Изменить стиль страницы

– To będzie pierwsze w naszej gminie wesele – cieszył się sołtys, a jego wargi coraz bardziej fioletowiały od ołówka.

– Chwała Bogu, bo już mojego Witii upilnować nie mogę, taki na tę łanię łakomy. Wziął od sołtysa obficie pośliniony kopiowy ołówek. Fogiel skwapliwie podstawił mu swoje rozłożyste plecy, żeby Kaźmierz miał na czym kartkę oprzeć. Już się szykował złożyć podpis, kiedy usłyszał ostrzegawczy krzyk syna:

– Tato! Kargul! Kaźmierz odruchowo popatrzył na tamtą stronę płota. ale nigdzie nie dostrzegł śmiertelnego wroga. A wtedy Witia paluchem wskazał na widniejący na dole oświadczenia fioletowy podpis Kargula. Bez wahania złożył kartkę i oddał ołówek zaskoczonemu sołtysowi: nigdy jego podpis nie będzie obok podpisu tego niezguły, łapciucha, bambaryły, przeklętego chachoła…

– Czyś ty się szaleju naćpał, Pawlak? – Fogiel pukał się w czoło pod daszkiem rogatywki.

– Podpisz! Bądź obywatelem! Pamiętaj, przez ciebie dziewczyna nie będzie matką, a wieś straci młynarza. Chcesz, żeby sobie Kokeszko poszedł stąd precz? Taki z ciebie obywatel?

– Awo, patrzaj, kto to przyszedł mnie patriotyzma uczyć – obruszył się Pawlak na demagogiczne argumenty sołtysa.

– Przez pana politykę ja kota stracił.

– I dwa kwintale pszenicy – przypomniał Witia, któremu najwyraźniej nie w smak były małżeńskie plany Kokeszki i Jadźki.

– Rowera już nie wspomnę – dorzucił od siebie Kaźmierz. Żeby mu sołtys nie zawracał więcej głowy, splunął w garść i uniósł cep. Wstrzymał go w górze, widząc, że sołtys gładzi naoliwiony silnik, odkryty dzięki uchu Wieczorka w głębi ziemi.

– Chcesz Pawlak w zacofaniu tkwić? – sołtys mlaskał z zachwytu nad znaleziskiem.

– Skarb odkryli i cisza, jak po śmierci organisty.

– Aj, człowiecze, taż na co mnie ta technika, jak ja cepy mam?! – Gdzie ty żyjesz, Pawlak? Tu są Ziemie Odzyskane, a nie zacofane. U Kargulów jest pas transmisyjny, młockarnia stoi, połączyć jedno z drugim i tylko worki z ziarnem liczyć!

– Jakby pan Fogiel przyszedłszy za Mikołajczykiem agitować, to ja by był chętny przyklasnąć, ale jak za Kargulem, to mnie z tej złości wątroba prosto kopytami do góry przewróciwszy sia…

– Obywatele pionierzy – zaczął uroczyście sołtys, gładząc dłonią swoje medale za zasługi bojowe I Armii.

– Jakbyście żyli jak sąsiad z sąsiadem, to byście jak jedna pszczela rodzina tego miodu przysparzali: Młodzi by się połączyli…

– Ot, pomorek – zaklął Kaźmierz, przerażony, iż ta wizja sołtysa mogłaby się sprawdzić.

– Niech sołtys lepiej se w spodniach miesza jak w mojej rodzinie. Sołtys, dotknięty tą uwagą, przybrał urzędowy wyraz twarzy i wręczył Pawlakowi następny papierek:

– No, Pawlak, żarty się skończyły – powiedział surowo, ruszając wąsami.

– W poniedziałek pod sąd stajesz!

– Aj, Bożeńciu! Taż co ja zawinił?!

– Będziesz miał sprawę z Kargulem o tego waszego kota.

– Mój był i z mojej ręki zginął!

– Ale Kargul dał ci metr pszenicy i o to cię skarży. To będzie pierwsza na całe starostwo sprawa o majątek – oblicze sołtysa rozjaśniło się nie tajoną dumą. Za wszelką cenę chciał przodować we wszystkim, a jeszcze dotąd nikt się na tych ziemiach nie prawował o majątek czy ziemię, a już na pewno nie o kota. Taka sprawa nie mogła pozostać bez echa. A on, Fogiel, miał występować jako świadek. Pawlak, wściekły, że mu ten sąd zabierze czas na młockę przeznaczony, rzucił cepem wprost w silnik. Sołtys zatrzymał się na podwórzu, wsłuchując się w rżenie kobyły, ocierającej swój łeb o szyję ogiera, którego Kargul przywiązał przy płocie. Oba konie, rozdymając chrapy, jakby toczyły ze sobą miłosny dialog. Sołtys aż zacmokał z satysfakcji.

– Pamiętaj, Pawlak: jak będziesz mieć źrebaka od tego ogiera, to ja go sobie zamawiam.

– Starczy, że sobie pan Fogiel kota zamówił i przez to teraz muszę na sąd stawać – prychnął Kaźmierz. Podszedł do kobyły i odciągnął ją od płotu. Kątem oka zauważył jeszcze wyglądającego ze swojej stodoły Kargula, który na wszelki wypadek trzymał pod pachą cep.

– Podpisał? – Kokeszko spytał szeptem sołtysa, wyglądając ostrożnie zza młockarni. Fogiel rozłożył bezradnie ręce i patrząc w stronę Pawlaka, popukał się w czoło.

– Jak słyszy „Kargul”, to wariacji dostaje.

– Może choć wyrok sprawiedliwy mu łupną za Kargulową krzywdę – rozmarzył się Kokeszko.

– A ja najwyżej „warszawiaka” na świadka wezmę, że jestem kawaler.

– A skąd on to może wiedzieć?

– Wystarczy, że ja wiem – stwierdził młynarz.

– On tylko podpisać musi.