Lata w ponurej uścieskiej cytadeli w niczym nie przygotowały jej na utarczki z kapłanami. Zazwyczaj schodziła innym z drogi i nie mieszała się w walki świątynnych stronnictw ani pałacowe spiski, świadoma, że córce Smardza nie wybaczono by żadnej nieostrożności. Nosiła ciężkie suknie w kolorze ziemi lub granitu, z którego wzniesiono twierdzę, i nisko spuszczała oczy, jeśli jakiś służebnik boga zaszczycił ją spojrzeniem. Niektórzy – zarówno słudzy Zird Zekruna, jak i dostojnicy, którzy zjeżdżali się ze wszystkich stron Żalników na rady i uroczystości – uważali ją za ociężałą na rozumie i traktowali z pogardą, jak posługaczkę, nie zaś następczynię tronu. Nie winiła ich za to. Bezruch i milczenie były jej sposobem na przetrwanie.
Teraz wszakże jej pokora tylko ośmielała kapłanów. Jeśli więc chciała przeżyć, musiała zacząć walczyć natychmiast, nie czekając na brata i nie oglądając się na Wężymorda.
– Aż nadto – odparła ze spokojem. – I wielka mnie zdejmuje ciekawość, dla jakiej przyczyny zapuściliście się aż w wiergowską dziedzinę, skoro innym traktem łatwiej byśmy do Spichrzy trafili. Ale może o czymś nie wiem. Może wiosenne roztopy gościńce zatopiły albo zbójcę po lasach grasują, podróżnych nie przepuszczając – dokończyła złośliwie.
Kapłan zagryzł wargi. Niewolnica, która czekała tuż za nim z dzbanem w rękach, cofnęła się ze strachem ku drzwiom. Zarzyczka poczuła przelotny przypływ współczucia. Zapewne Kierch nie oszczędzi służebnicy, choć wciąż nie ośmielał się ukarać jej pani.
– Nie twoja rzecz, dziewko.
– Nie moja – zgodziła się obojętnie. – I nie na mnie spadnie kara, kiedy się kniaź dowie o tej samowoli. Bo nie odesłał mnie z Uścieży, abym się z wami tułała po pograniczu, ale bym mu zdała sprawę o spichrzańskich hawerniach. I nie omieszkam go zawiadomić, jeśli staniecie mi w tym na przeszkodzie.
Chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem kapłan uśmiechnął się nieoczekiwanie.
– Cokolwiek zechcecie, pani – rzekł, kłaniając się przed nią ceremonialnie. – Ale dajcie mi tyko powód, marny cień podejrzenia, że coś samowolnie knujecie, a pozazdrościcie losu tej ojcobójczyni, coście o niej słuchały. – Ukłonił się raz jeszcze z drwiną. Na progu zatrzymał się, aby przepuścić strażników z deskami. – Dobrze okno zabijcie, bo pani nocne powietrze szkodzi, jeszcze nam zachorzeje – rzucił zgryźliwie na pożegnanie.
Gdy zbrojni opuścili komnatę, starannie zaparłszy za sobą drzwi, służka nieśmiało pociągnęła księżniczkę za rękaw.
– Woda stygnie, pani – wyszeptała. – Zechciejcie się obmyć.
Zarzyczka oparła się rękoma o blat stołu i poczekała, aż dziewka rozsznuruje jej suknię. Podróżne stroje księżniczki były prostego kroju i pozbawione ozdób, lecz że uszyto je z ciężkiego, brunatnego aksamitu, pod koniec dnia ciążyły jej jak kamień. Nim wysunęła się spomiędzy fałd materii, służka zdążyła nalać wody do miednicy i zakasawszy rękawy koszuli, uklękła przed paleniskiem, rozdmuchując żar. Zarzyczka przez chwilę w milczeniu przyglądała się drobnej, zgiętej sylwetce, brunatnej chustce zakrywającej włosy i bosym stopom, które wystawały spod spódnicy z grubego lnianego sukna. Jakby wyczuwając jej zainteresowanie, niewolnica poruszyła się niespokojnie i księżniczka zobaczyła na jej ramieniu szeroki cień.
Zarzyczka wzdrygnęła się, rozpoznawszy znak Zird Zekruna – nie znamię skalnych robaków, które zdobiło czoła jego kapłanów, ale brunatny tatuaż, którym znaczono każdą służkę boga. Właściwie powinnam zgadnąć, że dadzą mi do posługi mniszkę, pomyślała. Nikt inny nie szpiegowałby z równą ofiarnością.
Nie widywała służek Zird Zekruna zbyt często. Choć Pomorcy od wielu lat siedzieli w Zalnikach, pobudowano zaledwie kilka niewieścich klasztorków, a i one świeciły pustkami. Ani dumne szlachcianki, ani nawet chłopki nie kwapiły się wstępować do zakonu. W przeciwieństwie bowiem do potężnych, opływających w bogactwa kapłanów, mniszki nie mogły przyjmować żadnych nadań i utrzymywały się z datków wiernych. We wszystkim podporządkowane współbraciom, brunatne służebnice Zird Zekruna żyły w surowej dyscyplinie, milczeniu i ubóstwie. Zwykle nie opuszczały klasztornych murów, po Zalnikach krążyły więc pogłoski, jakoby żywcem zamurowywano je w ciemnych celach. Zarzyczka nie wierzyła jednak, aby tak było. Nawet Zird Zekrun nie marnowałby nieroztropnie swoich sług.
Niewiasta dołożyła do ognia kilka szczap drewna i jej bose stopy znów mignęły spod rąbka spódnicy. To nie jest strój mniszki, przeszło nagle przez myśl księżniczce. Kierch nie poniżyłby przede mną służki boga, zrównując ją z niewolnicą, i nie ukazałby jej pospólstwu w tak nędznym przyodziewku. Może chciał mnie zwieść. A może poszło jeszcze o coś innego.
– Dlaczego cię ukarano? – zapytała, kiedy kobieta podniosła się z klęczek.
Tamta natychmiast umknęła wzrokiem i opuściła głowę, ale Zarzyczka dostrzegła zmieszanie w jej twarzy i wiedziała już, że zgadła trafnie.
– Powiedz mi – nalegała. – Nie zdradzę cię przed kapłanami.
– Przecież oni wiedzą. Sami naznaczyli pokutę.
– Za co?
Mniszka potrząsnęła głową.
– Nie dręczcie mnie, pani – poprosiła szeptem. – Nic wam po tym, a mnie tylko zaszkodzicie. Obmyjcie się lepiej i przyodziejcie, zanim przyniosę wieczerzę.
Księżniczka usłuchała, ale raz po raz zerkała na skuloną przy palenisku kobietę. Krągła twarz służki ogorzała od wiatru i słońca, a z jej mowy Zarzyczka wnioskowała, że pochodziła z północy, może z samego Pomortu albo z jednej z wielu wysp, które uznawały zwierzchnictwo Zird Zekruna. Silna, krępa sylwetka pasowała raczej do rybackiej osady niż pańskiego dworu. Księżniczka nie wiedziała, jak zdobyć jej zaufanie.
– Kiedy cię odesłano? – zapytała zdawkowo, aby nie przestraszyć jej przedwcześnie.
– Trzy zimy temu.
– Na jak długo?
Pomorska niewiasta znów umknęła wzrokiem i nic nie odpowiedziała.
– Więc? – ponagliła ją księżniczka.
– Nie wiem – rzekła po dłuższej chwili mniszka. – Nie powiedziano mi.
Zarzyczka przygryzła wargę. Domyślała się już, co powinna rzec – i czuła do siebie obrzydzenie, że musi odebrać Pomorzance tę resztkę nadziei, którą zdołała nadal zachować.
– To znaczy, że nigdy nie powrócisz, czyż nie? – przybrała oschły, obojętny ton. – Inaczej nie wysłano by cię w podróż u boku córki Smardza, abyś dzieliła jej plugawe tajemnice. Tym bardziej że i kapłani mają w tej wyprawie sekrety, które zechcą ukryć przed kniaziem. Mnie obawiają się zabić, a w każdym razie nie uczynią tego bez namysłu i z lekkim sercem, dlatego trzymają mnie w niewiedzy jak owcę prowadzoną na rzeź. Ale ty jesteś między nimi. Każdego dnia oglądasz ich spiski i nieposłuszeństwo. Podziwiam twoją odwagę.
– Nie widziałam żadnych spisków – zaprotestowała służka.
Księżniczka uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Masz mnie za głupią? Kniaź nas do Spichrzy wyprawił, dlaczegóż więc uganiamy się po pustkowiu tuż pod wiergowską granicą? Z nudów? Dla zabawy?
Mniszka zamknęła oczy.
– Ja się w rym nie wyznaję, pani. Kiercha zapytajcie. On was objaśni.
– A po cóż mam wiedzieć? – Zarzyczka wzruszyła ramionami. – Jeszcze mi życie miłe. Póki pozostaję w nieświadomości, poty jestem bezpieczna. Inaczej niż ty.
– Ale ja naprawdę nic nie widziałam. – Służka zacisnęła palce na krawędzi koszuli z niebielonego płótna. Dłonie miała spracowane, pokryte bliznami i świeżymi zadrapaniami. – Nic zdrożnego się nie wydarzyło i nie mogło się przecież wydarzyć, bo od klasztoru do klasztoru jedziemy, a Kierch ma nas w swej pieczy – mówiła coraz szybciej, jak gdyby chciała przekonać nie księżniczkę, ale samą siebie. – Cóż z tego, że z drogi zboczyliśmy? Może współbraci chciał odprowadzić, co w Góry Żmijowe idą, i radą ostatnią ich wspomóc, zanim do służby przystąpią i pogan nawracać zaczną?
Umilkła, wyczerpana wybuchem, a księżniczka, widząc w jej twarzy gniew i strach, zrozumiała, że nic więcej nie zdoła z niej dzisiaj wyciągnąć. Jednakże skoro Kierch postanowił wysyłać misjonarzy w Góry Żmijowe, niebawem będzie się musiała dowiedzieć jeszcze czegoś – czy to od służki, czy też innym sposobem. Odkąd bowiem Kii Krindar zniknął ze swojej dziedziny, wiele zakonów próbowało sięgnąć po jego ziemię. Ze Spichrzy, Żalników, Wysp Szczeżupińskich, a nawet odległego Paciornika szły zbrojne zagony pod chorągwiami bogów, aby głosić ich chwałę, a przy okazji łupić i niszczyć wszystko, co napotkały na drodze. Trwało to, aż wreszcie książęta Przerwanki, zwykle warczący na siebie niczym stado wściekłych psów, zawiązali przymierze. Jakkolwiek w żadnej innej sprawie od lat nie mogli dojść do porozumienia, dość mieli cudzoziemców pustoszących ich rodzinne strony, uprowadzających ludzi w niewolę i palących niewinne wieśniaczki jako wiedźmy. Postanowili, że odtąd jedynie braciszkowie Cion Cerena, którzy żyją z miłosierdzia biedaków i wyrzekają się wszelkiej broni, będą się swobodnie osiedlać w górskich dolinach. Sługom pozostałych bogów zakazano misjonarskich wypraw, budowania świątyń i zakupu posiadłości, chyba że któryś z książąt zechce im z własnej woli nadać ziemię. Władcy Przerwanki jednak bardzo dobrze rozumieli, że jeśli raz wpuszczą do swej domeny jeden z potężnych zakonów, łatwo się go nie pozbędą. Dlatego w Górach Żmijowych z dawien dawna nie fundowano nowych klasztorów.
Nawet Kierch bez powodu nie ważyłby się pogwałcić tego traktatu, pomyślała księżniczka, choć z pewnością łapczywie spoglądał na zasobne księstwa pogórza. Może więc szło o coś innego. A jeśli kapłani wcale nie zamierzają nawracać górali na swoją wiarę – co tak czy inaczej było straceńczą misją, bo w ostatnich latach, korzystając ze słabości książąt Przerwanki, Pomorcy często zapuszczali się w Góry Żmijowe i porywali ludzi w niewolę – tylko mamią tutejszych władców przymierzem z Żalnikami? Jeżeli obiecali im przychylność Wężymorda i samego Zird Zekruna w zamian za… Właśnie, w zamian za co?
– Więc jednak coś wiesz – odrzekła niemal bezgłośnie, przysuwając się do służki na wyciągnięcie ręki. – A teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie, dziewczyno, jeśli chcesz przeżyć. Niezadługo przybędziemy do Spichrzy. To wielkie miasto, największe w Krainach Wewnętrznego Morza, a powiadają, że książę Evorinth nie kocha kapłanów Zird Zekruna. Nie ośmieli się ich jawnie znieważyć, lecz chętnie wystawi na pośmiewisko, jeśli będzie mógł im wykraść zaufaną służkę i jeśli ja go o to poproszę… – zawiesiła głos. – To twoja szansa, dziewczyno. Jedyna, jaką masz.