Изменить стиль страницы
Achaja – Tom III pic_1.jpg

Andrzej Ziemiański

Achaja – Tom III

ROZDZIAŁ 1

Sirius siedział w kucki na piaszczystym wzgórzu, obserwując przemieszczające się oddziały. Trzymał w ustach źdźbło suchej trawy – przyniesionej wiatrem nie wiadomo skąd, tutaj bowiem nic nie rosło. Pustynia pocięta była łagodnymi wąwozami. Na niewielkich pagórkach wokół również było wojsko. Prześliczny widok. Nowy rynsztunek, czyste mundury, idealnie równy szyk. Sirius jednak miał wrażenie, że widzi wąwozy otoczone potworami. W nocy śniło mu się, że musi iść przez taki wąwóz, a zewsząd atakowały go monstra. Sen duszny, mroczny, nieprzyjemny. Otrząsnął się na samo wspomnienie. Ale teraz na jawie… właściwie widział to samo.

Niechętnie odwrócił głowę w stronę zbliżającego się Zaana ze swoją świtą, czyli Miką, Zyrionem i pałacowym matematykiem.

– I jak nasz tajny plan? – spytał Zaan.

– Operacja „Przemienienie” idzie zgodnie z harmonogramem – raportował matematyk. – Kilkanaście dni temu, podczas burzy, nasz okręt wojenny podpłynął w pobliże portu Yach. W nocy złamano maszt, wybito dziurę w dnie. Część załogi zabito drewnianymi pałkami, żeby wyglądało na rany od porywanego wiatrem takielunku. Część utopiono. Potem nasi ludzie spuścili łódkę z ciałem Archentara, jego żoną i dzieckiem. Oczywiście Wielki Książę miał przy sobie wszystkie nasze „plany kampanii” w teczce obszytej żaglowym płótnem. Łódkę „podniszczono”, żeby nie popłynęła za daleko.

– Mam nadzieję, że ich nie uduszono ani nie otruto – wtrącił Zyrion. – Luańczycy łatwo odkryją takie numery.

– Oczywiście, że nie – powiedział Mika. – Zostali utopieni w kadziach z morską wodą. Kadzie potem rozebrano i spalono.

– Potwory – szepnął Sirius.

– Potem nasi ludzie wsiedli do łodzi rybackiej i popłynęli w kierunku, gdzie czekał na nich drugi okręt. Okazało się jednak, że napadli na nich „piraci”. Nikt nie przeżył. „Piraci” natknęli się, niestety – tu Mika nie mógł się powstrzymać od uśmiechu – na naszą marynarkę wojenną i zostali wycięci w pień. Tych marynarzy, którzy brali udział w operacji oczyszczania, skierowano na front bitew morskich z Tyranią Symm. Ci, którzy mogli coś wiedzieć, usłyszeć albo chociaż podejrzewać, nie dopłynęli do portu przeznaczenia.

– Potwory wokół – powtórzył Sirius.

– Co? – Zaan podszedł bliżej.

Sirius zerknął na niego, ale nic nie powiedział. Obserwował oddziały zbierające się na pagórkach. Zaan chwycił chłopaka za rękę i odprowadził na tyle daleko, żeby reszta nie słyszała ich rozmowy.

– O co ci chodzi?

Sirius splunął na piasek.

– Co my wyrabiamy?

– Ty znowu swoje? – odpowiedział pytaniem na pytanie Zaan. – No dobrze – zgodził się po chwili. – Jesteśmy potworami. Aaaaaa… a jak nazwiesz człowieka, który zabił nieznanego sobie piekarza w pewnej wiosce w Keddelwach za sześć brązowych? Owdowił jego żonę, osierocił córki? Za sześć brązowych, w tym miska strawy?

Sirius spojrzał mu w oczy.

– Dobrze. Dobrze… Dodaj jeszcze, że jako dziecko dobijałem chłopów, których ranili piraci, powiedz, że zamordowałem szynkarza w… a zaraza wie, gdzie, ponieważ skłoniła mnie do tego jego śliczna żona swoimi wdziękami, ale przede wszystkim dała sutą i ciepłą kolację. Dodaj, że zamordowałem trzech biednych kupców przy moście na trakcie, bo ich kolega się wnerwił, i za to honorarium żyłem prawie pół roku jak pan…

– O szynkarzu i kupcach pierwsze słyszę – uśmiechnął się Zaan. – No i kto tu jest potworem?

– Zaan… Zaan!!! Kurwa! – potrząsnął głową. – Przez te wszystkie lata tutaj, szlag… uczyli mnie różni. Kazali czytać książki. Zaan, szlag! Kurwa! Ja się czegoś nauczyłem.

– Czego?

– To nie jest dobre. To co robimy.

– Och, doprawdy? A czym zajmowali się ci, którzy te śliczne książki dyktowali? Jak myślisz?

– Przestań ze mną rozmawiać jak ze świątynnym uczniem!

– Nie ma sprawy. Porozmawiajmy jak polityk z politykiem. Czy widzisz jakąś alternatywę dla rozwałki całego Luan?

– Zaan, psiamać… Ja… przeczytałem tyle książek, rozmawiałem z uczonymi ludźmi, ja…

– Nie przeczytałeś nawet dziesiątej części tego, co ja. I dodatkowo nie wyciągnąłeś wniosków.

– Czekaj – Sirius kucnął i w zdenerwowaniu zaczął kreślić coś na piasku. – Naprawdę się czegoś nauczyłem. Zresztą, nieważne… Mam wrażenie…

– Mam wrażenie – przerwał mu Zaan, przedrzeźniając chłopaka okrutnie – że naprawdę cię czegoś nauczono. „Mam wrażenie”. To już zupełnie inny język niż kiedyś. Już nie: „ja chcieć baba i wódka, za to zabić dwa ludzia” – pokazał na palcach, ile to jest dwa. – Co?

– Zaan – chłopak popatrzył na przyjaciela.

Zaan zaklął i usiadł obok niego na piasku.

– Co?

– Jakoś tak dziwnie mi się wydaje, że ty zamieniłeś się we mnie, a ja zamieniłem się w ciebie. W ciebie… sprzed lat.

Zapadła długa, męcząca cisza.

– Były galernik i świątynny skryba – odezwał się chłopak po dłuższej chwili. – I gdzieśmy zaszli? – rozejrzał się wokół odruchowo. Patrzył na te wszystkie oddziały wojska wokół, sztaby, szpitale, składy zaopatrzenia, tysiące obsługantów. – Najpierw porwaliśmy dziewczynę, żeby od chłopów wyciągnąć garść brązowych. Teraz zmieniamy świat. Cały świat. Bo on już nigdy nie będzie taki, jak dawniej.

– To jest droga, po której musimy iść. Teraz już się nie wycofamy. Jak wyjmiesz jeden kamyczek z mozaiki, to cała się posypie. Kiedyś wyjęliśmy najmniejszy kamyczek. Teraz musimy rozwalić całą mozaikę, bo inaczej kamienie runą na nas.

– Zaan, ta droga sama cię prowadzi. Ty już musisz nią iść i ta droga sama cię pcha. Jesteś coraz większym mordercą, ale to nie z ciebie wypływa. Droga, którą kroczysz, sama cię do tego zmusza…

– Popatrz na Oriona – przerwał mu świątynny skryba. – Wie, że jesteśmy oszustami. A jednak opowiedział się po naszej stronie. Tak go wychowano. On po prostu nie widzi ludzi. Widzi straty i zyski. Po naszej stronie większe zyski i mało strat. Spodziewałeś się czegoś takiego? Kiedykolwiek?

– Ta droga sama każe ci iść coraz dalej.

– No i dobrze. Trzeba być konsekwentnym.

– Ale… ty chcesz teraz zmienić dosłownie wszystko.

– No i co z tego?

– Kim jesteś, żeby o tym decydować?

– Nikim – Zaan wstał nagle. – Ja jestem kompletnie nikim. Ale teraz cały wielki świat będzie się musiał liczyć z nikim!

– Daleko zaszedłeś tym dziwnym gościńcem.

– Posłuchaj – Zaan przytrzymał poły czarnego płaszcza rozwiewane przez ciepły wiatr. Jego głos brzmiał jak zaśpiew pustynnego nomada opowiadającego swoje przygody. – Byłem w Keddelwach, byłem w królestwach Północy, byłem w Troy, byłem w Luan. Byłem w Arkach… I nigdzie nie znalazłem choćby najmniejszej rzeczy, która byłaby tak piękna, że wypadałoby dla niej utrzymać świat w niezmienionym kształcie.

– Więc zaczniesz mordować tysiącami?

– To robiono od lat, nie bądź melodramatyczny.

– Ale coś się zmienia. Coś bardzo ważnego.

– Owszem – Zaan przygryzł wargi. – Tam, na schodach stolicy Troy, dwudziestu kuszników pokazało coś zwykłym ludziom.

Sirius wziął do ręki jakieś przyniesione przez wiatr uschłe źdźbło.

– Że mogą być zabijani bezkarnie? Przypadkowo? Bez sensu?

– Nie… Dwudziestu kuszników pokazało ludziom, że są ważni. Że zwykli ludzie są ważni.

– Kpisz?

– Nie kpię. Kasme swoim atakiem na Pałac Zimowy pokazała im coś jeszcze…

– Tą bzdurą? Tym jawnym szyderstwem? Pantomimą przed zupełnie nieważnym wojskowo obiektem?

– Owszem. Kasme pokazała zwykłym ludziom, że z ich zdaniem trzeba się odtąd liczyć. Że ich głos też jest ważny w dyskusji.

– Przecież to była głupia nagonka zorganizowana przez wynajętych filozofów i paru najemników profesjonalistów!

– Taaaak? W tym właśnie dniu Wielki Książę Orion dowiedział się, że jesteś oszustem. I co? Dalej buduje wokół ciebie sięgające już nieba mury pozorów ojcowskiej miłości. Pomyśl, jak potraktowałby cię pięć lat wcześniej.

– On też zrozumiał?

– On też zrozumiał, że coś się zmienia. Dramatycznie. To nie jest głupi facet, któregośmy wystrychnęli na dudka. Ma nawet lepiej w głowie poukładane niż my. I mam wrażenie, że to on wygra w końcu. Że jest lepszy od nas.

– Boisz się?

Zaan skrzywił wargi i odpowiedział pytaniem.

– Czy dalej jesteś ze mną?

– Skoro tego chcesz – mruknął Sirius.

Przerwało im nadejście pałacowego matematyka.

– Bardzo przepraszam, że przerywam rozmowę – był wyraźnie zdenerwowany. – Jest jeszcze tyle spraw do ustalenia. A nie możemy przecież zwlekać.

– Co się stało?

– Zewsząd przybywają rzeźbiarze. Z całego kraju. Dosłownie setki rzeźbiarzy – był autentycznie zdumiony. – Czy to twój rozkaz?

– Owszem.

– A mógłbyś mnie oświecić, o co chodzi?

– Są dwie drogi, którymi Luan może nas zaatakować, prawda?

– Tak.

– Nie mamy tyle sił, żeby uderzyć obydwiema. Więc cesarz drugą drogą może przerwać linie zaopatrzeniowe jak się zacznie, prawda?

– Owszem.

– No to zapłaciłem wszystkim rzeźbiarzom w kraju. Niech robią pomnik cesarza. Największy… To będzie prawdziwy kolos.

– Chwila… Dalej nie rozumiem.

– Zrobimy cesarzowi prezent. W przeddzień kampanii wyślemy mu pomnik w częściach, oczywiście na kilku setkach wozów.

Matematyk dopiero teraz zrozumiał. Uśmiechnął się sympatycznie, rozwijając mapę, którą dotąd trzymał w ręce. Rozpostarł ją na ziemi i przyklęknął.

– Rozumiem, że tu – postukał palcem w jakiś przepięknie wykreślony, kolorowy wężyk – w tym wąwozie, nasze wozy się nagle popsują?

– Tak. Popsują, powpadają na siebie, spalą. Zostanie mnóstwo obrobionego kamienia, w niewielkim wąwozie za liniami przeciwnika.

– I będziemy mieli już tylko jedną drogę – matematyk zaczął składać mapę. – Pójdę pogonić rzeźbiarzy. Ale powinniśmy…

– Nie teraz – przerwał mu Zaan. – Muszę przez chwilę pomyśleć.

Ruszył na szczyt piaszczystego wzgórza opodal. Z dala od ludzi, z dala od wszystkich pilnych spraw. Nawet nie kaszlał za bardzo. Ale też nie mógł się skupić. Zatrzymał się. Dłuższą chwilę bezmyślnie patrzył na przemieszczane poniżej oddziały. Czy świat naprawdę będzie inny? Czuł takie samo napięcie jak chłop widzący nadciągającą burzę. Burza nastąpi. Przyjdzie czas huraganu, zniszczenia, pożogi. Wszystko ulegnie zmianie. Na razie nic się jeszcze nie działo. Wielki potwór zbierał siły, prężył się przed atakiem. Nikt z postronnych nie zauważyłby w tym dniu niczego szczególnego. Tylko doświadczony chłop mógł przewidzieć dokładnie, kiedy burza nadciągnie nad jego pole. Tylko Zaan wiedział, kiedy huragan uderzy z mocą gromu, wywracając porządek świata na drugą stronę.