Изменить стиль страницы

– Tylko nie „kurwa”! Tylko nie „kurwa”, gnoje jedne!

– Ależ my nie o pani, pani kohortnik! – obydwaj runęli na kolana. – My nie o paniiiiii!!!

– No… Ale ten, co powiedział, że mam jaja, to się u mnie potem stawi do raportu!

– Słyszałeś skurwlu?! – podoficer wpadł na biedną ofiarę. – Ona nam dupę uratowała! A ty???

– Tylko nie „dupa”, panie podoficerze – Annamea usiłowała nie dać sobie nadmuchać w kaszę. – Per „dupa” to do mnie sam cesarz może mówić.

– A… Ale… Ale ja…

– Nie jąkaj się – osadziła go nałożnica. – Całe wojsko w tył do najbliższej księgarni.

– Tak jest! – podoficer wyprężył się służbiście. – Bogowie – zrozumiał po chwili. – Gdzie?

– W tył!

Wojsko zrozumiało nawet bez podoficera. Idealnie równe, mimo strat, linie cofały się aż do wylotu najbliższej ulicy. Potem oddziały rozwarstwiły się i przeformowały w idealne szesnastki. Annamea dotarła wreszcie do jakiegoś składu książek. Po chwili wybiegła na zewnątrz i podeszła do Mereditha.

– Pożycz srebrnego, co?

– Nie mam – czarownik rzeczywiście nie miał sakiewki. Ale domyślił się, o co chodzi. – Wpuść tam ze dwóch żołnierzy – szepnął.

– Podoficer do mnieeeee!!! – zawyła Annamea. – Obstawa oficera! Za mną.

Wróciła na chwilę do księgarni, a potem pojawiła się na ulicy z nowiutkim „Podręcznikiem taktyki” w ręce. Sądząc po jej minie, podległy oddział mógł oczekiwać jednego ze straszniejszych sprawdzianów musztry.

– No – Annamea szybko przerzucała kartki. – Hm… Ten… „Ryglowany wachlarz po mojej prawej”!!! – zawyła znowu.

– Kur… – podoficer ugryzł się w język. – Na ulicy?

– Noooo… – nałożnica doczytała właśnie końcówkę opisu. – Niekoniecznie… czekaj. Zróbcie ten, no, tę… – przygryzła wargi – „Pozycja powstrzymująca”! – wydała w końcu rozkaz, szeleszcząc kartkami.

– Tak jest!

Wojsko ustawiło się szóstkami. Grenadierzy Arkach pozostali z tyłu, ale jazda napierała i… napotkała szóstki. Żołnierze patrzyli na Annameę jak na zbawcę.

– Mmmm… teraz ten… no – nałożnica potrafiła czytać naprawdę szybko. – Jeż. Róbcie jeża!

– Wydłużony jeeeeeeżżżż! – dziesiętnik wprowadził lekką korektę do rozkazu dowódcy.

Żołnierze osłonili się tarczami z przodu i z góry. Oddział ruszył w tył, szyjąc z kusz do jazdy, która zaczęła się wycofywać. Brukowana ulica nie była dobrym miejscem do ataku na piechotę w formacji jeża. Grenadierzy natomiast zawsze maszerowali wolniej niż klasyczne wojsko. Byli zbyt obciążeni swoim sprzętem.

Oddział bez trudu więc oderwał się od przeciwnika, wychodząc spod ognia ciągle jako dobrze zorganizowana siła. Dahmeryjczycy szturchali się, wskazując na swojego nowego dowódcę. „Nareszcie” – szeptali. – „Nareszcie jakiś dowódca z jajami… Tfu! Z głową!

Annamea też szeptała cicho, usiłując w ten sposób zapamiętać co ważniejsze ustępy z podręcznika taktyki. „Wzorowy oficer musi mieć rozeznanie w sytuacji taktycznej na swoim odcinku. Musi wiedzieć, jakimi siłami dysponuje przeciwnik. Musi też być pewny morale swojego wojska…”

– Dziesiętnik – ryknęła nałożnica. – Jakie siły nas atakują? I jak u nas z moralnością? Dobrze się prowadzicie?

– Melduję pani kohortnik – podoficer wyprężył się na baczność. – Atakuje nas Czwarta Dywizja Grenadierów Arkach i Pierwsza Dywizja Cudzoziemska, ale… to tylko resztki jazdy. A… a moralność u nas to taka sobie… no… żołnierze się dupczą między sobą – wskazał na dziewczyny i chłopaków w oddziale. – Ale tylko jak są w koszarach – próbował usprawiedliwić swoich ludzi. – Jak mają przepustki, to idą do karczem i burdeli.

– Aha. „Oficer powinien prowadzić kronikę swojego oddziału” – szeptała Annamea, cytując podręcznik. Potem dodała głośniej. – Trzeba zapisać, kto nas atakuje i… że z moralnością to u nas tak sobie.

Meredith tylko westchnął. Tymczasem żołnierze wysypywali się na kolejny plac. Napotkali poszarpany oddział Gwardii Cesarskiej, której dowódca, choć wyższy stopniem, pierwszy zasalutował nałożnicy. Sława Dahmeryjczyków robiła swoje. Z drugiej strony, niestety, z wylotu bocznej ulicy wychynęły oddziały Arkach.

– Co to jest? – Annamea straciła momentalnie pewność siebie.

– Zwiad – dowódca gwardii przygryzł wargę. – Szlag! Położymy tu głowy.

Oddziały szturmowe formowały właśnie front pod przeciwległą ścianą budynków. A potem… potem… żołnierze zauważyli… Ją.

Pani major Achaja ustawiała swoje dziewczyny do pewnego strzału. Dahmeryjczycy i Luańczycy zaczęli kląć, modlić się, zerkać za siebie.

– Lewy skrót – zakomenderowała Annamea i zajęła się studiowaniem podręcznika.

– Wachlarz! – krzyknęła Achaja.

– Formuj czworoboki – wydała rozkaz Annamea.

– Dwie linie po mojej prawej! – ryknęła Achaja. – Pierwsza przyklęk, druga mierzyyyyyyć!

– Lewy czworobok… naprzód! – zawyła Annamea. – Prawyyyyy… linia!!! – nie nadążała z czytaniem podręcznika.

– Klin po mojej lewej – skontrowała Achaja. – Ładuuuj!

– Dlaczego im to zawsze wychodzi lepiej? – skrzywił się dowódca gwardii, widząc sprawne manewry Dahmeryjczyków. – Kurwa! – zaklął ciszej. – Ich dowódców jakoś, szlag, lepiej uczą niż nas…

– Lewy kontrklin wydzielić z czworoboku! – Annamea była dość spokojna. Nie zdążyła się zdenerwować, czytając zawzięcie wszystkie instrukcje. – Prawa linia wybrzuszyć się w centrum!

– Klin robi sierp! – krzyknęła Achaja. – Linie po prawej dwa kroki w tył… – zwinęła dłonie w trąbkę i wrzasnęła do nałożnicy. – No i co, cipeńka? Mam ci teraz przyładować?

Była o całe niebo lepszym oficerem. Po pierwsze, uczyli ją najlepsi strategowie w Troy. Po drugie, dowodziła już wojskiem w prawdziwej bitwie. Niejednej. Po trzecie, dysponowała lepszą bronią. Było jeszcze „po czwarte”: Achaja nie miała tego, co ludzie potocznie nazywają „nerwami”. Nie mogła „stracić nerwów”, nie mogła się „zdenerwować”, bo… po prostu, nie posiadała tego czegoś.

Annamea przeciwnie. Patrzyła rozszerzonymi oczami na sytuację na placu. Odruchowo złożyła podręcznik. Przełknęła ślinę.

– No to mają nas na rożnie – mruknął dowódca gwardii. – Teraz już tylko opiec, przyprawić i podać na talerzach.

Nałożnica zaklęła cicho. Było to bardzo łagodne przekleństwo. Znała oczywiście i inne, ale lata wychowania w pałacu powstrzymały ją od użycia czegoś, co było wbrew etykiecie, jeśli nie była akurat w szoku. Przełknęła ślinę jeszcze raz i wyszła przed linię swoich żołnierzy.

– Hej tyyyy! – krzyknęła, idąc na środek placu. – Chodź no tutaj!

– No nie ma sprawy! – odpowiedziała Achaja. Wyciągnęła swój miecz i wybiegła szybko. – Chcesz się zmierzyć?

– Nie.

– Tak po prawdzie… to ci się nie dziwię.

Dwie dziewczyny stanęły naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Obydwie ze swoimi stopniami namalowanymi na twarzy. Achaja w krótkiej, skórzanej spódniczce, kurtce ze złotymi odznakami pułku i baretkami, w czarnych okularach osłaniających oczy. Annamea w plisowanej spódniczce Dahmerii, w półpancerzu włożonym na gołe ciało.

– Ale jesteś ładna, małpo – wyrwało się Achai.

– A ty masz „ładny” tatuaż na buzi.

– W kronikach napiszą, że zabiła cię kurwa.

– Wbrew pozorom reprezentujemy pokrewne zawody. Jestem nałożnicą.

Achaja drgnęła zaskoczona. Podniosła okulary na czoło, żeby lepiej widzieć. Widok jej smolistoczarnych oczu sprawił, że Annamea z kolei drgnęła ze strachu.

– Pokażę ci coś, głupia cipo – Achaja odwróciła się plecami. Zadarła spódniczkę, pokazując niewolnicze piętno na tyłku. – Byłam waszym śmieciem, małpo – powróciła do poprzedniej pozycji. – I teraz podaj mi choć jeden powód, dla którego nie powinnam cię zabić.

Annamea uśmiechnęła się smutno. Potem wzruszyła ramionami i również odwróciła się plecami, zadzierając kieckę.

– Popatrz sobie na mój tyłek – miała tam bliznę w kształcie cesarskiej lilii, taką samą jak Achaja, tylko trochę mniejszą i lepiej wykonaną. – Ja też byłam śmieciem. Tyle tylko, że dotarłam na sam szczyt służalczej kariery. Jestem Pierwszą Niewolnicą Imperium.

Odwróciła się z powrotem.

– No co? Zamierzasz mnie teraz zabić… siostro?

Achaja zaklęła brzydko.

– To spadaj… siostro. Załatwię tylko twoje wojsko. Ty… – nie wiedziała jak to powiedzieć. – Ty możesz sobie iść.

– Nie.

– No to mamy problem, co? Po raz kolejny okażę się świnią – zakpiła Achaja.

– Świnią to ty nie jesteś – mruknęła niechętnie Annamea. – Nawet nie jesteś jakąś tam szczególnie wredną suką.

– Taaaa? – Achaja końcem miecza odchyliła okładkę książki, którą tamta trzymała w ręce. Zerknęła zaciekawiona. – „Podręcznik taktyki”? – zachichotała. – Co jest? Macie aż takie problemy kadrowe?

– Odejdź na pozycje sprzed ataku. My się wycofamy do pałacu.

Achaja ryknęła śmiechem.

– Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym to zrobić – powtórzyła.

– Bo tak chcę – warknęła Annamea. – Jestem Pierwszą Nałożnicą Cesarstwa i mam na imię Annamea. A w moim imieniu najważniejsza jest litera „P”.

Achaja zsunęła okulary aż na sam czubek głowy. Trudno ją podejrzewać, żeby nie wiedziała, iż imię „Annamea” pozbawione jest litery „P”. A jednak… Ryknęła chwilę później.

– Harmeeen, wojsko w tył! Lokuj oddziały na pozycjach wyjściowych!

– No co ty??? Lalka! Odbiło ci?

– Lanni! Szlag, grupuj wojsko w ryglowany wachlarz i w tył!

– Lalka… Dobrze się czujesz?

– Wykonać!!!

Achaja zaczęła się wycofywać, patrząc, by któryś z Dahmeryjczyków nie wpakował jej strzały z kuszy.

– Zazdroszę ci, że… – szepnęła Annamea – że twoje wojsko nazywa cię „Lalka”.

– Dotrzymaj umowy – mruknęła Achaja. – Nie chcę widzieć tych twoich Dahmeryjczyków na ulicach.

Annamea odwróciła się i ruszyła w stronę swoich oddziałów. Zignorowała ciche uwagi żołnierzy typu „Kurde! Wyciągnęła nas aż z takiego gówna! Ja cię pieprzę. Jest czarownicą, czy co?”. Zignorowała salutującego jej w niemym podziwie dowódcę gwardii. Podeszła do Mereditha.