Nim minęła połowa grudnia 1981 roku, wolnościowe żarty skończyły się nad Wisłą. Wieczorem 9 grudnia przyleciał do Warszawy wódz wojsk Układu Warszawskiego, marszałek Wiktor Kulikow, by pogwarzyć z gławnym komandirem wojsk PRL-u, generałem Wojciechem Jaruzelskim. Cztery dni później tzw. Ludowe Wojsko Polskie, wspomagane przez kohorty MO, hufce ZOMO i eszelony SB, ciężkim orężem (czołgi, transportery itp.) wzięło za pysk cały kraj. „Zecer” szczęśliwie uniknął aresztowania i ocalił swą drukarnię, lecz bojąc się dekonspiracji (wskutek represji i rygorów „stanu wojennego” ), przerwał działalność. Wyszukał sobie inny konspiracyjny lokal (nieznany aresztowanym, sprytniej kamuflowany, trudniejszy do zlokalizowania) i po półrocznej „kwarantannie” wznowił produkcję „bibuły” czyli, jak mówią Rosjanie, „samizdatów” . Przez te kilka miesięcy bez drukarskiej farby nie unikał jednak farby – wraz z grupą antyczerwonych „kowbojów” malował nocami gdzie się dało graffiti kontrreżimowe. „SOLIDARNOŚĆ WALCZY!” , „SOLIDARNOŚĆ ZWYCIĘŻY!” , „PRECZ Z JARUZELEM!” , „WRONA SKONA!” etc. Aż obok bawiących się sprayem „kowbojów” ni stąd, ni zowąd – czyli „deus ex machina”- zahamowały radiowóz i gazik. Major SB wyszedł bez pośpiechu, przeciągnął się sennie, spojrzał tęsknie na rozgwieżdżone zimowe niebo, i dopiero później przeczytał, sylabizując wielkie litery zdobiące mur i ociekające strużkami farby antykomunistycznej:

– SO-LI-DAR-NOŚĆ-ŻY-JE! SO-LI-DAR-NOŚĆ-WAL-CZY! PRECZ-Z-KO-MU…

Westchnął, jakby się zawiódł, i spytał:

– Którego to?

– Moje, panie władzo – powiedział „Zecer” , robiąc dwa kroki w kierunku funkcjonariusza.

– Pięknie! Bardzo pięknie!… Tylko czemu nie skończyliście napisu, obywatelu?

– Nie zdążyłem, panie władzo.

– Przeze mnie?

– Uhmm.

– Więc kończcie, nie lubię brakoróbstwa.

„Zecer” znowu stanął przy murze i dopisał dwie litery plus wykrzyknik: NĄ!

– Gotowe! -zameldował.

– Widzę… – rzekł major. – Nadjeżdżam, widzę i się za was wstydzę!

– Pan major jest poetą?

– Nie, a bo co?

– No bo tak do rymu, widzę-wstydzę…

– Raz do rymu, a raz do tematu, obywatelu. Wróćmy do tematu. Obywatelowi się ustrój nie podoba?

– No, fakt, nie podoba mi się, panie władzo.

– Z powodu?

– Z przyczyn egzystencjalnych.

– Rozumiem, obywatelu. A tak szczegółowo, to co wam, kurwa, nie pasuje?

– Bezduszność trywialnego społeczeństwa i cynizm wyemancypowanych kobiet, panie władzo.

– Znaczy jakich?

– Rozwiązłych.

– To po kiego grzyba paskudzicie mur tą „Solidarnością”?

– Chodzi nam o solidarność uciemiężonych samców. Wrażliwych samców. Wiemy, panie władzo, że są też samce bardzo nieokrzesane, gruboskórne, koszarowe, które mają do białogłów stosunek czysto użytkowy, jak mundurowi do spluwy: repetowanie, strzał, szlug, siku, i adios! Lecz my jesteśmy mutacją humanistyczną i zwalczamy komuny lubieżne…

Ten przydługi dialog musiał denerwować drugiego oficera, kapitana z gazika wojskowego (major był z radiowozu), gdyż się wtrącił:

– Grasz sobie tu bambuko, gnoju, tak?… Pogrywasz?!… Nim weźmiemy was wszystkich na „dołek” , macie to zmyć! Zeskrobać, wylizać, jakkolwiek, ale ma tego nie być, hołoto! Już!! Kapralu, pałą każdego, który nie będzie chciał wypełniać rozkazu, pałą po nerach!

Wówczas „Zecer” skoczył między dwóch funkcjonariuszy, natomiast „Znajda” strzelił im sprayem w twarze. Sikał farbą dookoła, plamiąc mundury i samochody, jednak nie to zezwoliło Mariuszowi czmychnąć, tylko fakt, że gazik nie mógł ruszyć, bo bezłańcuchowe gumy ślizgały się na lodzie. Przyblokowany gazikiem radiowóz też był bezradny.

Trójka uciekła, czwórkę skuto, spałowano i skazano. Ale krakowskie „podziemie” snuło legendy o brawurze „Zecera” i grupy „Zecera” . To się liczyło. Rodził się nimb.

* * *

Tak jak cały przemysł kosmetyczny bazuje na wmawianiu kobietom, że wszystkie mogą mieć 18 lat – tak cała „mocarstwowość” Rosji ery Putina (pierwsza dekada XXI wieku) bazowała od początku władzy Putina na przyjmowanej z ufnością przez naród rosyjski propagandzie państwowej, według której Rosja to znowu (po konwulsjach ery „pieriestrojki” i po degrengoladzie jelcynowskiej) światowy gigant dzięki wysiłkom tytanicznego przywódcy. Geniusz Putin stał się supermatrioszką, idolem rosyjskich mas, które genetycznie tęskniły do silnego batiuszki-samodzierżcy, a propaganda kremlowska podsycała ten kult (bez finezji, raczej „na chama” , bo człowiek ruski kocha prostotę) hasłami typu: „Jesteś tego warta!” , znaczy: Rosjo, jesteś warta Putina gromowładnego i omnipotentnego.

Podczas rządów Putina Rosja tak wypiękniała, że zaczęła przypominać malowidło impresjonisty: lepiej obejrzeć z niezbyt bliska, bez wtykania nosa. Lecz sam Putin musiał wtykać nos we wszystkie ekonomiczne tudzież militarne realia (liczby, wykazy, statystyki itp.), znał więc prawdę, tę czarną. ZSRR miał 285 milionów ludzi, a po zdekompletowaniu Rosja już tylko 140 milionów i katastrofalną (głównie wskutek megaalkoholizmu) zapaść demograficzną. Sowiecki PKB (produkt krajowy brutto) był dwukrotnie mniejszy niż amerykański; rosyjski ośmiokrotnie! Liczba rosyjskich bombowców strategicznych zmalała (w stosunku do zasobów ZSRR) o 40 proc, rakiet balistycznych o 60 proc, rakiet z okrętów podwodnych o 80 proc Przewaga wojskowa USA (wielokrotna pod każdym względem, m.in. prawie dziesięciokrotna satelitarna) stała się tak przygniatająca, iż Putin rozumiał, że kierowane przezeń państwo jest karłowatym mamutem, papierowym niedźwiedziem – drapieżnikiem bez zębów. Co pozostało? Propaganda, którą nie można było wystraszyć Zachodu, lecz można było nadmuchiwać dumę obywateli Rosji (jak choćby głoszeniem wyższości rosyjskiego systemu antyrakietowego nad amerykańskim, rosyjskich rakiet „Topol” M nad amerykańskimi, czy rosyjskich myśliwców Su nad amerykańskimi F), plus straszak energetyczny – nafta i gaz.

W epoce, kiedy nie liczą się wielomilionowe armie, lecz wyrafinowana technika i elektronika (tu Rosja jest wciąż krajem starożytnym wobec Zachodu), i kiedy króluje rachunek ekonomiczny, a nie klangor ideologiczny – Rosji został ostatni realny atut: gorący towar do sprzedawania i zarabiania. Jedni (Hiszpanie, Turcy, Włosi, Grecy) mogą sprzedawać cudzoziemcom swoje plaże i słońce, a Rosja sprzedaje naftę i gaz, które mają tę przewagę nad naturalnym bogactwem zwanym turystyką, że odcięciem kurortów (w przeciwieństwie do kurków) nikomu nie można grozić. Dzięki temu Zachód musi być grzeczny i często przymykać oko wobec różnych „kontrowersyjnych” kwestii i problemów, a Rosja, dzięki temu samemu, ciągle nie musi ogłaszać bankructwa, mimo mentalnej spuścizny marksistowskiej i codziennej praktyki parakryminalnej, zwanej biznesem „nowych Ruskich” . Ową praktykę renomowany „The Financial Times” nazwał (2007): „Russia Inc.” , pijąc do klanu egzekutorów Cosa Nostry „Murder Incorporated” . Chodziło anglosaskiemu periodykowi o szczelną sieć firm kontrolowanych przez Kreml, a będących własnością „nowego rodzaju bandyckich bojarów , wiernych Kremlowi jak psy” . Powódź petrorubli oraz biznesy surowcowe tych oligarchów (nikiel, uran, drewno, złoto itp.) dawały błyszczącą scenografię teatrowi pseudomocarstwowości rosyjskiej Władimira Putina.

W dzisiejszym świecie żaden bolszoj teatr nie mógłby funkcjonować bez tromtadrackiej reklamy. Więc stratedzy Kremla powołali (2004), dla zachodnich dziennikarzy, sawantów i ekspertów, ekskluzywny klub dyskusyjny „Wałdaj”, gdzie często gościł sam wielki chaziajin. Kreml nie szczędził również grosza na periodyki tumaniące cudzoziemców („Russia Profile” i in.)- Ani na spektakle takie, jak w Gwatemali (z osobistym udziałem samego Putina), gdzie Rosjanie przywieźli megarewię łyżwiarską (i całe składane lodowisko!), by „niespodziewanie” wywalczyć zimową olimpiadę dla swego kurortu Soczi. Ranking gazety „New York Daily News” , mający wyłonić „głowę państwa , która spędza wakacje najbardziej sexy”- dał Putinowi-sportowcowi łatwy triumf. Jeszcze bardziej „sexy” była permanentna retoryka Putina na temat „wolności” , „demokracji” , „swobód obywatelskich” i „praw człowieka” , kopiująca liberalne teksty carów (Piotr Wielki, Katarzyna Wielka etc.) oraz genseków (Stalin, Breżniew etc), i równie łatwo uwodząca mędrka zachodniego. Słusznie choć bezczelnie pisał przed laty polski buntowszczik „Szpot”:

„Bo nic nie wzrusza tak Zachodu,
jak szum frazesów o wolności.
Możesz pól świata zakuć w dyby,
strzelać w tył głowy, łamać kości,
ale bredź przy tym o ludzkości,
o Lepszym Jutrze, Wielkim Świcie,
i wyjdziesz na tym znakomicie”.
* * *

Ludzie, którzy pracowali jako współpracownicy w konspiracyjnej („podziemnej” ) drukarni „Zecera” , nie wyszli na tym znakomicie, gdyż roku 1983 wylądowali w reżimowym „pierdlu” i później bezduszny świat wcale ich nie hołdował. Vulgo: nie będąc członkami KOR-u – nie robili za herosów kiedy A.D. 1989 ojczyzna się zdekomunizowała i ogłoszono III Rzeczpospolitą. Laurki bowiem wystawiano selektywnie. Mogli tylko robić za świadków heroizmu „Zecera” , który znowu (przy aresztowaniu) dał brawurowy popis.

Czasy były ciężkie: tuż po „stanie wojennym” nadeszła era stanu postwojennego, pełna represji i bolszewickich rygorów. Ale czasy zawsze są ciężkie, pech to pech, nie kijem go, to pałką. W czasach bez represji gnębi społeczeństwo nuda, lub chlew polityczny (pyskówkowy) budzący wymioty, i tylko młodość daje życie rajcujące, a zgrzybiali i grzybiejący wspominają swe młode lata miło, choćby i z czasów komuny szalejącej jak huragan. Schody były mniej strome, ulice krótsze, pojemność większa, kac mniej dokuczliwy. Jak u Archimedesa: ciało zanurzone w cieczy wypierało chcicę ejakulacją.