zwodzie tak strasznym, że mogłaby zmieść z powierzchni ziemi cały pułk szturmowców Luan…

Nolaan znowu wybił jej miecz z ręki, przyparł do ściany i przyłożył nóż do szyi.

– No i co? – szepnął, mocząc jej mundur krwią. Chyba nie bardzo już wiedział, o czym mówi. Był trupem. Odchodził w niepamięć razem ze swoim Cesarstwem. – Co… co… – spojrzał na moment przytomniej. – Co my tu robimy, siostro? – rozpłakał się nagle. – Co my tu robimy w tej masie chłopstwa i chamstwa? Ja cię chrzanię… Tu nie nasze miejsce, nie nasze… My, inteligenci, przecież powinniśmy siedzieć w swoich domach i czytać książki. Co my tu robimy wśród tych mas zezwierzęconego chłopstwa, wśród tych wyjących chamów? Ja cię… Achaja… Co my tu robimy? – rozejrzał się wokół, zasypiając. – Może jeszcze on rozumie, o czym mówię – wskazał na Biafrę. – Może jeszcze ktoś… Achajko, kochanie… Co my tu robimy z nimi? Co my tu robimy?

Umarł w jej ramionach. Ciągle z nożem, który przyciskał do szyi. Żołnierze rzucili się, by go rozerwać na strzępy, ale Achaja po raz drugi zasłoniła go własnym ciałem. Beczała tak, że nie mogła niczego powiedzieć. Potem zaczęła wyć. Potem krzyczeć tak, że ściany powinny popękać.

– To był największy szermierz w historii całego świata!!! – ryczała, wycierając łzy. – To był półbóg! Teraz w każdym mieście mają stanąć jego pomniki odlane z czystego złota!!!

– Pomniki się postawi – mruknął Zaan, usiłując ją uspokoić.

– To była legenda!!! – wyła Achaja. – To był jedyny szermierz natchniony, który nikogo nie zabił. To był ostatni człowiek tej epoki, która właśnie odchodzi…

– Dać jej wina – zakomenderował rzeczowo Zaan. – Tych inteligentów to trzeba porządnie napoić i znowu będą przydatni.

– Kurwa… pamiętam jak w obozie niewolników, przy budowie drogi… pamiętam, że o Nolaanie nie wolno mi było nawet marzyć. Bo to było coś… zupełnie nieosiągalnego… To…

Shha podeszła z boku.

– Chodź, siostra. Nie rób z siebie pośmiewiska dla gawiedzi.

Z drugiej strony podeszła Annamea.

– Chodź, kotek. Uwierz chorążemu.

– Dzięki, pani pułkownik.

– Jestem Annamea – nałożnica wyciągnęła rękę. – Ale ci zazdroszczę takiej siostry.

– Jestem Shha, pani pułkownik. Sama sobie zazdroszczę.

Odprowadziły ją na bok. Zaan pojawił się z winem, potem musiał odejść do bardziej oficjalnych obowiązków związanych z powitaniami dowództw sojuszniczych wojsk. Biafra przysłał wódkę i jakiś order. Mayfed podeszła na chwilę, ale nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Shha i Annamea głaskały Achaję po głowie, usiłując upić ją szybko. Nie szło im za dobrze. Achaja, struta poprzedniego dnia, wymiotowała co chwilę. Lanni i Harmeen okazały się dobrymi oficerami. Rozkazały, żeby ciało Nolaana odniesiono do nieczynnej teraz, pałacowej kostnicy, żeby go przynajmniej nie deptali. Kostnica, zresztą w chwilę po obwieszeniu jej szefa na skrzydle wyłamanych drzwi, okazała się czynna znowu – pomocnicy nie zdradzali chęci, by dołączyć do grona swoich własnych klientów.

A potem… potem kiedy Achają targało tak, że myślała już, że właśnie rzyga własnym mózgiem, podbiegł goniec z drugiego pułku piechoty trzeciej dywizji.

– Pani! – dziewczyna wyprężyła się na baczność przerażona tym, co dzieje się z majorem zwiadu. – Wojska zakonu lądują właśnie na tej dużej przystani rzecznej! Pani kapitan rozpoznania trzeciej kompani batalionu c czwartej d, czeka na rozkazy!

– Niech ich… O Bogowie! – wnętrzności Achai wywróciły się znowu na drugą stronę. – Niech ich załatwią… – Annamea wytarła jej twarz kawałkiem szmatki.

– Pani. Tam są tysiące rycerzy… Nie poradzimy sami.

– O mamo… Wody! – szepnęła Achaja.

– Pani pułkownik – krzyknął goniec do Annamei. – Co mamy robić?

– Lewy skrót – zakpiła z własnej wiedzy wojskowej. – Zaraz coś podeślemy. Jeśli tylko uda mi się porozmawiać z dowództwem.

Odeszła, by złapać Biafrę.

Shha chyba już tylko z chłopskiej powinności zaczęła sprzątać salę. Nie całą oczywiście. Oparła siostrę o ścianę i kolejną firanką w rękach zaczęła wycierać to, co tamta narobiła. Achaja osunęła się po śliskim marmurze.

– Atakujcie – szepnęła niezbyt przytomna.

– O mamusiu… – jęknęła szeregowy. – Na tylu rycerzy setkę naszych? Wszystkie na śmierć? Wszystkie?

– Odwołuję – szepnęła Shha, podnosząc się na chwilę z kolan i zerkając, czy siostra nie słyszy. – Słyszałaś pindo? Okopać się i czekać na posiłki obiecane przez panią pułkownik.

– Jak to? Okopać się na bruku?

– Zamknij się wreszcie. Jak moja siostra usłyszy… – szepnęła. – To pójdziecie wszystkie do walki, bo ona teraz nie w nastroju. Ukryć się i czekać na wsparcie!

– Tak jest! – szepnęła goniec. – Rozkaz, pani chorąży!

Shha tylko pokręciła głową. Te piechociarki, szczególnie ze świeżych uzupełnień, były zupełnie do dupy. Znalazła jakiś garnek, napełniła wodą i polała Achaję. Nie przyniosło to żadnego skutku. Energiczna zazwyczaj dziewczyna leżała teraz pod ścianą, usiłując zasłonić tylko twarz przed kolejnymi strugami.

– Achajka, kotku, ktoś musi zacząć dowodzić.

– Siostro… wody! O ja cię… Nie na mordę tylko do ust, proszę.

– Ktoś musi zacząć dowodzić.

– Zdaj dowodzenie tej pułkownikowskiej pindzie od grenadierów.

– Tylko nie to, Achajka, tylko nie to, proszę! Skup się.

– To niech dowodzi ta pułkownik z piechoty… O mamo! Nie lej na mnie tyle wody!

– Siostra? Chcesz mieć tu tysiące cywilnych trupów? Chcesz wymordować całe Syrinx? Weź się w garść!

– Zdaj dowodzenie komukolwiek.

– To może od razu tej pani kapitan z piechoty, co cię pogryzła po nogach, co? Toż tu kamień na kamieniu nie zostanie, jak się piechociarki dorwą do dowodzenia! Albo dopuść grenadierów. To będziesz tu miała pustynię jutro. Achajko, siostrzyczko moja, skup się, proszę. Albo jeszcze lepiej, zdaj dowodzenie zwiadem szefowi artylerii Chorych Ludzi. Za trzy dni nie odgadniesz już, gdzie było Syrinx przedtem.

– Shha… kocham cię.

– Achaja, błagam, skup się. Możesz wytrzymać te wymioty! Wiem, że możesz. Wytrzymasz to… nie umrzesz teraz!

– Shha…

– Siostra. Przepraszam – chorąży chwyciła majora za włosy i kopnęła z całej siły w brzuch. – Lepiej ci? – poprawiła pięścią w twarz. – Skup się! Nie pozwól, żeby rycerze zabili nam wszystkie dziewczyny ze zwiadu!